Opublikował o nich artykulik.
- Satyryczny?
- Raczej kąśliwy, piętnował w nim lichwę, argumentując, jak to cenne pamiątki naszej przeszłości trafiają w łapy niczego nieświadomych handlarzy. Niestety, zaraz potem wybuchła wojna. Leo Belmont trafił do warszawskiego getta. Umarł w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku, prawdopodobnie po prostu ze starości, miał prawie osiemdziesiąt lat. I tu
trop się urywa. Morawski skrzypiec chyba nie odzyskał. Skoro znalazły je panie na Śląsku, to prawdopodobnie jakiś Niemiec je sobie przywłaszczył, zawiózł do domu, a potem wiał przed Armią Czerwoną tak szybko, że nie zdążył zabrać. Co ciekawe, znalazłem też wzmiankę, jakoby widziano je po wojnie w Wałbrzychu. Opisał je w notatce prasowej dziennikarz
„Trybuny Ludu”, chciał nawet odkupić od właściciela, ale do transakcji nie doszło.
- To jakiś pechowy instrument - zauważyła alchemiczka. - Jeden użytkownik dostał
schizofrenii, drugi poszedł do piachu w getcie, trzeci...
- Yhum... - mruknęła Katarzyna. - No cóż, dziękujemy, panie Robercie, za informacje, to się nazywa naprawdę profesjonalna robota! Czy...
- Otrzymana zaliczka w pełni pokrywa koszta usługi. Dodam jeszcze, że inne skrzypce przypisywane Grobliczowi dwa lata temu wystawiono w jednym z warszawskich domów aukcyjnych. Cena wywoławcza wynosiła sto tysięcy złotych. Nie znalazły jednak nabywcy.
Polecam się na przyszłość. - Fachowiec ukłonił się. - Jakbym jeszcze coś znalazł, dam znać.
A, i zaraz prześlę na mejl poskanowane materiały.
Rozłączył się.
- Wałbrzych jest niedaleko - mruknęła Katarzyna. - Instrument mógł zawędrować stamtąd do Piechowic. Myślisz, że chodzi o egzemplarz Zuzanny?
- Jestem niemal pewna. To rzadkość, pojawienie się drugiego egzemplarza w tym samym miejscu i czasie wydaje mi się mało prawdopodobne. Zatem mamy prześledzoną historię skrzypiec od co najmniej końca osiemnastego wieku.
Stanisława przyniosła z auta skórzaną walizę, długo kartkowała opasły wolumin.
Katarzyna tylko raz rzuciła jej okiem przez ramię. Księga wyglądała na receptariusz, może poradnik zielarski. Wreszcie alchemiczka odłożyła ją z westchnieniem.
- Nie ma tego, czego szukałaś?
- Nie szukałam konkretnej rzeczy, tylko bezpiecznego sposobu. W tych skrzypcach zaklęta jest pewna tajemnica. Nie poznamy jej, jeśli nie spróbujemy iść tropem dziewczyny.
Ponieważ wydaje mi się to cholernie niebezpieczne, szukałam innych sposobów ugryzienia tematu.
- Zamierzasz wywołać duchy poprzednich właścicieli instrumentu?
- To niebezpieczne... Poza tym chyba zupełnie bezcelowe. Co mogą nam powiedzieć?
Oczywiście zakładając, że to oni by przyszli na spotkanie, a nie podszywający się pod nieboszczyków demon... Jest pewna metoda. Też nie bardzo bezpieczna. Taka mieszanka, która pozwala we śnie zobaczyć trochę więcej...
Stasia zaczęła wydobywać z walizki moździerze, tygielki i słoiczki z różnymi
substancjami.
- Hmm... Wlokłaś ze sobą całe to laboratorium? - zdziwiła się Katarzyna. - Założyłaś od razu, że będzie potrzebne?
- Nie zakładałam, ale dopuszczałam taką możliwość - odpowiedziała Stanisława. - Od chwili, gdy usłyszałam, że ktoś potrzebuje pomocy alchemika. Zresztą zabrałam tylko podstawowy zestaw, że się tak wyrażę, farmaceutyczny...
Wydobyła kolejno wagę jubilerską, trójknotowy palnik na oliwę, porcelanową miseczkę do ucierania, nożyki z brązu i woreczki z suszonymi ziołami, opisane po łacinie. Przez kolejną godzinę siekała, odważała i ucierała mieszankę.
- Zrobisz wywar? - zaciekawiła się Katarzyna.
- Napar.
- To się różni!?
- Wywar to coś, co gotujemy. Napar to efekt zalania ziół wrzątkiem. Po prostu różne rośliny różnie puszczają cenne składniki. Jedne trzeba długo gotować, inne tylko przez chwilę potraktować ukropem. Jeszcze inne muszą poleżeć w zimnej wodzie albo spirytusie... Ale wywary, odwary, ekstrakty i napary to podstawa.
- Aha.
