- Tak, to krew - powiedział Kozak, patrząc na zbrązowiałe już rozbryzgi zdobiące ścianę. - Te ślady wyglądają, jakby tryskała z rozciętej szyi lub innego miejsca, gdzie szybko i silnie żyłami cyrkuluje. Przypuszczacie, panie, że wasz brat przeżył tę napaść?
- Jego ciała nie było wśród innych. Dlatego sądzę, że żyje, choć sam nie wiem, co gorsze... Sprawę odkryto na trzeci dzień dopiero, gdy klient do kantorku zaszedł, a nie mogąc się dowołać, w głąb budynku wkroczył i jęki dogorywającej posłyszał. Ja dwa dni potem na wyspę przybyłem i tu mnie wieść ta zaskoczyła. Ciał dwu rękodajnych Rosjan też nie znaleźliśmy, może więc całą trójkę porwano? A może i dotrzeć jeszcze na wyspę nie zdołali, bo wiem tyle, że ludzie ci po ucieczce z Bergen przekazali „Srebrną Łanię”
Heinrichowi Sudermannowi i cumuje ona obecnie w Bremie.
- Panowie Borys i Sadko są w Szwecji - wyjaśnił Staszek. - Spotkaliśmy ich w Dalarnie.
Maksym pokrótce opowiedział, jak wyglądała rozprawa Lapończyków z Panem Wilków. Nie wspomniał jednak o złocie ani aktach własności.
- Ciekawe - podsumował doktor, lecz widać było, że krąży myślami zupełnie gdzie indziej. - Panowie, noc już głucha, a przybyliście tu zapewne z myślą o wygodnym noclegu.
- Byle szopa nas zadowoli - zapewnił Kozak.
- Ja jestem w tym mieście jeno gościem, wędrownym lekarzem. Ale pan Per przenocuje was u siebie. Zamierzacie zostać tu, w Visby, na zimę? Wyszukamy wam
jakieś lokum...
- Spieszno nam dalej. Rano ruszamy w drogę - wyjaśnił Maksym.
- Wypijmy zatem jeszcze jednego za spotkanie. - Dolał wina do kielichów.
Kupiec Per mieszkał blisko zamku, w południowej części miasta. Dowiedziawszy się, że Maksym był w Bergen w chwili, gdy Rosenkrantz ogłosił likwidację kantoru, zasypał go pytaniami o rozmaite szczegóły. Chciał też poznać losy kilku przyjaciół. Kozak kojarzył tylko jednego, ale nie miał pojęcia, czy ten pozostał w mieście, czy może zbiegł
na pokładzie „Srebrnej Łani”.
- Źle się dzieje na naszych morzach - westchnął Per, gdy znaleźli się na dziedzińcu jego domostwa. - Tu panowie mogą noc spędzić. - Wskazał przybudówkę. - A jeśli dni kilka odpocząć chcecie, to też rad będę z towarzystwa...
W przybudówce mieścił się niewielki pokój gościnny z dwoma łóżkami i piecem.
Zaraz też gospodarz dostarczył wiązkę chrustu, a jakaś kobieta, zapewne żona kupca, przyniosła poduszki i grube pierzyny. Sanie wciągnęli do szopy. Staszek z ulgą zdjął buty i wyszedłszy na dziedziniec, przetarł stopy śniegiem.
- Dziwne to jakieś - powiedział Maksym, wygodnie wyciągnięty na łożu.
- Ta sprawa?
- Tak. Rozumiem samotny dwór czy chutor w stepie... Tam różnie być może. Źli ludzie napaść mogą i do nogi wybić, złoto i srebro zrabować... Ale tu? W samym środku miasta? By ludzi kilku w łóżkach wyrżnąć, trza sporej grupy twardych łajdaków.
- Może są tu jakieś portowe rzezimieszki?
- Może. Ale coś mi się widzi, że kupcy wiedzieliby, kogo podejrzewać. A potem zaprosiliby jednego z drugim do piwniczki i boków przypiekli, ażby po pajęczej nitce do samego środka sieci dotarli.
- Co zatem przypuszczasz?
- Albo ktoś przybył z daleka, zbrodnię popełnił i do dom uszedł. Wydaje mi się to niezbyt prawdopodobnym, bo grupka taka, przez bramy miejskie przechodząc, zwróciłaby uwagę strażników, a potem łatwo by ruszyć za nimi w pościg. Może też doktor wie, kto to zrobił, lecz sprawiedliwości nie wymierzy, bo ręce za krótkie? Na zamku na ten przykład szwedzki namiestnik siedzi.
- Myślisz, że to jego sprawka?
- Kto wie? Ale tak być może. Oj, nie lubią Szwedy Hanzy, nie lubią... Cóż, pomoc Hulierowi ofiarować naszym obowiązkiem było. Jeśli jednak jej nie chce lub wydaje mu
się zbyteczną, to nic tu po nas. Śpij już, jutro znowu przez lody ruszamy. Droga przed nami daleka i dużo czasu na rozmyślania mieć będziemy...
Znów szli po lodzie, zarysy wyspy powoli znikały na horyzoncie.
