Andrzej Pilipiuk
OKO
JELENIA
PAN
WILKÓW
Fabryka słów
Lublin 2008
Cykl Oko Jelenia :
1 Droga do Nidaros
2 Srebrna Łania z Visby
3 Drewniana twierdza
4 Pan Wilków
Bergen, noc z 10 na 11 grudnia 1559
Hans biegł po dachach. Wąskie kładki wzdłuż kalenic uginały się pod stopami. Pokryte śniegiem gonty były przerażająco śliskie. Szczyty domów przypominały skalne granie.
Zaułki otwierały się niczym przepaści. Patrzył wkoło i widział czyhającą śmierć...
Lodowaty wiatr przybyły z gór przenikał na wskroś. Prószący delikatnie śnieg ograniczał
widoczność. Najgorsze zaś było to, że chłopak nie wiedział, dokąd iść. Wraz ze śmiercią pryncypała poczuł się niczym psiak wyrzucony za drzwi. Będzie musiał wrócić do rodziny. Tylko jak tego dokonać? Jego miasto leży za morzem. Peter Hansavritson udzieliłby pomocy, lecz teraz jest w Visby. Hans znał jeszcze dwa adresy. Dwóch ludzi: jeden w kantorze, drugi w mieście. Oni mu pomogą. Ale na razie trzeba przeżyć do rana.
Ceklarze i duńscy żołnierze buszowali po dzielnicy hanzeatyckiej. Stąd, z góry, widział ich pochodnie. Musieli już wcześniej dostać rozkazy, bo aresztowali ludzi najwyraźniej według jakiegoś planu. Gdzieś w dali huknął samopał, niektórzy kupcy próbowali stawiać opór.
Dobiegł do końca i zeskoczył ciężko na podest leżący dużo niżej. Krótsza, słabsza noga bolała coraz bardziej. Galeryjka, schodki w dół i po chwili zatrzymał się w ciemnym pasażu. Z trudem łapał oddech. Zawinął się dokładniej w cienki sukienny płaszcz.
I w tym momencie poczuł na ramieniu ciężką rękę.
- I co my tu mamy? - burknął ktoś po duńsku. - Popatrz, Alv, to chyba ten smarkacz, co u Edwarda służył.
Drugi siepacz wyjął latarkę, do tej pory ukrytą pod połą peleryny, i poświecił
dzieciakowi w oczy.
- Ani chybi ten - mruknął. - Namiestnik się ucieszy.
Hans szarpał się rozpaczliwie, co poskutkowało tylko dodatkowymi razami.
Obficie brocząc krwią z rozbitych ust i nosa, czuł, jak mężczyźni pętają mu dłonie rzemieniem. Zgubił gdzieś czapkę. Wyższy ceklarz boleśnie chwycił go za włosy.
- Idziemy - warknął.
Nie chciał. Zaparł się. Znowu bili. Czuł uderzenia coraz słabiej, jakby przez poduszkę. Zdołał z trudem capnąć zębami przedramię jednego.
- Dosyć! - usłyszał głos kogoś trzeciego. - Bo jeszcze zdechnie przed czasem!
Zmusił się, żeby otworzyć oczy. Coś zimnego spoczęło na jego dłoni. Śnieżynka...
Znowu zaczęło prószyć. I naraz zrozumiał, że musi zapamiętać jak najwięcej. Poczuć chłód śniegu, wciągnąć w nozdrza pachnący mrozem wiatr. To ostatnia okazja.
Niebawem przyjdzie Boże Narodzenie, a on spędzi je pod ziemią, zamknięty w lochach zamku... O ile w ogóle dożyje świąt.
- Nie macie prawa - powiedział głośno po niemiecku. - Bóg was pokarze...
Kopniak w podbródek był tak silny, że chłopak zobaczył wszystkie gwiazdy.
Potrząsnął głową, by dojść do siebie. Leżał w błocie. W pierwszej chwili sądził, że śni. Z
bramy wychynęła ciemna sylwetka. W świetle świecy zalśniła stalowa głownia. Zamarła na chwilę, po czym zaśpiewała w powietrzu i uderzyła jak żmija. Siepacze jeszcze przez moment stali. Z pozoru nic się nie działo. Tylko latarka wysunęła się z bezwładnych palców. Czyjeś gardło ze zduszonym gulgotem wypełniło się krwią. Ucięta ręka z mlaśnięciem upadła w śnieg. A potem wszyscy trzej jak na komendę zwalili się z nóg.
Powietrze już nie pachniało mrozem. Dusząca metaliczna woń posoki i smród treści jelitowej przysłoniły wszystko niczym opona.
Hans poruszył dłońmi. Rzemień przecięto. Ktoś delikatnie poklepał go po policzku.
