- Nie chcesz zabrać „Jaskółki” na zawsze? - upewnił się.
- Nie jest mi potrzebna na długo. Twój statek i ludzie Petera Hansavritsona będą wolni, gdy tylko dotrę do Visby.
- Jakie mam gwarancje zwrotu mojej własności i wolności dla marynarzy będących członkami Hanzy?
- Moje słowo honoru. Słowo najpotężniejszej istoty na świecie. - Spojrzała mu w oczy.
Wytrzymał ten wzrok.
- Jestem głównym reprezentantem braterskiego sojuszu kilkuset miast -
powiedział. - Niewielu królów odważa się rzucić wyzwanie związkowi, któremu przewodzę.
- Nie obchodzi mnie to. Mogę własnoręcznie zabić więcej ludzi niż ty swoimi rozkazami, panie. Mogę zburzyć każde miasto, które uznaje twe przywództwo.
Znowu poczułem ślad obecności Iny w głowie. Czyżby analizowała własną przemowę, patrząc na nią z mojego punktu widzenia?
- Władza nie polega tylko na możliwości zabijania wedle swego widzimisię. -
Sudermann uśmiechnął się, lecz zobaczyłem w jego oczach pogardę. - Władza to także szacunek, jaki osoba władcy budzi mimowolnie w innych ludziach. Władza to wreszcie
przede wszystkim możliwość powstrzymywania zła, a czynienia dobra.
Znieruchomiała. Przez dłuższą chwilę w milczeniu trawiła jego wypowiedź.
- Masz rację, panie. - Albo spokorniała, albo zrozumiała, że zmuszenie tego człowieka do czegokolwiek będzie bardzo trudne. - Twa władza istotnie większa niż moja.
Stanęła na tylnych łapkach i oddała mu pokłon. Zbaraniałem, a Sadko i Borys mieli miny takie, że gorzko żałowałem, iż nie mam aparatu fotograficznego.
- Oddałaś, pani, przysługę Hanzie, ratując naszych ludzi z Bergen oraz zabezpieczając przed zniszczeniem bezcenne dokumenty kantoru - odezwał się wreszcie syndyk. - Dlatego myślę, że mogę przychylić się do twojej propozycji... W imię wdzięczności za pomoc i uczynienia sobie wzajemnie przysługi.
- Potraktujcie, panie, moje słowa jako prośbę.
- Szczwana z ciebie istota. - Skrzywił się. - Talent posiadasz niewątpliwie taki, że w trupie kuglarzy karierę byś zrobiła. Chcesz zabrać swoje sługi... - Przeniósł spojrzenie na mnie.
Szóstym zmysłem poczułem, że zapamiętał moją twarz na zawsze, że ile razy przymknie oczy, będzie w stanie wydobyć ją ze wspomnień. Miną całe lata, a on nadal rozpozna mnie bez trudu.
- Tak, panie.
- Potrzebuję nie więcej niż ćwierć wachty, by spakować rzeczy i przenieść załogę na „Łanię”.
- Tak, panie. Dla zachowania twarzy sugeruję, byś przedstawił ludziom tę operację jako wyrwanie ich spod władzy demona.
- Nie omieszkam tak właśnie uczynić.
- Czy zdołasz razem z bratem poprowadzić „Jaskółkę”? - Ina zwróciła się do Sadki.
- Tak, pani. „Jaskółka” jest mała i zwrotna. Dwaj ludzie z powodzeniem mogą nią żeglować.
- Zatem w drogę.
Mniej więcej pół godziny później Sudermann przeszedł na pokład „Łani”, objuczony dwoma obitymi skórą pakunkami. Razem z nim przeszli czterej marynarze.
Udaliśmy się na mniejszą jednostkę. Ludzie w milczeniu patrzyli, jak Ina jednym susem przeskakuje z rufy na rufę. Rzuciliśmy haki i oba statki zaczęły się oddalać. Agata wyłoniła się z kasztelu.
- Helu! - krzyknęła. - Panie Marku!
- Tak, pani? - Moja towarzyszka spuściła głowę.
- Wybaczam wam! To nie wasza wina, że demon zmusił was do posług!
Odnajdźcie mnie wiosną w Gdańsku! Pozostańmy w przyjaźni serdecznej! Do zobaczenia!
- Dziękuję!
Widać było, że bardzo jej ulżyło. Powiał wiatr. Postawiłem wraz z Borysem żagle
„Jaskółki”. Sadko stanął za sterem.
- Znajdź kambuz i zorientuj się, ile mamy zapasów - polecił dziewczynie. - Potem zarzuć wędki. Z pewnością świeża ryba smażona w maśle dobrze nam zrobi...
