- Panowie informatycy, matrix znowu mi się sypie! - zażartowałem gorzko. -
Proszę pilnie przełączyć na Nowy Jork.
Herbata? Pociągnąłem łyk ze szklanki. Płyn był przejrzysty, na dnie leżały fusy, pachniał herbatą, ale smakował jak kawa.
- Nie dość, że to kawa, to jeszcze z cukrem - poskarżyłem się, usiłując zjadliwą ironią pokryć smutek.
Podszedłem do regału i wyciągnąłem pierwszą z brzegu książkę. Wszystkie kartki były czyste. Zrozumiałem. To symulacja. Niedoskonała symulacja... Zacząłem przeglądać po kolei wszystkie pozycje. O dziwo, nie wszystkie książki były niezapisane. W
niektórych znalazłem literki.
- Obraz półki ściągnięty jest z mojej pamięci - rozważałem. - Treść niektórych pozycji łasica ma zapisaną na twardym dysku, więc te książki odtworzyła. Innych nie potrafi... Ina - odezwałem się głośno. - Nie męcz mnie już. Wyłącz to.
Obraz mieszkania prysł jak mydlana bańka. Leżałem na swoim łóżku w szesnastowiecznym Gdańsku. Łasica siedziała na kołdrze.
- I po co to wszystko? - warknąłem.
- Nagroda. Dla ciebie. Dobrze służyłeś. Premia motywacyjna.
- Wsadź sobie w rzyć taką nagrodę - burknąłem.
- A Heli się podoba. - Wzruszyła po ludzku łapkami.
Wyskoczyłem z łóżka i rozchyliłem zasłony. Hela spała ze słodkim uśmiechem na twarzy, widziałem ruch jej gałek ocznych pod powiekami. Obok drzemała Greta.
- Twoja podopieczna spaceruje sobie po ogrodzie ze swoim dziadkiem -
powiedziała łasica. - Stężenie endorfin wskazuje na...
- Wyłącz jej to, zanim się obudzi - rozkazałem. - Niech myśli, że to tylko sen.
- Dlaczego?
- Wyobraź sobie, że wracasz na Czitę. Ze wracasz do życia, które pędziłaś, zanim waszą planetę spotkała zagłada.
- Nie umiem włączyć sobie takiej symulacji.
- Wyobraź sobie, że to potrafisz. I że musisz to odrzucić. Wyłączyć. Wygasić. Ze po pobycie tam musisz wrócić tu i dalej wypełniać zadania Skrata.
Zamyśliła się.
- Sądzisz, że takie wizje mogą spowodować wasze uzależnienie? - Przechyliła główkę.
- Tak. Są jak narkotyk.
Umilkła.
- Rozumiem - powiedziała wreszcie. - Na planecie Czita nie znaliśmy tego problemu. Żadne substancje chemiczne nie sprowadzały na nas transu ani wizji.
- Farciarze.
- Staszek już wyruszył - zmieniła temat. - Jeśli zachowa tempo dni poprzednich, powinien koło południa dotrzeć do miasta od wschodu. Udacie się razem na Gotlandię.
Pożegnam was. Zobaczymy się może za dwadzieścia dni. Realizujcie zadanie. Zostaniecie surowo rozliczeni.
- Czekaj...
Zwierzę zwinęło się dziwacznie, rozsypało na kilka dwuwymiarowych kolorowych przekrojów i znikło. Oddech Heli uspokoił się. Spała, tym razem bez snów...
Staliśmy z Helą na trakcie zdeptanym kopytami zwierząt. Za plecami mieliśmy fortyfikacje miasta, przed sobą kilka chałup i drogę biegnącą przez zaśnieżone pola ku horyzontowi. Dochodziło południe, gdy na tle odległego lasu spostrzegliśmy dwie sylwetki. Staszek! W towarzyszu chłopaka z radością rozpoznałem Maksyma.
Patrzyłem na cudem ożywionego przyjaciela. Schudł, twarz spaliły mu zimowe wiatry i słońce. Sylwetka wyprostowała się, okrzepła. Był jakby starszy, a w jego oczach malowała się powaga. Trzy miesiące temu w Nidaros pożegnałem chłopca, teraz przede mną stał mężczyzna. Jego spojrzenie wyostrzyło się, stwardniało, choć nadal błyskała w nim dawna życzliwość wobec całego świata.
Hela rzuciła się Staszkowi na szyję, złapał ją i okręcił w powietrzu, aż suknia załopotala, czepek spadł, a kitka rudych włosów rozmazała się w smugę. Poczułem delikatne ukłucie zazdrości.
Stara Marta, uśmiechając się bezzębnymi wargami, mrużyła z zadowolenia powieki. Nie musiała nawet patrzeć swym jedynym okiem, wystarczyło, że czuła w dłoniach ciężar monet. Z lubością przesuwała stwardniałymi opuszkami palców po gładkiej powierzchni dukatów, nasłuchiwała kojącego uszy brzęku srebrnych talarów.
Sapnęła, wstała z trudem i poczłapała w stronę skrzyni. W jej dnie bratanek zrobił kiedyś zmyślną skrytkę na kosztowności. Sękatymi paluchami niezgrabnie przekręciła mechanizm. Nie zdążyła jednak włożyć monet. Deska trzasnęła pod czyimś butem.
Staruszka poczuła silne uderzenie w głowę, krew bryznęła na ścianę. I zapadła ciemność.
Już na zawsze.
Na piętro prowadzą wąskie, skrzypiące schody, na podeście dwoje drzwi. Pierwsze wyłamano całkowicie. Drugie kołyszą się na jedynym ocalałym zawiasie.
Za drzwiami znajduje się pokój. Stoją w nim dwa łóżka, skrzynie, balia do kąpieli, piec... Ściany niedawno pobielono, podłogę pięknie wyszorowano. Szkoda włożonego w pracę wysiłku. Teraz wszystko zbryzgane jest krwią. Z balii wystaje okrutnie pokaleczona ręka, w cebrzyku leży głowa dziewczynki. Warkocz barwy zleżałej słomy smętnie zwisa ku podłodze. W pomieszczeniu panuje bezruch, tylko puch z rozdartej pierzyny wiruje w powietrzu. Choć to jeszcze zima, z jakiejś szczeliny wypełzła duża, tłusta mucha. Siedzi na krawędzi łoża, jakby nie mogła poderwać się do lotu.
Z podwórza dobiegają wesołe głosy. Lokatorzy wracają do domu, prowadząc dawno niewidzianych przyjaciół...
Koniec księgi czwartej
Copyright © by Andrzej Pilipiuk, Lublin 2009
Copyright © by Fabryka Słów sp. z o. o., Lublin 2009
Wydanie I
ISBN 978-83-7574-069-1
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka ani żadne jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana ani powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez zgody wydawcy.
Redakcja serii Eryk Górski, Robert Łakuta
Projekt okładki Paweł Zaręba
Ilustracje Rafał Szłapa
Redakcja Katarzyna Pilipiuk Karolina Kacprzak
Skład Monika Nowakowska
Wydawca
Fabryka Słów sp. z o.o.
20-607 Lublin ul. Wallenroda 4c
www.fabryka.pl
e-mail biuro@fabryka.pl
Druk i oprawa OPOLgraf S.A. www.opolgraf.com.pl