- Błe...
- A choroby sercowe leczono wywarami z roślin, które miały liście lub kwiaty kształtu serca.
- Genialne w swojej prostocie. Tylko nie wiem, jakich liści szukać w tym przypadku. Jak wygląda dusza?
- Hmmm... - rozważała alchemiczka. - Obraz do niej nie dociera. Komunikaty werbalne też najwyraźniej nie. Może zatem nie słowa, tylko dźwięki?
- To znaczy?
- Może trzeba jej zagrać na skrzypcach? - zastanawiała się na głos Stanisława.
- Gra na skrzypcach ewidentnie jej zaszkodziła... - zgłosiła obiekcję młodsza kuzynka. -
Niby jest też powiedzonko: „Lecz się tym, co ci zaszkodziło”, ale jakoś nie jestem
przekonana co do jego użyteczności.
- Przynieś instrumenty.
- Oba?
- Tak. I nuty. I może też pulpit.
Katarzyna uwinęła się w parę minut. Potem pochyliła się i spojrzała w twarz Zuzanny.
Dziewczyna siedziała nieporuszona. Jej oczy wpatrywały się w jeden punkt, gdzieś daleko poza rzeczywistością. Eks-agentka sięgnęła po zwykłe skrzypce i pociągnęła po strunach.
Źrenice dziewczyny nawet nie drgnęły. Zmieniła melodię. Znów bez efektu.
Alchemiczka ujęła skrzypce Groblicza. Zagrały w duecie. Ale na Zuzannie nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Nadal siedziała nieruchomo jak manekin.
- Do chrzanu... - mruknęła Stanisława. - A może ona?
- Co ona?
- Ona niech zagra.
- Przecież ona siedzi...
- No właśnie. Siedzi i nic nie robi, a my się męczymy.
- Co masz na myśli?
- Pomóż mi przesadzić ją na podłogę. Tu, na środek dywanu.
Zuzanna nie stawiała oporu. Alchemiczka otworzyła laptop dziewczyny, uruchomiła historię przeglądania. Znalazła najczęściej odtwarzany koncert. Popłynęły dźwięki.
Wyjęła czarne skrzypce z rąk kuzynki. Uklękła za siedzącą, objęła ją. Katarzyna w mig domyśliła się, o co chodzi. Oparła żeberko na ramieniu dziewczyny, włożyła jej skrzypce w rękę, zacisnęła palce na gryfie. W drugą dłoń wetknęła smyczek. Stanisława sięgnęła od tyłu i poprowadziła jej rękę. Struny wydały dźwięk jak zawiasy dawno nieotwieranej obory.
Poprawiła uchwyt, naciskając na palce Zuzanny.
- Daj nuty - poleciła. - Otwórz na założonej stronie.
- Dasz radę zagrać na skrzypcach tak niejako na cztery ręce?
- Nie bardzo. Ale może choć kawałek ją poprowadzę...
- Użyć trzeciej ręki! To by się zgadzało!
- No właśnie...
Katarzyna pospiesznie opuściła pulpit maksymalnie nisko. Otworzyła nuty i raz jeszcze puściła nagranie z laptopa.
Stanisława odczekała do końca taktu i poprowadziła smyczek dłonią Zuzanny, dociskając jej palce swoimi. Nagle zaskoczyło. Dłonie ożyły. Alchemiczka puściła dziewczynę i odsunęła się. Zuzanna grała. Twarz pozostała bez wyrazu, ręce poruszały się jakby zupełnie
niezależnie.
- Przebiłyśmy się! - ucieszyła się Katarzyna. - Bodziec zewnętrzny dotarł do niej...
Chyba.
- Tylko nic nam to nie daje... Przewróć stronę! - Stasia spostrzegła, że skrzypaczka gra już ostatnią linijkę.
- Ona nie patrzy przecież w nuty.
- Ona może nie, ale niewykluczone, że jej mózg tak. Jak przy ślepowidzeniu, gdy oczy pracują, tylko świadomość nie wie, że mózg przetwarza obrazy.
Alchemiczka patrzyła na grającą Zuzannę.
- Nieźle nam idzie. Czy masz jakiś kolejny pomysł? - zapytała ostrożnie Katarzyna.
- Nie. Ale może obudzi się, gdy dojdzie do końca.
- Albo i nie.
- Owszem. To coś da albo nic nie da - zakpiła Stasia. - A gdyby tak w duecie? - zadumała się.
Wzięła drugie skrzypce i usiadła naprzeciwko. Zagrały razem. Laptop ucichł. W tym samym momencie Zuzanna doszła do końca melodii. Katarzyna połapała się w mig.
Przewróciła stronę. Teraz Stanisława zaczęła pierwsza, dziewczyna wyczekała do końca taktu i przyłączyła się.
