- Hej, chłopcze, tu nie wolno wchodzić! - Człowiek w szarym kombinezonie roboczym pojawił się jakby znikąd. Towarzyszył mu wysoki mężczyzna w garniturze i okularach.
Musiałem wyglądać na zdrowo przestraszonego, bo wyraźnie złagodniał.
- Ta część ekspozycji jest dopiero przygotowywana - dodał z uśmiechem. - