- To świństwo, z którego Chińczycy leki warzyli. To, któregoś w ruinach szukał, nie bacząc na nic.
O cholera. No tak, widzieli, jak wykopuje fiolkę z ziemi. Potem pewnie zapytali Taavi. Dziewczyna opowiedziała im o wszystkim. Wywiad pierwsza klasa.
- Myślisz, że i ty będziesz umiał lek z tego zrobić? - zaciekawił się Kozak.
- Tak mi się wydaje. Z Marka pomocą powinniśmy tego dokonać. Najważniejsze, że mam odpowiedni szczep pleśni. Resztę osiągniemy metodą prób i błędów.
- Choroby dotykają przeważnie ludzi słabych duchem. Komu baszka dobrze pracuje, ten zdrów jak ryba. No chyba że ranny w bitwie będzie, ale i wtedy mężny a pobożny do zdrowia wróci, a który w przerażenie wpadnie, temu i rany się paskudzić będą.
- To jak w takim razie wyjaśnisz choroby zaraźliwe, choćby syfilis? - prychnął
chłopak.
- Też ze słabości się bierze, kto pokusie ulegnie i zgrzeszy, zbyt słabym jest, by do zdrowia wrócić, tak go i choroba w lat kilka stoczy i uśmierci - powiedział z niezachwianym przekonaniem.
- A trąd?
- Poganie twierdzą, że to przypadłość, która początek ma w duszy. Czyli też w głowie wpierw zrodzić się musi, nim ciało człowieka opanuje i sił pozbawi. A pojawia się wszak bez przyczyny, tedy z człeka na człeka przenosić się nie może. Choć są i tacy, którzy mówią, że choroba ta jednak z człowieka na człowieka przeskakuje, jednak lat wiele toczy go cichcem, by wreszcie na skórze wybić. A co wy o niej wiecie?
- W moich czasach w Europie już nie występowała. Chorowali na nią w Azji, w Afryce, daleko od nas. Jest zaraźliwa. Ale okres inkubacji... Eee... Bardzo długo dojrzewa w człowieku, nim uderzy - znalazł wyjaśnienie zrozumiałe dla towarzysza. - Nawet siedem lat może minąć od zarażenia do chwili, gdy pojawią się jej symptomy.
- Zdumiewające.
- Penicylina to lek, który wyleczy wszystko. No, prawie wszystko - dodał.
- Może wyrzuć to lepiej - zaproponował Kozak. - Bo mi się widzi, że to do straszliwego zniewieścienia ludzi doprowadzi.
- Co?
- Słabi duchem, miast umrzeć w porę, jeszcze dzieci napłodzić zdołają. Ród ludzki nie będzie się przez to oczyszczał ze złej krwi, tylko przeniesie się ona z pokolenia na
pokolenie. Będzie chorych więcej i więcej, aż cały naród skarleje ciałem i duchem.
- A kobiety?
- Co: kobiety?
- Są silne duchem czy nie?
- Żinky dowhe wolossja majut', a rozum - korotkyj - Maksym zacytował
przysłowie swojego ludu. - U nas bywają prawdziwe wilczyce, które w jasyr nie pójdą, w walce pola Tatarowi nie ustąpią. Które przez Moskali gwałcone gardła lub żyły szyjne im w miłosnym uścisku przegryzają. Ale niewiele takich, bo kobieta do czego innego stworzona i ni krwiożerczości, ni zajadłości męskiej nie ma. Duch ich silny, ale w dbaniu o dom i dzieci. Tedy opieką je otaczać trzeba, nie w przygodzie narażać.
- Czyli chorują częściej. I umierają częściej. Zwłaszcza z powodu powikłań po porodzie. I mężczyzn wielu pewnie samotnie po świecie wędruje. A tu jest lek, który z każdej gorączki wybawi.
Maksym milczał, trawiąc jego słowa.
- Może i słuszność masz, może nie masz, ale gadasz gładko jak prawdziwy jurysta
- pochwalił niechętnie. - Może to i słuszne, by mężów rannych, nawet jeśli słabsi są duchem, więcej do zdrowia wróciło na kozactwa chwałę, a Turkom na pohybel...
- A dzieci? - Staszek podpuszczał go dalej. - Wszystkie są słabe duchem.
Bezbronne. Ile ginie przez pierwsze dziesięć lat życia, zanim duch okrzepnie, nie osiągnąwszy dorosłości?
- No, połowa może - powiedział Kozak po chwili namysłu. - Bo i na choroby piersiowe umierają, i z gorączek, które z bagna się rodzą, i czasami też z przyczyn innych.
- Teraz wyobraź sobie, że wszystkie, no, prawie wszystkie dożyły wieku dorosłego.
