Po drodze na dworzec kupiłem dwie ilustrowane monografie dotyczące drugiej wojny światowej. Nim dojechałem do Warszawy, wiedziałem już wszystko. I wiedziałem, kto mi pomoże.
*
Adiutant wprowadził mnie do gabinetu. Generał Kowalski półleżał rozwalony w wygodnym fotelu. Stopy obute w lśniące oficerki oparł o krawędź biurka. Dyktował wspomnienia:
- Powiedział, że w Australii nie ma w więzieniach żadnych obywateli Rzeczypospolitej. A ja mu na to - otwórz cudzysłów, kochanieńka - słuchaj, gnido, dobrze wiesz, co mówi nasza konstytucja. Każdy przedstawiciel narodu polskiego lub człowiek polskiego pochodzenia kultywujący język i kulturę swoich polskich przodków ma niezbywalne prawo otrzymania obywatelstwa Rzeczypospolitej z chwilą, gdy wyrazi takie życzenie. Gryps z więzienia w Canberze wymienia nazwiska osiemdziesięciu przetrzymywanych tam Polaków. Macie godzinę, aby odstawić ich na lotnisko. I wszystko ma się co do joty zgadzać z naszą listą. Za każdego brakującego zestrzelimy wam jednego satelitę. Zamknij cudzysłów, na dziś dziękuję.
Sekretarka wyłączyła komputer i wymknęła się z gabinetu. Kowalski wstał i zmiażdżył mi dłoń w potężnym uścisku.
- Czym mogę służyć?
- Mam do pana bardzo nietypową prośbę. W dodatku, jeśli się mylę... Czy kojarzy pan ten znak?
Narysowałem na kartce lecącą kaczkę i dopisałem numer 66. Milczał dłuższą chwilę.
- Gdzie pan to widział?
- Problem w tym, że daleko. Bardzo daleko stąd... - Wręczyłem mu wydruk zdjęcia satelitarnego z zanotowanymi na marginesie długością i szerokością geograficzną. - W dawnej Kanadzie.
- O szlag! - syknął.
Przeszedł się po gabinecie tam i z powrotem. Niemal słyszałem, jak w mózgu kotłują mu się myśli. Adiutant podniósł z biurka porzucony wydruk i usiadł przy komputerze. Sprawdzał moją informację. Generał spojrzał mu przez ramię. Jego rysy stwardniały, oczy zabłysły ponuro. Zrozumiałem, jaką podjął decyzję.
- Dawno nie graliśmy na nosie Jankesom, ale jak trzeba, to trzeba... Przekaż prezydentowi, że nie będzie mnie kilka dni. - Zza biurka wyciągnął szablę i przypasał zręcznie. - I dodaj, że tym razem naprawdę możemy nie wrócić. Zadzwoń, niech natychmiast podstawiają helikopter. Nie ma czasu do stracenia. Zawiadom bazy wojskowe „Północna Tarcza" i „Skała". Będziemy operować w ich rejonie.
- Tak jest!
Grenlandia i Wyspy Owcze... Gwizdnąłem w duchu. Czyżby chciał zrobić demonstrację siły gdzieś u wybrzeży Ameryki?
- A jeśli się mylę? Jeśli to prowokacja?
- No to będziemy się razem Amerykańcom tłumaczyć. - Wyszczerzył zęby w koszmarnym uśmiechu, a potem ujął mnie za ramię gestem wykluczającym jakikolwiek protest i ruszyliśmy na dach.
Zaraz, zaraz, co on powiedział? Że tym razem możemy nie wrócić?!
*
Czterdzieści helikopterów bojowych mknęło nad kanadyjską tajgą. Maszyny najnowszej generacji, zasilane reaktorami na czerwoną rtęć, ciche, szybkie i, co najważniejsze, zdolne przelecieć nawet osiem tysięcy kilometrów po jednym zatankowaniu. W ładowniach, ubici jak śledzie w beczce, tkwili jeńcy. Nasi komandosi wyłapali wszystkich strażników oraz komendanturę obozu. Więzili polskiego obywatela, złamali prawa Rzeczypospolitej. Czekał ich proces przed sądem w Warszawie i nieunikniony w tym przypadku stryczek.
Patrzyłem przez okienko, choć po prawdzie niewiele było widać. Czułem, że wpakowaliśmy się prosto w paszczę lwa. Może starego i wyliniałego, ale jednak lwa... Generał Kowalski zwariował. Stany Zjednoczone, imperium sięgające od kanadyjskiej tundry po Kanał Panamski, zamieszkane przez pięćset milionów ludzi, dysponujące drugą pod względem wielkości armią świata. Nasz rajd był szpilką, która głęboko weszła w lwi zadek, a żaden lew takich pieszczot nie lubi. Czy zdążymy się stąd zmyć, zanim paszcza się zatrzaśnie?
