- Glejt?
- Zapis kilku liter i znaków, które są znane tylko wtajemniczonym. Działa na okaziciela.
Jeśli pokażesz kartkę z tym napisem potomkom rabina lub innym strażnikom rośliny, mają obowiązek pomóc. Tylko raz, za to w każdej sprawie.
- Rozumiem... Znasz ten szyfr?
- Prawie.
- To znaczy, że nie?
- Jest w którymś notesie. Znajdź pliki ze skanami. Albo nie. - Spojrzała w ciemną jeszcze szybę. - Ty śpij, a ja poszukam. I tak już nie zasnę, no i wiem, jak to wygląda.
*
Antykwariat Dawida Fisza znajdował się na parterze zaniedbanej wrocławskiej kamienicy. W witrynie poustawiano trochę zabytkowych przedmiotów. Szklane patery na owoce i porcelanowe figurki baletnic sąsiadowały z miedzianymi formami do pieczenia ciasta. Gipsowy odlew ludzkiej czaszki skłaniał do refleksji. Obok leżał też trup skrzypiec.
- Szwarc, mydło i powidło - podsumowała Katarzyna. - Niby te skrzypce to dobry znak, ale... Jesteś pewna, że to właściwy adres? To miejsce nijak nie wygląda na magiczny sezam,
kryjący ziarna cudownej rośliny.
- A niby dlaczego sezam miałby wyglądać jak sezam? Wtajemniczeni wiedzą. Zbadajmy, jak jest w środku.
Wnętrze sklepiku było straszliwie zagracone. Poniemieckie szafy i witryny zastawiono rozmaitymi drobiazgami. Sprzedawca siedział za ladą. Nie wyglądał ani na Żyda, ani tym bardziej na strażnika cudownej rośliny. Nie wyglądał też na antykwariusza. Pod szopą rudych włosów kryła się kompletnie nijaka twarz. Osobnik mógł mieć równie dobrze dwadzieścia lat, jak i czterdzieści.
- Dzień dobry, jestem Stanisława Kruszewska - przedstawiła się alchemiczka.
Po twarzy mężczyzny przebiegł cień.
- Dzień dobry - bardziej westchnął, niż odpowiedział. - Czemu zawdzięczam wizytę uczennicy wielkiego alchemika Sędziwoja?
- Wedle notatek mojego mistrza przodkom pańskim powierzono pewne stanowisko...
Spojrzał na nią bardzo ciężko, ale nic nie odpowiedział.
- Chciałam w związku z tym prosić o drobną przysługę - przeszła do rzeczy.
- Przed laty uzyskałyście w Krakowie dostęp do biblioteki naszego cadyka. To więcej, niż otrzymał jakikolwiek goj, a jeśli dodamy do tego fakt, że jesteście kobietami... Aj wej mir! -
Mężczyzna złapał się teatralnie za głowę.
- Ano jesteśmy kobietami - skrzywiła się Stanisława. - I nie zmienimy sobie płci, choć to się ostatnio zrobiło bardzo modne...
- Czego zatem oczekujecie? - westchnął znowu.
- Potrzebuję jednego nasionka mówiącego szczawiu.
- Chucpa! Goim naches! - wściekł się. - Ty nawet nie masz prawa wiedzieć, że coś takiego istnieje! - Oskarżycielskim gestem wycelował w alchemiczkę palec.
Wybuch nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
- Naprawdę potrzebuję.
- Meszugenim! Sziksa! Wy się wynoście za mój próg!
- To bardzo nieładnie tak ubliżać damie... Ale może tak dla odświeżenia pamięci...
Położyła przed nim kartkę, pokrytą znakami i napisami po hebrajsku. Nadal rozwścieczony rzucił na nią okiem. Zamarł i wczytał się dokładniej, wodząc palcem po symbolach.
- Ależ to... Zacisnął zęby, ponownie dotknął opuszkami palców papieru i cofnął dłoń, jakby go parzyło.
- To jest glejt. Gdyby mój mistrz nie uratował pańskiego dziadka z obozu
koncentracyjnego, nie rozmawialibyśmy teraz.
- Fakt, że twój znajomy alchemik pomógł mojemu dziadkowi, do niczego mnie nie zobowiązuje!
- Doprawdy? Bo to - puknęła w konkretny symbol - a chyba mnie oczy nie mylą, to jest znak rabina Remuh. Co on oznacza? Jeśli dobrze pamiętam, to coś o wdzięczności. Do siódmego pokolenia włącznie.
- Draństwo! - wrzasnął.
A potem teatralnie zaczął bić głową o ladę.
