- To foka - wyjaśnił Staszek. - Zwierzę, które żywi się rybami. Eskimosi na nie polują.
- Eskimosi?
- Lud żyjący daleko na północy, na terenie północnej Kanady i na Grenlandii. Nie znasz tych ziem.
- Za wyspą Thule? Tam jeszcze jakieś lądy...?
- Na północ od Islandii jest ogromna wyspa pokryta lodem. Podobnie północny skrawek Ameryki... Nowego Świata.
- W pierony daleko - zafrasował się Maksym. - Ale może wartałoby to zobaczyć.
Kozak powinien świat poznawać i raporta atamanowi dla nauki towarzyszy złożyć, bo kto wie, dokąd los rzuci.
Milczał zadumany. Staszek mierzył wzrokiem kanał. Woda stała spokojnie i nieruchomo. Wydawała się czarna.
- Co robimy? - Wskazał przeszkodę.
- Ano jest to psikus nie lada - zafrasował się Kozak.
- Nie mamy łódki...
- Furda, i tak byśmy jej tu nie dowlekli. A może byśmy i dowlekli, ale na ósmy dzień, nie na trzeci. Płynąć by można, lecz głębia to zdradliwa, zimna okrutnie i siły może odebrać szybko, zresztą sanki porzucać szkoda. Kozacy, gdy tratwy nie majak zrobić, takie przeszkody pokonują na dmuchanych bukłakach. Tak źle, a tak jeszcze gorzej. Przepłynąć trudno. Rzeczy nasze w dalszej podróży niezbędne. Pławić ich nie możemy, bo namokniętych wysuszyć się już nie da. Zapasów na dni parę tylko mamy -
dodał. - Prosto nie pójdziemy, czekać, aż zamarznie, do następnej zimy by trzeba.
Problem tedy - w prawo czy w lewo się udać... Prawa strona lepsza, bo w prawicę broń ujmujesz. Lewa też niczego sobie, wszak po lewej serce w piersi bije. Losować by można, monetę rzucić. Albo pomodlić się, może dobry Bóg wskazówkę jaką ześle?
On nie wie, co robić, uświadomił sobie ze zgrozą Staszek. Nadrabia miną, a może i przywykł do tego, by ignorować problemy nierozwiązywalne, jednak widać, że nie ma pojęcia, jak z tej kabały wybrnąć. A może jest jeszcze gorzej? Może humor go nie opuszcza, bo ten świr niczego w życiu nie bierze poważnie? Może nawet w obliczu pewnej śmierci będzie sobie robił jaja?
Poszli na zachód.
- Tak dumam - odezwał się Kozak jakąś godzinę później - jak to morze zmrożone step przypomina. Gdyby konie dobrze podkuć kolczastymi podkowami, można by po nim wędrować niczym po Dzikich Polach.
- I stworzyć specjalny oddział kozaków lodowych, którzy podczas roztopów ginęliby do ostatniego... - zakpił Staszek. - A po co?
- A bo to mało powodów? Sztokholm złupić opłacalnym mi się wydaje. Sam widziałeś, ile tam wszelakiego dobra. A nie spodziewają się ataku zimą. Albo Visby ograbić, które wszak jest bogatsze... Można by wojnę przeciw lutrom urządzić...
Przodkowie nasi i do Ziemi Świętej nieraz zbrojno z krucjatami docierali. Tak i tu, w Szwecji, groby świętej Brygidy i Katarzyny w Vadstenie warto oswobodzić albo i do Nidaros ruszyć, by relikwie świętego Olafa uczcić. Może i jakich innych błogosławionych ta ziemia zrodziła, a jak nie, to w zgliszczach smalandzkich wiosek kości męczenników zbierzem tyle, że kościoły w połowie Polski zaopatrzym.
Zatrzymał się nieoczekiwanie w pół kroku. Tupnął stopą i długo nasłuchiwał.
- Lód tu jest inny - mruknął. - Słabszy i cieńszy.
Wiatr dmuchnął im w twarze śniegiem. Podjęli marsz, ale teraz Maksym szedł
dużo ostrożniej i często opukiwał lód. Wreszcie zatrzymali się przed rozległym polem kry.
- No to klops - bąknął Staszek. - Trzeba się cofnąć w głąb i łukiem obejść.
- Nie... Bo jak raz się cofniemy, to jeszcze przyjdzie nam do głów idea taka, że i do Sztokholmu wrócić się można.
Nakazał mu gestem pozostać w miejscu, a sam, przeskakując z kry na krę, oddalił
się spory kawałek. Wrócił podobnie, pokonując susami szczeliny.
- Przepłyniemy na tafli lodu, jeśli uda się ją od reszty pola oddzielić - oznajmił.