- No, dzieciaku, wstawaj wreszcie - usłyszał słowa wypowiadane po niemiecku z dziwnym, śpiewnym akcentem. - Masz gdzie się skryć, by rana doczekać?
- Tak. Dziękuję...
- Uciekaj. To dobra noc dla mężczyzny, ale zła dla młodzika.
Hans, korzystając z pomocnej dłoni, podniósł się. Zagadkowy wybawca stał przed nim z zakrwawioną szablą w ręce. Chłopak obejrzał się i poczuł nieprzyjemne mrowienie na plecach. Trzej ceklarze spoczywali w błocie, śnieg powoli tajał na ich policzkach, ale nad ustami nie było widać mgiełki oddechu. Twarz dowódcy patrolu zastygła w wyrazie zdumienia. Obcy trącił nieboszczyka butem, odetchnął pełną piersią i wsłuchał się w odległe odgłosy walki.
- Noc jeszcze młoda - ocenił. - A dobrą klingę trzeba często krwią poić, by nie rdzewiała... Tak u nas na Siczy powiadają. - Odwrócił się do Hansa.
Ale chłopak już zniknął.
Tknięty jakimś przeczuciem spojrzałem w stronę miasta. Coś małego zbliżało się do „Łani”. Skakało po nieruchomych falach. Odbiło się od stwardniałej nagle powierzchni wody. Wbiegło po burcie i jednym susem wylądowało na moim ramieniu.
Ina!
Nie tylko ja ją spostrzegłem. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Borys sięgnął do boku po tasak, ale zwierzę tylko spojrzało i rękojeść broni rozsypała się w pył, odsłaniając błyskawicznie korodujący trzon klingi. Z kilku gardeł wyrwały się okrzyki zgrozy. Zrozumieli. Karmieni po knajpach opowieściami o straszliwym stworze, teraz ujrzeli demona na własne oczy.
- Sługa łasicy! - wykrztusił Artur, cofając się o kilka kroków. - A więc to prawda! -
Przeżegnał się.
Pobladł, ale bardziej uderzył mnie chłód w jego oczach. W jednej chwili utraciłem przyjaciela. Stałem, bojąc się poruszyć, a zwierzę na moim ramieniu najwyraźniej coś knuło. A może delektowało się sytuacją?
- Mieszkańcy Bergen - odezwało się po niemiecku - czeka was zagłada!
Milczeli przerażeni.
- Mogę was uratować - przemówiła ponownie Ina.
- Nie oddamy czci demonowi! - krzyknął starzec siedzący na skrzyni. - Wolimy śmierć niż zatracenie dusz w piekle!
Przechyliła głowę, jakby nad czymś myślała.
- Wasze pokłony nie są mi potrzebne - oświadczyła. - Nie jestem demonem, ale jeśli wygodniej wam sądzić, że jestem, nie będę się o to obrażać.
Mało nie parsknąłem śmiechem. Kretynka. Idiotka... Kosmiczna wiewióra, tfu, łasica, bezskutecznie próbująca zrozumieć, czym właściwie jest człowiek...
- Moja propozycja, jeśli rozpatrzymy ją z punktu widzenia katolickiej lub protestanckiej teologii, nie naraża na zagładę waszych nieśmiertelnych dusz. Mnie w każdym razie nie są one potrzebne. Nie będę ich od was kupować za cenę życia.
Uratować was mogę i po prostu mi to odpracujecie.
- Czego zatem żądasz w zamian? - zapytał Sadko. Nerwowo rozglądał się wokoło.
Czas nadal stał w miejscu. Statek tkwił nieruchomo, jak wmarznięty w pole lodowe, zatrzymany w połowie ruchu wraz z zamarłą falą.
- Żądam przewiezienia moich sług na wyspę Bornholm. A co do was, jeśli kiedyś będę potrzebować pomocy, będziecie mieli obowiązek mi jej udzielić.
Zgłupieli. Wszyscy patrzyli na Inę w kompletnym zdumieniu. Borys ocknął się
pierwszy.
- Wykonamy twój rozkaz, eee... pani.
- Padnijcie na pokład - poleciła. - Znajdźcie coś, czego moglibyście się trzymać. Ty też - zwróciła się do mnie.
Wykonaliśmy polecenie. Nastąpił straszliwy wstrząs, plusk i zapadła ciemność.
Księżyc diabli wzięli? Nie, to tylko chmury.
Zrozumiałem później. To był drugi punkt zwrotny. Wcześniej, ratując życie Petera i Mariusa, ocaliłem Bractwo Świętego Olafa oraz lwią część intryg dyplomatycznych Hanzy. Teraz, ratując skazaną na zagładę „Łanię”, Ina ocaliła fortunę mieszkańców Bergen, dokumenty zapewniające trwałość istnienia kantoru oraz ludzi, którzy upokorzeni przez Rosenkrantza poprzysięgli wieczną nienawiść wobec Danii.
Читать дальше