Stanisława wlała do kolby wodę, dodała kilka kropli ciemnej, gęstej cieczy ze szklanej buteleczki. Zabełtała. Zawartość kolby stała się lekko różowa.
- To zapewne ekstrakt? - zaciekawiła się Katarzyna.
- Raczej swego rodzaju rozpuszczalnik, potęgujący moc wrzątku.
Stasia zaczęła podgrzewać kolbę nad palnikiem. Ciecz stopniowo zrobiła się fioletowa.
Powietrze przesyciła dziwna woń, przypominająca ambrę. Alchemiczka zalała zioła i nakryła kubek spodkiem.
- Uzyskany preparat, hmm... Pochodzi z Sudanu. Używano go też, żeby łatwiej nawiązać kontakt z duszami przodków - wyjaśniła, krzywiąc się lekko. - Ma też inne działanie i oczywiście skutki uboczne. Wprowadza w stan łagodnego transu. W połączeniu z muzyką powinien dać dobre efekty. Dziewczyna zwariowała po kilku tygodniach albo i miesiącach piłowania nowego instrumentu. Ja postaram się iść na skróty.
- Ekstra, ale jeśli i ciebie... wyłączy?
- Będę ostrożna. Zobaczę tylko, co się działo, i umykam.
- A jeśli?
- Hmm... Poszukasz innych alchemików i poprosisz ich o pomoc. - Stanisława wzruszyła niefrasobliwie ramionami, ale na jej twarzy odmalowała się troska. - Będę bardzo ostrożna -
powtórzyła.
- Czyli...
- Piję, biorę instrument, gram dwadzieścia minut - powiedziała. - Potem mi przerywasz.
Nieważne, czy odpłynę, czy nie. Mogę nie być sobą...
- Rozumiem.
- W miarę możliwości nie uszkodź instrumentu. Ale... tylko w miarę możliwości.
Preparat niebawem ostygł. Stanisława wypiła pół kubka. Podłożyła żeberko, oparła podbródek o skrzypce i pociągnęła smyczkiem po strunach. Zaczęła od kilku prostych utworów. Nic się nie działo. Spojrzała w okno, chwila dekoncentracji wystarczyła, poczuła jakby lekkie oszołomienie, poprawiła chwyt, ale nadal nie czuła dobrze instrumentu, jakby palce nie do końca chciały jej słuchać. Melodia uciekła, grała teraz coś z repertuaru Jean-Baptiste’a Lully’ego. Katarzyna pokazała jej zegarek. Stanisława odłożyła instrument.
- Cholera - podsumowała wynik doświadczenia.
- I jak?
- Coś w nich jakby siedzi... Ale... Hmmm... Pamiętasz, co grała ta mała, zanim odleciała?
Tytuły utworów i tak dalej?
- Tu leżą nuty.
- Zacznę od tego... może.
- Sądzisz, że dusza Zuzanny jakoś się pojawi?
- Nie wiem... Nic już nie wiem - westchnęła Stanisława. - Nie mam żadnej sensownej koncepcji. Nigdy nie zetknęłam się z podobnym przypadkiem. Ale, mówiąc językiem tandetnych kryminałów, wzięłyśmy tę sprawę, nie możemy teraz odpuścić... To znaczy możemy, ale dopiero gdy wyczerpiemy wszystkie możliwości. Nie wcześniej. - Uniosła dumnie głowę. - Prawdziwy alchemik ginie w walce.
Stanisława ponownie zagrała, czekając na pojawienie się jakiegoś śladu obcej obecności.
Ale i tym razem nic się nie działo.
- Widać duchy, czy co tam siedzi, wzgardziły moimi miernymi umiejętnościami -
mruknęła.
Katarzyna ujęła instrument. Zaczęła wodzić smyczkiem po strunach. Popłynęła melodia...
- Tego nie znam, ale wydaje mi się, że to żydowska muzyka... - mruknęła alchemiczka. -
Ale wykonanie tym razem, nie obraź się, proszę, raczej dalekie od perfekcji.
- Być może - przyznała kuzynka, nie przerywając gry. - Ale czuję, jakby ktoś ciągnął
smyczek. A nie piłam tego draństwa co ty.
- Nie nasuwają ci się żadne obrazy? Postaci tych, którzy grali na tym kiedyś? -
dopytywała Stanisława.
- Nic z tych rzeczy. Tylko palce mam jak obce. Jakby ktoś mi je delikatnie prowadził. I chwyt jest nieco inny niż poprzednio. Nie da się chyba wywołać duchów, pogadać, dowiedzieć się, co jest grane i jak to ugryźć. Może zachowujemy zbyt wiele własnej świadomości? - zastanawiała się Katarzyna. - Może uwaga musi być nieco osłabiona, rozproszona... Może tak z pół szklaneczki śliwowicy? Nie wiem tylko, czy da się grać na skrzypcach po alkoholu.
Читать дальше