Przerażenie odjęło Staszkowi mowę, więc postanowił nie protestować.
Zdążył przywyknąć do tego, że idzie po lodzie. Zdążył oswoić się z myślą, iż tylko cienka warstwa oddziela go od głębiny. Do tej pory lód pod stopami był twardy niczym granit. Można było mu zaufać. Teraz... Przełknął ślinę. Poczuł, że cały jest zlany potem.
Lęk nadchodził falami. Gdzieś wewnątrz ciała narastał dygot. Nogi nieoczekiwanie stały się ciężkie, nie mógł zrobić nawet kroku. Ciarki wędrowały mu po plecach.
- No, nie ma co dumać. - Maksym przeciągnął się jak kot. - Do dzieła.
Niemoc ustąpiła. Trochę. Staszek z trudem zrobił pierwszy krok. Wolał się nie odzywać, nie chciał, by Kozak usłyszał lęk w jego głosie.
Przeciągnięcie sanek na chybotliwą krę było trudne. Odepchnęli się drągami i wiosłując, w ciągu dwu godzin szczęśliwie przebyli rozpadlinę. Lód po drugiej stronie okazał się słaby, a wzdłuż brzegu ciągnął się wał zamarzniętych kawałków. Najpierw długo szukali miejsca, w którym mogliby wylądować, potem omal nie stracili całego sprzętu, gdy tafla zaczęła się kruszyć i pękać pod nogami. Z trudem tylko dotarli do w miarę bezpiecznego miejsca.
- Trza było ze dwie niedziele wcześniej wyruszyć - skwitował Kozak. - Wszystko wtedy zamarzło fest, teraz już mięknąć zaczyna i wodą podchodzi.
- Dwie niedziele temu byłem niewolnikiem Pana Wilków.
- Zatem należało wcześniej cię uwolnić. Początek lutego już mamy. A może i ku połowie miesiąca podchodzimy? - Zafrasował się. - Jak człek samotny, a do cerkwi nie chodzi, łatwo się w kalendarium pogubić.
Dalej trafili na rozległe pola torosów, znowu stracili masę czasu na ich ominięcie.
Wreszcie na zakończenie dnia zaczął sypać śnieg. Rozłożyli pospiesznie obóz. Nie było już czasu szukać dobrego miejsca. Unieruchomili sanki, rozstawili namiot.
- Ile dziś przeszliśmy? - zapytał Staszek.
- Bóg raczy wiedzieć - westchnął Maksym. - Ale ze szlaku nie zboczyliśmy, chyba że wiatr lody zepchnął na wschód lub na zachód. Gdybym miał astrolabium i tablice, tobym może i wyliczył, gdzie jesteśmy. Ale tak mi się wydaje, że jeszcze ze trzy dni albo i pięć i zobaczymy polski brzeg. A jak zboczyliśmy, to inflancki choćby.
Wleźli w śpiwory i długo szczękali zębami, nim świece i oddechy choć trochę nagrzały wnętrze.
- Cięższa ta droga, niż myślałem - przyznał Maksym. - Trza mniej jeść, to na dłużej wystarczy. Bo widzi mi się, że jak znowu kanały napotkamy, to i niedziel kilka możemy tu spędzić.
Staszek jęknął w duchu.
- Żyje się - powiedział Maksym pozornie bez związku.
- Jeszcze się żyje - mruknął ponuro chłopak.
- Strach i niebezpieczeństwo dodają naszej wyprawie smaku, podobnie jak szczypta soli i ziarnko pieprzu poprawiają smak nawet mdłej polewki - filozofował.
- Za dużo soli smak psuje, miast poprawiać.
- Jeszcze opowiesz o tym tej swojej rudej lisiczce.
- Albo i nie opowiem...
- Jak to nie? - zdziwił się mężczyzna. - Jak nie teraz, to po tamtej stronie, gdy kiedyś wszyscy spotkamy się w niebie.
Staszek miał szaloną ochotę jakoś się odgryźć, ale po prostu nie znalazł w sobie dość poczucia humoru. Coś mu mówiło, że towarzysz powiedział to zupełnie poważnie.
„Życie to tylko chwila, drobna jak mgnienie oka wobec wieczności” - z głębin pamięci wypłynęło mu zdanie wypowiedziane kiedyś przez szkolnego katechetę.
- Morze nas sprawdza - odezwał się znów Kozak. - To ciemna dolina, ale przebędziemy ją, bo mamy swoje cele... Ja mam swoją kobietę, ty masz swoją dziewczynę. No i jeszcze to drugie. To, co chcesz zanieść Markusowi. Może i ważniejsze niż życie nas wszystkich.
- Co? - Staszek popatrzył na niego zdezorientowany.
Читать дальше