- I w sumie tyle - powiedział kapitan Skalski. - Żaden wielki wyczyn, przećwiczyliśmy kilka razy manewr, znaliśmy dokładnie czas i koordynaty lotu. O określonej godzinie wsiedliśmy do samolotów, polecieliśmy na punkt spotkania, podziurawiliśmy mu kadłub i silniki, a gdy wytracił wysokość, dobiliśmy...
- Tylko czemu to ukrywają? - westchnąłem. - Po co to wszystko, mylne tropy i podrobione zdjęcia, skoro nie bardzo jest co ukrywać?!
- Też się nad tym zastanawiam - odparł. - Jeśli ktoś będzie podejrzewał jakiś szwindel i zacznie przy tym dłubać, dokopie się drugiego dna, tak jak ty. Większości to wystarczy. Będą sądzili, że odkryli wielką tajemnicę. A mało kto się domyśli, że pod drugim dnem jest jeszcze trzecie, a może i czwarte.
- Hm... - Zamyśliłem się. - W takim razie i ja chyba nie powinienem przy tym dłubać... Co zrobimy, jak nas namierzą? - zapytałem generała Kowalskiego.
- A coś ty taki spietrany? - zdziwił się. - Lecimy nisko, mamy powłokę antyradarową. Te buce nawet nie wiedzą, że tu jesteśmy.
Nieoczekiwanie odezwało się radio.
- Mówi generał Jonathan Woodbine, dowódca sił powietrznych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Kim jesteście i czego, u diabła, tu szukacie?
Generał mówił po polsku z fatalnym akcentem, typowym dla Amerykańców, którzy uczyli się tego języka, pracując na czarno w Europie Środkowej. Fakt, że gadał po naszemu, wskazywał, iż nie tylko nas namierzyli, ale i zidentyfikowali. Polski dowódca ujął mikrofon.
- Tu generał Jakub Kowalski - warknął. - Nie dzieje się tu nic zdrożnego. Mój korpus ekspedycyjny wykonywał misję poszukiwania międzynarodowych przestępców. Schwytaliśmy ich i wieziemy w miejsce, gdzie staną przed sądem. Zapewnijcie nam pełną swobodę działania, to będziemy zachowywać się grzecznie i kulturalnie.
- To pogwałcenie wszelkich międzynarodowych traktatów. Powiedzcie, kogo chcecie osądzić i za co, to sami ich pojmiemy i wam wydamy - rzucił Amerykanin polubownym tonem.
- Spadaj, kmiocie, sami sobie poradziliśmy. - Wkurzony generał wyłączył mikrofon. - O czym to mówiliśmy?
- Nieważne - mruknąłem.
- Dwie maszyny wroga - zameldował pilot.
- Oddać strzały ostrzegawcze, jeśli się nie odczepią, strącić - rozkazał.
- Tak jest!
- Naruszyliście przestrzeń powietrzną naszego kraju, porwaliście czterdziestu obywateli! - dowódca sił powietrznych USA znowu był na linii. Wiedział już najwidoczniej, że schwytaliśmy całą obsługę obozu, łącznie z emerytami żyjącymi w sąsiednim miasteczku. - Zawracajcie i lądujcie na lotnisku w Montrealu. Tam złożycie broń i zostaniecie internowani. W przeciwnym razie każę was zestrzelić.
- Zamknij się, bo oberwiesz atomową po łbie!
- Posłusznie melduję, jest nowe rozpoznanie satelitarne. - Adiutant podał Kowalskiemu wydruk.
- Fiu, fiu - gwizdnął generał. - Wystawili wszystko, co mają... Czeka nas gorąca przeprawa. Daj znać bazom na Grenlandii, niech wylecą nam na spotkanie. A właśnie, mamy kontakt z pułkownikiem Sawczenką?
- Tak. „Karaś" jest na peryskopowej, zajął stanowisko zgodnie z rozkazem.
- Niech uzbroi ze cztery konwencjonalne głowice i czeka. Jeśli zginiemy, niech coś rozwali... Tak, żeby naprawdę ich zabolało.
- Jest gotów. Oto jego propozycje celów. - Podał przesłane faksem zdjęcie Nowego Jorku.
- Metropolitan Museum of Art - rozpoznał generał. - Niech będzie, tylko ma precyzyjnie walnąć. Tak aby rozwalić wyłącznie budynek poświęcony sztuce nowoczesnej. Szanujmy dorobek poprzednich pokoleń. Cel numer dwa... Co to są te dwa wysokie obok siebie? - Puknął palcem w fotkę.
- World Trade Center. Centrum handlu światowego czy coś takiego. Kto by tam znał ten ich prostacki język.
Читать дальше