- Żeby usmażyć tych terrorystów, rzeczywiście użyliśmy bomb napalmowych, ale wysadzenie tamy miało na celu już wyłącznie ugaszenie pożaru. Może jestem żołnierzem, jednak idee ochrony przyrody nie są mi obce. Lubię drzewka, a także ptaszki, zwierzątka i resztę tego rojącego się po lasach gówna. - Generał uśmiechnął się szeroko. - Resztę informacji przekaże państwu rzecznik prasowy korpusu.
Wiadomości zagraniczne oglądałem, parząc sobie herbatę. Car Włodzimierz Kiryłowicz odznaczył orderami swoich współpracowników, w okręgu wojskowym Daleka Rubież, żydowscy terroryści znowu wysadzili most, polska spółka naftowa „Bizon" uruchamia nowe pola wydobywcze w Kuwejcie, Liga Morska i Kolonialna obchodzi rocznicę osadnictwa polskiego w Rodezji, delegacja USA skamla o zniesienie wiz, szef gruzińskiej misji wojskowej przyjęty przez prezydenta... Nudy.
Spuściłem żaluzje. Neon na sąsiednim wieżowcu, reklamujący polskie ogniwa fotoelektryczne, strasznie działał mi na nerwy. Wrzuciłem kryształ do czytnika i pociągnąłem trochę ormiańskiego koniaku z rżniętej kryształowej szklaneczki.
Ruszył film. Znałem go niemal na pamięć. Patrzyłem przez kilka minut, a potem zacząłem przeglądać wybrane sceny. Samolot von Ribbentropa staje w płomieniach. Dygnitarz skacze ze spadochronem, samolot uderza w ziemię. Miejscowy rolnik, doskonale grany przez Kobuszewskiego, zbliża się do wraku z siekierą w ręce, już grzebie w środku, szukając czegoś cennego. Znajduje pancerną kasetę z traktatem... Nie miałem ochoty oglądać, jak pruje stalową walizę w stodole ani jak z sołtysem czytają znalezione papiery. Przeskoczyłem do sceny finałowej.
- Co to jest?! - Aktor grający Hitlera mimo doskonałej charakteryzacji wypadł odrobinę nienaturalnie.
- To akt wypowiedzenia wojny między naszymi krajami. - Linda w roli ambasadora wystąpił jak zwykle perfekcyjnie. - Uspokój się, człowieku. Chcieliście międzynarodowej zadymy, to ją macie...
Fuhrer, czerwony z wściekłości, złożył podpis na formularzu.
- Problem mam jeszcze jeden. Limuzyna mi się zepsuła - aktor wygłaszał historyczną kwestię wspaniale nonszalanckim tonem. - Więc ją na podwórzu zostawiłem i taksówką do ambasady wrócę, a po samochód mechanik zaraz przyjdzie...
Pstryknąłem pilotem. Scena finałowa. Stojący na poboczu wiejskiej drogi samochód naszego dyplomaty. Na horyzoncie nad Berlinem rośnie grzyb atomowy. Boguś wysiadł z wozu i podziwia widowisko.
- Wyrwaliśmy chwasta - mruczy.
Pociągnąłem jeszcze łyk i przeskoczyłem do początku filmu.
*
Od strony zatoki ciągnął zimny wiatr. Więzień minął słup wyznaczający granicę obozu. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Powlókł się noga za nogą w kierunku pobliskich wzgórz, wreszcie stanął na szczycie. Pośród kęp wrzosów leżało kilkaset kamieni. Z poziomu ziemi wydawało się, że walają się tu kompletnie przypadkowo - dopiero z lotu ptaka dostrzec można było ułożony przed laty wzór. Starzec, opierając się na sękatym kosturze, popatrzył w niebo. Gdzieś tam wysoko w kosmosie wiszą satelity - oczy i uszy polskiego wywiadu. Któregoś dnia czyjś wzrok spocznie na tym miejscu i karta się odwróci.
*
Ponownie w Muzeum Wojska Polskiego znalazłem się po dłuższej przerwie. Miałem wtedy trzynaście lat. Polska sonda Vitelon 8 wróciła właśnie z Marsa, przywożąc próbki gleby i skał. Jak wszystkie dzieciaki, zachłysnąłem się wtedy kosmosem. W parku muzealnym kłębiły się dzikie tłumy, przy wejściu do hali trzeba było odstać swoje w gigantycznym ogonku.
Pierwszy raz w życiu widziałem coś podobnego. Sądziłem, że tak długachne kolejki możliwe są tylko w Niemczech czy Anglii. Wreszcie po godzinie stania udało mi się znaleźć w środku. Pierwszy hangar się nie zmienił - te same samoloty stojące w dwu długich rzędach. Myślałem, że wystarczy wejść do środka, tymczasem ogonek wił się przez całe pomieszczenie.
Kolejne dwie godziny z głowy. Wreszcie dotarłem do tylnej ściany hangaru. Nie było w niej tamtych szarych drzwi, zamiast tego wybito szerokie przejście. Strażnicy wpuszczali trzydziestoosobowe grupy. Zziajany i wykończony dotarłem wreszcie na miejsce. Ta druga hala zmieniła się. Całą ścianę poświęcono na stworzenie wielkiej dioramy przedstawiającej marsjański krajobraz. Jedynymi autentycznymi elementami była nasza sonda oraz nieduży robot do pobierania i analizy próbek. Po przeciwnej stronie w pancernych gablotach leżały kamienie i szary marsjański pył.
Na dużych, kolorowych planszach widać było powiększenia bakterii i glonów z sąsiedniej planety oraz szczątki większego organizmu, który przypominał owada. Samych Marsjan jeszcze nie znaleziono, ale kilkanaście zdjęć satelitarnych prezentowało coś wyglądającego jak ruiny miast i pięciościenne piramidy zniszczone przez trwającą tysiące lat erozję. Ich badaniem miała zająć się kolejna ekspedycja, tym razem załogowa. Trzy minuty minęły, strażnicy grzecznie, acz stanowczo spychali zwiedzających do wyjścia - trzeba było zrobić miejsce dla następnej grupy.
Pamiętam, że mimo wielkiego podekscytowania, wychodząc z hangaru, zastanawiałem się przez chwilę, gdzie przeniesiono tamten wrak. Park muzealny był duży, ale ostatecznie samolot to nie szpilka...
*
- Oto wstępna koncepcja. - Położyłem na biurku szefa kartkę papieru. Nawet nie spojrzał.
- Referuj - polecił.
- Niewyjaśnionych spraw z tamtego okresu jest kilka. Wybrałem trzy, które wydają mi się najciekawsze. Po pierwsze, kto latem trzydziestego dziewiątego roku zbudował nam te trzy radowe atomówki? Po drugie, sprawa niewypału z Londynu i eksplozji gazu w hotelu, w której zginęli wszyscy fizycy budujący bombę dla Ligi Narodów. Po trzecie, sprawa samolotu von Ribbentropa.
- Co byś wybrał?
- Sprawa pierwsza jest do dzisiaj ściśle tajna i grzebanie przy niej może ściągnąć na nas poważne kłopoty. Druga jest bardzo ciekawa, ale może lepiej zamieścić ten artykuł w rocznicę wybuchu?
- Mhm... - przytaknął. - To też trochę śmierdzące jajo - westchnął. - Niby każde dziecko wie, że hotel wyleciał w powietrze nie przypadkiem, podobnie jak mało kto wierzy, że Einstein się utopił w basenie... Zbierz materiały i pomyślimy, co z tym zrobić.
- Sprawa trzecia będzie chyba najlepsza. Przechwycenie kopii traktatu Ribbentrop-Mołotow. Wydarzenie to doprowadziło bezpośrednio do wybuchu wojny.
- Ale też nieco śmierdzi - zauważył.
- Czytał pan niemiecką bibułę? Te wszystkie pomysły, że samolot ministra został nad Polską zestrzelony?
- Słyszałem o tej teorii.
- Wydaje mi się, że jestem w stanie to udowodnić - powiedziałem z dumą. - O ile wrak samolotu, który kiedyś widziałem, to ten...
Milczał chwilę zamyślony.
- Jeśli to prawda, nastąpiło złamanie konwencji wiedeńskiej z 1815 roku - powiedział wreszcie. - Zaatakowaliśmy obcego dyplomatę. Taki artykuł może być wodą na młyn mniejszości niemieckiej, werwolfowców, opozycji. Kundelki z Ligi Narodów też będą ujadać.
- Niekoniecznie. - Pokręciłem głową. - Z tego, co udało mi się ustalić, nie miał pozwolenia na przelot nad naszym krajem.
- Co? - Szef poderwał głowę i spojrzał na mnie roziskrzonym wzrokiem.
- Przeglądałem dziś rano w bibliotece katalog dokumentów archiwum MSW i MSZ z lipca i sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Dyplomata lecący wojskowym samolotem nad terytorium obcego kraju musiałby ten fakt co najmniej zgłosić, a właściwie to poprosić o pozwolenie.
- To znaczy...
- Nasi nie wiedzieli o rozmowach w Moskwie. Sowieckie gazety poinformowały o nich dwudziestego czwartego sierpnia rano; sądzili, że hitlerowski dygnitarz jest już bezpieczny u siebie.
Читать дальше