Sen był dziwny. Szedłem sobie wesoło brukowaną uliczką. Kroczyło mi się lekko, droga wiodła z góry od zamku na Hradczanach przez zaułki Malej Strany. Wiosna tego roku rozkwitła pięknie. Ciepły wiatr znad Pragi owiewał mi twarz, niosąc delikatną woń dymu z kominów. Wygodne, nowiutkie buty firmy Bata lśniły i poskrzypywały. Minął
mnie kabriolet, zapach spalin przyprawiał o zawrót głowy. Szyld szynku kiwał się leniwie. Zawahałem się. Wizja kufla ciemnego piwa kusiła, żal jednak było tracić tak urocze niedzielne przedpołudnie na siedzenie w murach. Z okna na piętrze wychyliła się dziewczyna, eksponując piersi wylewające się z głębokiego dekoltu. Puściła do mnie oko, ukłoniłem się kapeluszem i ruszyłem dalej.
I nagle wszystko zaczęło się rozpadać. Stanąłem oszołomiony, zaskoczony. Co ja tu robię? Przecież to nie są moje czasy. Jestem w Pradze? Sądząc po ubiorach i wyglądzie pojazdów, to czasy jeszcze C. K. Austrii. Ja... Sen? Jaki, u diabła, sen, skoro czuję wyraźnie zapachy?!
Skoro widzę wszystkie szczegóły ostro jak w telewizji? Co to za sen, jeśli idąc, czuję każdy kamień pod stopami? Szarpnięcie przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Panie Marku! - usłyszałem głos Heli. - Proszę się obudzić, krzyczał pan przez sen!
- Co...? Ja... Dziękuję... - wybąkałem.
Kajuta „Jaskółki”, woń butwiejącego drewna, szmer fal liżących burty.
Potrząsnąłem głową. Co to, do cholery, było? Przecież nie zwykły sen. Miałem wrażenie, że ciągle jeszcze czuję w nosie tamten zapach. A może...? A jeśli ta cholerna łasica wskrzesiła mnie już kiedyś w dziewiętnastowiecznej Pradze? Czy też wgrano mi coś na scalak i teraz sobie to przypomniałem?
Hela już zasnęła z powrotem. Wciągnąłem lodowate spodnie i zawinąłem się w
płaszcz. Wyjrzałem na pokład. Mróz dosłownie kąsał mi twarz. Sadko, zakutany w kożuch, w natłuszczonej płóciennej masce na twarzy, stał za sterem. Milczał i mógłbym przysiąc, że śpi, ale gdy podszedłem bliżej, usłyszałem, że mruczy pod nosem. Słysząc moje kroki, urwał w pół słowa.
- Śpiewałeś? - zapytałem.
- To bylina... - wyjaśnił. - Boję się, że zapomnę tego, czego się nauczyłem, będąc jeszcze dzieckiem, więc co noc śpiewam, zwłaszcza że czuwać trzeba, a tak myśli czymś zajmę i rodzinne miasto przy okazji wspominam.
- Bylina?
- Pieśń o tym, co było. O przygodach kupca Sadki, po którym dostałem imię. O
pojedynkach toczonych na moście przerzuconym przez rzekę Wołchow. O tym, jak Aleksander Newski straszną klęskę teutońskim rycerzom zadał na tafli zamarzniętego jeziora Pejpus... Cała historia jest w tym zawarta. Nasz naród niepiśmienny, uczy się swoich dziejów na pamięć.
- Potrzebuję Iny - zmieniłem temat.
- Demon nas opuścił.
- Proszę?
- Gdy tylko wzeszedł księżyc, pobiegła po wodzie na południowy zachód. Mówiła, że będzie czekać na Bornholmie lub odnajdzie nas na morzu.
- Diabli nadali!
Podświadomie czułem, że gdzieś tam jest jeszcze jedna grupa szukająca Oka Jelenia. Ludzie tacy jak my. Przybysze z innych epok, których należy co jakiś czas kontrolować. Kim są? Gdzie przebywają? Południowy zachód? Księstwa Niemieckie? A może Niderlandy? Jak szybko porusza się to bydlę? Przypomniałem sobie, jak pędziła przez rzekę Nidelwę. Jak rozmazuje się w smugę... Wzrok nie nadążał rejestrować jej ruchu. Trzysta kilometrów na godzinę? Szybko dobiegnie nawet do Hiszpanii.
- Na cóż ci ona? - Sadko wyrwał mnie z zadumy.
- Sen miałem osobliwy wielce i chciałem ją o to zapytać - mruknąłem.
- Moja babka sny tłumaczyła - westchnął. - Ale mi się w to wierzyć nie chce.
Majaki to tylko okruchy tego, co człowiek widział lub słyszał, chyba że zmora jakowaś przyjdzie męczyć.
Читать дальше