Stanisława wrzuciła je do kubka. Zdjęła z szyi srebrny krzyżyk. Odkręciła jedno z ramion i wytrząsnęła z wnętrza trzy maleńkie czerwone kryształki. Postawiła kubek na gazie i wrzuciła do środka kule. Po niespełna kwadransie stopiły się. Dodała tynkturę. Używając kombinerek, wymieszała zawartość.
Srebrzystoszara powierzchnia metalu pokryła się jasnozłotymi cętkami, które po chwili rozlały się w żyłki. Nie minęły trzy minuty i cała zawartość zaimprowizowanego tygielka stała się jednolicie złota.
Alchemiczka zdjęła tygiel z gazu, schłodziła zawartość pod kranem i wyjęła krążek wielkości dużej monety. Mężczyzna wydobył z szuflady wagę jubilerską. Położyła odlany kruszec. Cyferki zatańczyły na wyświetlaczu.
- Łącznie trzydzieści pięć gramów - powiedziała. - Wydaje mi się, że powinnam dostać resztę. Kochajmy się jak bracia, a liczmy jak Ży... - urwała skonfundowana niezręcznością swojej wypowiedzi.
- Resztę? - westchnął. - No wiadomo, należy się, to się należy. Tylko piłki nie mam.
Chyba że w złotówkach wyliczę po kursie...
- To dawaj pan tasak, przerąbiemy - zaproponowała.
Mężczyzna znikł i po chwili faktycznie wrócił z tasakiem i deską do krojenia. Stanisława rzuciła krążek na deskę i uderzyła tasaczkiem tak szybkim i zdecydowanym ruchem, że sprzedawca aż podskoczył.
- Sprawdzimy?
Umieścił większy kawałek na wadze i cmoknął z zachwytem.
- Ma pani oko. Pół grama pomyłki, ale na moją korzyść, to może zaokrąglimy?
- Yhym... - burknęła.
Znów znikł i wrócił z doniczką. Roślina wyglądała jak zwykły szczaw. Katarzyna nie dostrzegła na liściach żadnych liter. Spojrzała z powątpiewaniem na kuzynkę.
- Poproszę nożyk - poleciła Stanisława.
Mężczyzna podał jej dziwacznie wyglądające ostrze z brązu.
Pewnie do obrzezywania napletków, pomyślała Katarzyna, ale zaraz zawstydziła się głupiej myśli.
Nóż był znacznie za duży do tak precyzyjnych prac...
- Obmyty siedem razy w bieżącej wodzie. Choć skoro użyje go kobieta, to i tak bez
znaczenia. Musi pani wygłosić inwokację i zadać pytanie... Jedno pytanie!
- Wiem.
- Od razu zaznaczę, że nie wiem, czy to zadziała. Większość naszych rytuałów zarezerwowana była dla mężczyzn!
Stanisława wygłosiła modlitwę po hebrajsku.
- Jak wyleczyć urok zesłany przez czarne skrzypce? - zapytała i ścięła kępkę szczawiu sierpowatym ostrzem.
Rozrzuciła liście na blacie. Przez chwilę nic się nie działo, potem pokryły je ciemniejsze plamy i plamki. Dziewczyny patrzyły, jak z wolna rozlewają się w kreski, jakby jakaś siła rysowała na powierzchni kształty hebrajskich liter.
- Słabo znam hebrajski i jidysz, ale z tego, co widzę, one nie tworzą żadnego sensownego słowa... - mruknęła zawiedziona Stanisława.
- Nigdy nie tworzą. Trzeba je poukładać. Jak przy grze w scrabble - wyjaśnił mężczyzna.
- Przekładaj, aż pojawią się słowa i zdania.
- Spróbuję...
Bez przekonania zaczęła przesuwać liście. Marszczyła brwi. Widać było, że nic nie wychodzi.
- Dwie sefirioty...
- Nie układaj na siłę. Otwórz umysł. Odrzuć oczekiwania - polecił.
Znowu suwała liśćmi. Znowu bez efektu.
- Możliwych kombinacji z pewnością są setki - mruknęła Katarzyna. - W życiu nie ułożymy z tego nic sensownego.
- Faktycznie, nie wychodzi... - westchnęła Stanisława.
- Pozwólcie mnie. - Mężczyzna odsunął ją gestem. - Może nie wychodzi, bo jesteś kobietą. Pismo to męska rzecz! A może dlatego, że to nasza wróżba, nie dla gojów, nawet takich, którzy są przyjaciółmi!
Złożył liście jak talię kart, przełożył kilka razy i rozrzucił na blacie niczym pasjans.
Widać było, że ma sporą wprawę.