- Skombinuj jakieś inne nuty - poleciła alchemiczka, nie przerywając gry.
- Vivaldi?
- Może być. Ja to znam, nie wiem, czy ona też. Ale skoro tu leżą, to chyba ćwiczyła...
Trzeba coś, czego nie zna.
- Tu są jedne jeszcze zafoliowane!
- To rewelacyjnie! Odpakuj i rozstaw jej przed nosem.
- Ona nadal chyba nie patrzy.
Melodia dobiegła końca. Ręka Zuzanny uniosła smyczek, chciała grać coś swojego, ale Stanisława znowu ją ubiegła. Dziewczyna drgnęła i spojrzała w nuty, po czym gdy takt dobiegł końca, dołączyła. Wzrok wodził po linijkach, źrenice rozszerzyły się. Katarzyna przewróciła stronę. Dograły wspólnie do końca. Kolejna melodia... Stanisława nawiązała kontakt wzrokowy z dziewczyną i skinęła głową na znak, kiedy wchodzą. Grały w duecie.
Skończyły po kilku minutach. Zuzanna opuściła skrzypce i nagle rozejrzała się wokoło, jakby obudzona z głębokiego snu.
- Kim jesteście? - zapytała.
- Twoimi przyjaciółkami - mruknęła alchemiczka. - Tak mi się przynajmniej wydaje...
- Nie znam was...
- Nic nie szkodzi, czasem przyjaciół wybieramy sobie sami, czasem wybierają nam ich rodzice, a czasem przyjaciele pojawiają się nieproszeni, jakby zrodziły ich poranne mgły. I to jest właśnie ten trzeci przypadek. - Stanisława uśmiechnęła się.
- Jest wiosna... Nie, to jesień przecież! - Zuzanna spojrzała przez okno. - A przecież...
Zgubiłam gdzieś kilka miesięcy! Spałam? Nie... Ja byłam jakby... Gdzieś daleko... Szłam przez pustynię. Wiele dni... Aż usłyszałam melodię. A teraz jestem tutaj.
- Odeszłaś bardzo daleko i zgubiłaś drogę - potwierdziła Katarzyna. - Nie myśl teraz o tym. Już wróciłaś.
- Hm... Tak. Moje skrzypce...
- Są tu. - Stanisława odłożyła współczesny instrument do futerału. - Nic im nie zrobiłam.
- Ale... - Zuzanna spojrzała na te, które trzymała w ręku.
- Na kradzionych lepiej nie grać, bo to brzydko i niezdrowo - powiedziała Katarzyna. - Z
zapachów dobiegających z kuchni dedukuję, że kolacja za chwilę będzie na stole. Może zejdziemy do jadalni?
- Ach tak... - Zuzanna, nadal zdezorientowana, wstała z podłogi. - Przyjechały panie do nas jako letniczki?
- Poniekąd można tak powiedzieć, choć jesień mamy, a nie lato - mruknęła alchemiczka. -
Wasza kuchnia słynie na cały Śląsk, nie pozwólmy potrawom stygnąć. - Ruszyła do wyjścia.
Weszły we trójkę na werandę.
Zdzisław na widok siostry otworzył szeroko oczy.
- I co się tak patrzysz ? - burknęła skonfundowana.
- Ależ... - wykrztusił.
- Zadanie wykonane - powiedziała Stanisława. - Pewnie będzie jeszcze jakiś czas trochę otumaniona, ale wydaje mi się, że już po problemie.
- Jestem otumaniona - przyznała Zuzanna. - I nadal nie do końca rozumiem, co tu się dzieje i co działo się ze mną. Ale zarazem...
- Jak wam się to udało?! - wykrztusiła pani Celina.
- Przypadkowy sukces. Z dziedziny nauk muzykoterapeutycznych - machnęła ręką alchemiczka. - Sprawdziłam sobie jedną hipotezę roboczą i przypadkiem wyszło.
- Ale jeśli nadal będzie chciała grać, kupcie raczej pianino - dodała Katarzyna. - Skrzypce jej ewidentnie szkodzą.
Zapadło milczenie. Zuzanna poszła do kuchni, wróciła z talerzami i zręcznie porozkładała je na stole.
- Coś jeszcze trzeba pomóc? - zapytała.
- Nastaw, proszę, wodę na herbatę - poleciła jej bratowa.
- Ile się... eeeee... paniom należy? - bąknął Zdzisław.
- Dacie dwie zarżnięte, oskubane i wypatroszone kury, dwadzieścia... no, trzydzieści jajek i będziemy kwita - odparła alchemiczka. - W mieście trudno kupić dobry drób hodowany na pszenicy - dodała jakby tonem usprawiedliwienia. - Od kiedy splajtowała nasza mała hodowla, odczuwam poważne braki w zaopatrzeniu.
Читать дальше