- Zastanawiam się, kim jestem - Staszek przerwał milczenie. - Nie umiem zabijać... To... obrzydliwe.
- Owszem. Robota i przykra, i brudna. Przerywasz łajdakowi nić życia, a dusza jego na potępienie wieczne idzie. Lepiej zawsze, by egzekucja się odbywała wedle obyczaju, w lochu czas na pokutę zbrodniarzowi dać i pozwolić z Bogiem się pojednać. W
każdych czasach trafiają się ludzie, którym nie można pozwolić żyć. Różni bywają obłąkańcy. Jeden lubi chłopaczka zgwałcić i kark mu skręcić, inny umyśli sobie z ludzkiego szpiku alchemiczne dekokta warzyć lub sztuką trucicielską sąsiadów niszczy.
Gdy takowego się wykryje, kat go bierze na męki lub innymi sposobami sprawę wyjaśnia, wreszcie sąd wydaje wyrok i na rynku głowę niegodziwcowi odcinają.
- No, mieliśmy takich - potwierdził Staszek.
- W miastach władza jest na miejscu. W miastach człeka takiego, co jak wilk wchodzi między owce, pochwycić łatwo. Gdy jednak zbrodzień siedzi gdzieś od władzy daleko, a jeszcze otoczy się bandą jemu podobnych złoczyńców, już nie pachołków magistrackich, ale uzbrojonych sąsiadów trza, by go z nory wykurzyć i przed sąd zawlec lub w lesie zaciukać. Tam zaś władza była daleko i Bóg wysoko, a za zbrojnych mieliśmy jedynie grupkę ludzi, którzy czytać ni pisać nieuczeni, oręż jedynie przeciw dzikim zwierzom wznosili. Pan Wilków niczym udzielny władca panował, a od najgorszego tyrana był gorszy, bowiem nie myślał, jak mądrze majątek swój i ludu pomnażać, przeciwnie, niczym Mongoł czy bisurman Tatarzyn lud wyniszczał, by swoim pobratymcom zrobić tu miejsce. Tedy sprawiedliwości wymierzenie na tych spadło, którzy łotrostwa ścierpieć nie mogli. Na takich jak ty czy ja, którzy korzyści nijakich w tym nie widzieli, a jednak poszli szuje zabijać.
- Korzyść odniosłem. I to nie byle jaką. Przeżyłem - mruknął Staszek.
- Ale gdybym tamtego stojącego w oknie nie trafił, nie przeżyłbyś. Gdybyśmy się o pół dnia spóźnili, panience Heli jeno bym o pogrzebie twoim mógł opowiedzieć.
- Tak... Ale potem złoto dostałem. Tyle złota, że bogaczem jestem. Takiej sumki nikt z mojej rodziny nie oglądał zapewne przez ostatnie sto lat.
- Ja takoż, ale przecież nie po kruszec w bój poszliśmy. Złoto objawiło się nam niespodzianie w tej skrzyni żelaznej. Aniśmy o jego istnieniu nie wiedzieli. Zabiłeś z
niezgody na zło, a nie dla nagrody. Nawet nie by życie ratować, boś strzelać zaczął w chwili, gdy mocni jeszcze się wydali i śmierć pewna za czyn ten była ci pisana.
Dzieweczkę chcieli pohańbić i zdławić, a tyś człek prawy i szlachetny, więc w duszy porywie żeś broń chwycił, przekładając sprawiedliwości wymierzenie nad życie swoje.
Dobra krew się w tobie odezwała, ot co! - zakończył wesoło Kozak. - Pomódl się za nich, jeśli poganie ci w ogóle dusze posiadali.
Krok, potem kolejny i jeszcze jeden. Krok po kroku, naprzód, na południe, ku Polsce... Do Heli.
Morze mnie sprawdzi, pomyślał Staszek. Lód, mróz, pustka i odległość, którym przeciwstawić mogę jedynie spryt, wytrwałość i siłę woli. Gdy stanę na brzegu po tamtej stronie, okaże się, że jestem innym człowiekiem. W Trondheim byłem jeszcze chłopcem.
Bałem się, zawierzyłem Markowi. Wykonywałem jego polecenia z oddaniem, ale i z lękiem. W górach musiałem przejąć kontrolę nad biegiem wydarzeń. Musiałem planować i decydować. Samodzielnie, choć z pomocą Heli. Teraz jest podobnie. Idę przez zamarznięte piekło. Nie sam, ale jestem jak samotny.
Przeszli tego dnia spory odcinek, nie napotykając na większe przeszkody. Kilka razy trafiali na kiepski lód podeszły wodą, omijali jednak takie miejsca bez trudu. Słońce świeciło jasno i zrobiło się nawet ciepło. Raz przecięli czyjeś ślady. Grupa ludzi przeszła tędy kilka dni wcześniej, dążąc ze wschodu na zachód. Pragnienie, by zawrócić, słabło, aż wreszcie całkiem zanikło. Staszek uwierzył, że to, co robią, jest może niezwykłe, ale wykonalne...
Читать дальше