- Dusza odepchnięta nie znajduje drogi - odczytał na głos. - Wróci przez skrzypce z pomocą trzeciej ręki.
- Trzecia ręka? Jak niby mamy jej użyć? - zdziwiła się Katarzyna. - I co to ma do rzeczy?
Liście na jej oczach zaczęły żółknąć i więdnąć.
- A to już było drugie pytanie i trzecie nawet. - Sklepikarz rozłożył ręce. - Zaspokoiłaś ciekawość? - zwrócił się do Stanisławy.
- Trochę drogo to wyszło - mruknęła alchemiczka. - Ale cóż... Nie, nie zaspokoiłam.
Jednak to ciekawy i chyba dobry trop.
- Jesteśmy zatem kwita?
Ujęła kartkę z wypisanymi znakami i bez słowa przedarła ją na pół.
- Jesteśmy kwita - potwierdziła.
*
Opuszczając Wrocław, trafiły na spore, niezmiernie irytujące korki.
- Nie brzmi to szczególnie sensownie - westchnęła Katarzyna.
- Przepowiednie z reguły wymagają interpretacji. - Starsza kuzynka wzruszyła ramionami. - Na przykład słynne centurie Nostradamusa to kompletny bełkot, aczkolwiek skrywają ciekawe informacje.
- Tylko że zazwyczaj dopasowywane są do wydarzeń, które już nastąpiły. . W drugą stronę działają zdecydowanie gorzej.
- Może dlatego, że nie umiemy ich właściwie odczytać?
- A słyszałaś o synu Nostradamusa?
- Nie? Kim był? - zaciekawiła się Stanisława.
- W tym problem, że nikim ważnym. Strasznie chciał dorównać ojcu i zaczął wygłaszać własne przepowiednie. Między innymi zapowiedział, że konkretnego dnia nastąpi pożar jego rodzinnego miasta. Wieczorem przyłapano go szalejącego z pochodnią na strychach kamienic... Próbował nagiąć rzeczywistość do własnego proroctwa. Został powieszony.
- Fascynujące. Innymi słowy, jesteś sceptyczna...
- Tego nie powiedziałam - westchnęła eks-agentka. - Kumplując się z tobą, widziałam rzeczy, które wstrząsnęłyby największymi sceptykami.
- No cóż - westchnęła Stanisława. - Nasza rzeczywistość jest jak zamarznięty staw.
Większości ludzi wystarczy ślizganie się po powierzchni. Czasem jednak lód trochę nadpęknie.
Katarzyna zjechała na chodnik i zatrzymała auto.
- Zaraz wracam - powiedziała i zanurkowała w sklepie dla modelarzy.
Wróciła po chwili z pudełkiem w ręce.
- Co tam masz? - zaciekawiła się kuzynka.
- Trzecią rękę.
- Co?!
- Taki chwytak z lupą, którego używają jubilerzy i elektronicy przy lutowaniu drobnych elementów - wyjaśniła Katarzyna.
- Hmm... Czy to nie byłoby zbyt proste? I jak niby mamy tego użyć? Do skrzypiec przykręcić?
- Tego to już nie wiem. Ale jak już wymyślimy sposób, lepiej mieć to w bagażniku, niż fatygować się kolejny raz do miasta.
*
Na miejsce dotarły wczesnym popołudniem. Zdzisław wyszedł im na powitanie.
- Miałbym prośbę - powiedział. - Gdybyście mogły posiedzieć dwie godziny z Zuzanną...
Strzelił mi termostat w kotłowni, muszę wymienić, a żona jeszcze nie wróciła. Niby siostry nie trzeba pilnować, ale same wiecie, jak to jest...
- Oczywiście, dotrzymamy jej towarzystwa - zgodziła się Stanisława. - Gdzie jest?
- W swoim pokoju.
Powędrowały na górę. Dziewczyna faktycznie siedziała w fotelu, nieruchoma jak manekin. Stanisława pochyliła się, popatrzyła jej w oczy, potem przywołała kuzynkę gestem i wyjęła z kieszeni lusterko.
- Popatrz na jej źrenice - powiedziała.
- Jak główki szpilek...
- A nasze szerokie, bo tu ciemnawo dosyć... Ona jest gdzie indziej. W jasnym, mocno oświetlonym miejscu.
Katarzyna poczuła dreszcz na plecach.
- Co robimy? - spytała. - To znaczy miałam na myśli, czy wiedza zdobyta we Wrocławiu podsuwa ci jakąś ideę...
- Gdy byłam młoda, stosowano zasadę, że podobne leczy podobne. Na przykład na żółtaczkę ordynowano chorym cytryny i rosół z kanarków.
Читать дальше