- Toż... Dwa razy więcej dorosłych Kozaków będzie w kolejnym pokoleniu! -
zapalił się. - Nie tylko Azow, ale i Istanbul siłą taką wziąć można!
- A widzisz. Albo starcy. Umierają i tracicie mądrość, którą przez całe życie zebrali. A tak dłużej pożyją i radą mogą wam służyć.
- Nowe to dla mnie myśli i we łbie mi mieszają. Spać chyba pójdę - mruknął
Maksym. - A twoja lisiczka Hela...
- Tak?
- Są ludzie, w których duch płonie jasno jak cerkiewna świeca. Ona z takich. I do szabli ręka u niej prędka, i dzieci urodzi.
- Hmm...
- I tyś silny. Hela jak narowista klacz hulać lubi. Zechcesz ją małżeńskim węzłem związać, wierzgać będzie. Ale gdy z miłością do niej podejdziesz, siły jej niespożyte na pociechę sobie obrócisz. Bo razem i chutor zbudujecie, i wrogów do ziemi położycie, a zajdziecie w życiu tak daleko, jak zechcecie, i nikt was nie wstrzyma przed osiągnięciem tego, coście sobie umyślili.
Odwrócił się do ściany. Po chwili chrapał już donośnie.
To prosty człowiek, dumał Staszek, próbując zasnąć. Po prostu nie trafia do niego to, o czym mówię. Rozumie słowa, zdanie, chwyta sens... Ale w jego umyśle nie ma ścieżek, na które moje słowa mogłyby trafić. Jego świat to szybkie konie, ostra broń, twardzi mężczyźni i piękne, silne kobiety. I śmierć, która nieustannie im towarzyszy.
Trzeba zabić? Zabije. Trzeba zginąć, osłaniając odwrót kumpli? Zginie. A kiedyś i tak wszyscy spotkają się w niebie. Fanatyzm religijny? Nawet nie. To raczej cudownie spójna, prosta, czarno-biała wizja świata. Jesteśmy my i poganie. My za obronę wiary idziemy do nieba, poganie i heretycy do piekła. I nikt jeszcze nie wymyślił tu agnostycyzmu czy ateizmu...
Hela.
Stepowy psycholog za dychę. A może? Maksym widział ją w chwili zagrożenia.
Widział, co robi na widok martwego konia. Spędzili razem kilka dni, przedzierając się do Bergen. Może ma rację? Ostatecznie ona bardziej pasowałaby do jego epoki niż do mojej.
Kozak z zachowania dziewczyny wydedukuje więcej niż ja.
Zapadał wczesny wieczór. Greta poszła po drewno. Siedziałem, czytając Biblię w świetle świecy, gdy wiewiórka zaskrobała pazurkami w szybkę. Uchyliłem okno.
Zwierzątko wskoczyło do ciepłego wnętrza. Strzygło zabawnie uszkami, puszysty ogon pokryty był szybko tającymi gwiazdkami śniegu.
- Ciekawe, jakim cudem drogę tu znajduje - zadumała się Hela.
- Mądre zwierzątko.
- Wiewiórki są głupiutkie.
W jej ustach nawet ten epitet zabrzmiał elegancko.
- Czemu tak myślisz?
- Główka malutka, mniejszy rozum pomieści niż u kota. Zresztą w moich czasach bywało, że uczniowie trzymali oswojone. To się i napatrzyłam. Są miłe i zwinne, ale trudno je czegoś nauczyć.
Wiewiórce nie spieszyło się widać do klatki. Skoczyła mojej towarzyszce na kolana
i zaczęła mościć sobie legowisko w fałdach sukni.
- Panie Marku? - szepnęła nagle Hela.
Podniosłem głowę.
- Tu jest...
Podszedłem. Hela, głaszcząc zwierzątko, odsłoniła obróżkę. Teraz i ja spostrzegłem wsunięty pod nią zwitek szarego, nawoskowanego papieru.
Wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia. Spróbowałem go wyciągnąć i odkryłem miniaturowy zatrzask. Co, u licha...? Wreszcie uwolniłem karteczkę. Rozprostowałem ją.
Ktoś, używając ołowiu, skreślił jedno zdanie po niemiecku: Kontynuuj obserwacje.
- A niech mnie - szepnęła.
Skrzypnęły drzwi. To Greta wróciła. Dostrzegła wiewiórkę i kartkę. Zrozumiała natychmiast, bo zbladła jak upiór. Sprężyła się do ucieczki, lecz nie zdążyła nic zrobić.
Dopadłem ją jednym susem. Wyjąłem nóż i przyparłszy dziewczynkę do ściany, przyłożyłem go jej do gardła. Tępą stroną, ale i tak zadrżała, czując chłód metalu na szyi.
Читать дальше