- Zgrywa się - poinformowała Stanisława kuzynkę. - Mamy pewne popkulturowe wyobrażenie o tym, jak zachowują się zdenerwowani Żydzi, dlatego gra tę komedię, żeby nas odpowiednio rozmiękczyć i łatwiej spławić. Może starczy tych wygłupów - warknęła w jidysz.
Sprzedawca przestał walić głową i łypnął na nią spod oka.
- Jedno nasionko - powiedziała twardo.
- Tylko jedno? - upewnił się.
- Tak jak pański dziadek obiecał...
Zapadła cisza.
- Nie! Tak nie może być. Wy wyhodujecie roślinę i nie zetniecie. Wy będziecie mieć dużo nasion. Nie wolno. To szarpanie strun wszechświata - tym razem mówił już zupełnie spokojnie. - Ta roślina łamie ograniczenia wynikające z praw natury. To śmiertelnie niebezpieczne. Tu trzeba działać niezwykle ostrożnie.
- Mamy tylko jedno pytanie...
- Ech, wy! - Spojrzał na wciąż leżący przed nim papier.
Widać było, że bije się z myślami. Wreszcie uległ.
- Bóg mnie przez was pokarze... - powiedział wreszcie. - Ale nasion nie dostaniecie. Mam dojrzały szczaw. Do innej ważnej sprawy to było szykowane, ale tamto może jeszcze poczekać. Mus to mus. Tylko że muszę wyznaczyć cenę.
- Niby za co? - zirytowała się Stanisława. - Alchemicy nie płacą alchemikom.
- No to wtopa, bo nie jestem alchemikiem. - Uśmiechnął się krzywo. - Opłata za trudy hodowli. Wiecie, czym to trzeba podlewać?
- Twoje prawo - parsknęła. - Ile?
- Normalnie od Żyda zażądałbym trzydzieści uncji złota. Dla was oddam za jedną uncję.
Przez wzgląd na dawne czasy. - Łypnął z niechęcią na papier. - Po kosztach!
- Nadal trochę drogo - skrzywiła się.
- Mówimy o naprawdę niezwykłej roślinie. A w tej części świata tylko ja ją uprawiam.
- Wiem... Nie mam złota.
- Dla uczennicy mistrza Sędziwoja to nie powinien być problem. - Uśmiechnął się jakby kpiąco.
Osadziła go jednym władczym spojrzeniem.
- Potrzebuję tygielka, palnika gazowego i oczywiście odpowiedniej ilości ołowiu.
- Z drugiej strony może darujmy sobie lanie metali? Chyba wolałbym kilka kryształków kamienia filozoficznego, czyli czerwonej tynktury. Tak tyci-tyci, tyle, ile pójdzie na zmarnowanie, żeby zrobić złoto.
- A po co? - nastroszyła się.
- Zastosowania zasadniczo są dwa. Można wrzucić do tygla z ołowiem albo do szklanki z wodą i pożyć trochę dłużej niż inni.
- Co wie pan na temat kamienia?
- To, co wszyscy.
Westchnęła ciężko.
- To tak nie działa. Życie przedłuża tylko ta tynktura, którą samodzielnie się uwarzy w procesie wielkiego dzieła. Nawet wówczas prawdopodobieństwo natychmiastowej śmierci po spożyciu roztworu wynosi pięćdziesiąt procent. To jak rosyjska ruletka, gdy w bębenku mamy załadowane trzy kule. Można umrzeć zaraz albo przedłużyć życie o około sześćdziesiąt lat.
Potem kolejna porcja i kolejne ryzyko. Można też nie łykać i pozwolić, żeby biologia zrobiła swoje.
- To znaczy?
- Wtedy te sześć dekad wraca w ciągu kilku tygodni. Albo wraca... kilka razy po sześć dekad.
- Pani...
- Zażywałam kamień filozoficzny siedem razy. Wracając do analogii z rewolwerem, jak do tej pory siedem razy iglica uderzyła w próżnię. Proszę sobie policzyć prawdopodobieństwo, że uda mi się jeszcze raz...
- Hmmm... Śmierć natychmiast...
- Sam pan powiedział. Natura bardzo nie lubi, gdy ktoś łamie jej odwieczne prawa. Taka jest cena. Ryzyko dziś, a kiedyś odpłata... Sama statystyka eliminuje tych, którzy chcą oszukać przeznaczenie. I jeszcze jedno: trzeba znacznie większych ilości tynktury.
- To ja zapraszam na zaplecze.
Przeszli. Jak się okazało, było tu coś w rodzaju pracowni, w której sprzedawca
dopieszczał zabytki przed wystawieniem ich w sklepiku. Na palniku gazowym stał czajnik z wodą. Mężczyzna zdjął go. Znalazł blaszany kubek, obcążki i kilka ołowianych kulek szrapnelowych z pierwszej wojny światowej.
Читать дальше