- To za mało... Mamy trochę pieniędzy...
- Alchemicy nigdy nie pracują za pieniądze - ucięła. - Tradycja naszego cechu zobowiązuje.
- Ale...
- To może jeszcze słoiczek barciowego miodu - dodała Katarzyna. - I woreczek orzechów, tak z kilogram.
Zuzanna porozkładała szklanki i sztućce.
- Dziś kotlet po kijowsku - poinformowała gospodyni.
- Filet z kurczaka faszerowany masłem i bazylią? - ucieszyła się alchemiczka. - Zdążyłam zapomnieć, że jest coś takiego!
*
Kolacja przyjemnie ciążyła na żołądku, powieki opadały im ze zmęczenia, ale przed snem obie chciały uporządkować wrażenia ostatnich dni. Katarzyna w zadumie bawiła się zbędną
„trzecią ręką”.
- Żebym to ja jeszcze umiała lutować - mruknęła zirytowana. - Bo co niby mam z tym zrobić?
- Manikiur - podpowiedziała kuzynka. - Ta lupa pomoże precyzyjnie malować wzorki na paznokciach. Przyznam, że wpadłyśmy na to rozwiązanie w jakimś przypadkowym przebłysku geniuszu, bo już byłam niemal pewna, że nasza misja zakończy się spektakularną klapą - ciągnęła z zadowoleniem. - W każdym razie nie miałam żadnego pomysłu, jak wybrnąć z tej kabały. A tak poniekąd niechcący potwierdziłam, że to my, alchemicy. .
- Oj, już się tak nie nadymaj - zirytowała się Katarzyna. - Nie znoszę patosu! Nie trawię tych napuszonych gadek o szczytowych osiągnięciach nauki, odnajdywaniu ukrytych dróg, alchemii jako esencji humanizmu ani bzdur, że prawdziwie wielcy alchemicy nie mają grobów.
- Dobra, dobra... Nie złość się, proszę, moja droga. Zresztą uczciwie zaznaczyłam, że nie wiedziałam, co zrobić, i tylko nagłe olśnienie...
- Zamknij się, bo zaraz ci przywalę poduszką! Jeśli woda sodowa uderza ci do głowy, to wypuścimy bąbelki nosem!
- Jutro zbieramy się do domu - zmieniła temat Stanisława. - Chyba że chcesz zostać tu jeszcze kilka dni i połazić po górach. Wprawdzie niemieckich skarbów pewnie tu nie ma, a jeśli są, to zbyt głęboko, ale zawsze możemy radośnie narazić się na mandat, płucząc złoto.
Trzeba tylko z kuchni tego miłego pensjonatu zaiwanić jedną patelnię. Gram złota na metr sześcienny? To będzie jakieś sześćset łopat...
- Lubię wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu, ale chyba nie mam szczególnej ochoty na kilka dni machania szpadlem.
- W takim razie pozostaje kwestia ostatnia. Bezcenny zabytek polskiego lutnictwa. -
Alchemiczka oskarżycielskim gestem wskazała futerał kryjący skrzypce Groblicza.
- Jak sądzisz, czy dałoby się je w jakiś sposób oczyścić? - spytała Katarzyna. -
Dezaktywować? Wyegzorcyzmować?
- Szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi się... To zawsze będzie pułapka na nieświadomych. Nie wiem, czy to przez nie zwariował Čiurlionis, ale kilku kolejnym właścicielom ewidentnie przyniosły pecha, chyba że wyczuli zagrożenie i rzucili je w kąt...
Jednak nie każdy ma na tyle oleju w głowie. Chyba trzeba je zniszczyć.
- To piękny instrument. Ile na świecie mogło zostać skrzypiec z tego okresu? A jeszcze wykonanych w Polsce...
- Wiem - westchnęła Stanisława. - Mam pomysł. Może nie trzeba ich niszczyć definitywnie? Musimy je uszkodzić. Uszkodzić w sposób nieodwracalny, uniemożliwiający jakiekolwiek próby remontu. Ale zarazem muszą wyglądać po tym na tyle dobrze, żeby można je było eksponować w gablocie muzeum. Porządne roztrzaskanie spodu powinno wystarczyć. Wiem! - Uniosła dłonie, ucinając protesty kuzynki. - Ale inaczej się nie da.
Alternatywą jest kominek w sąsiednim pokoju.
- Czyli kompromis po polsku, wilk głodny i owca rozszarpana... - mruknęła Katarzyna. -
Tylko czy mamy prawo je rozbić? Mają ogromną wartość. Cena wywoławcza podobnych skrzypiec wyniosła sto tysięcy złotych - przypomniała.
- Duszę można sprzedać diabłu, można ją także zgubić, ale bardzo trudno ją odzyskać.
Ludzie są ważniejsi niż pieniądze, które można by dostać za ten instrument. Mówiąc dosadniej, ważniejsi niż ten kawałek drewna... - Alchemiczka rozłożyła bezradnie ręce. -
Trzeba poprosić gospodarza o młotek.
Koniec
Andrzej Pilipiuk- człowiek z przeszłości. Niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa.
Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasją uczynił swój sposób na życie. Miarą jego sukcesu jest miejsce na podium ścisłej czołówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Homo literatus , który do pisania podchodzi z żelazną regułą - pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmęczenie fabułą, zabiera się do innego tytułu. Uprzedzając krytykę, sam siebie nazwał Wielkim Grafomanem. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania łowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX
wieku. Społecznik. Własnym sumptem i ogromnym zaangażowaniem wydał unikatowy album o Wojsławicach, mieście, w którym narodził się Jakub Wędrowycz.
Twórca panteonu niezwykłych bohaterów literackich oraz Jakuba Wędrowycza -
zawistnego, mściwego kmiota, bimbrownika i egzorcysty. Jedynego w polskiej literaturze rdzennie polskiego superbohatera, który przez lata rozśmieszania do łez dorobił się własnego festiwalu.
Pija herbatę. Ani wstrząśniętą, ani tym bardziej mieszaną. Parzoną w samowarze.
Document Outline
Spis treści
Zaginiona
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Czarne skrzypce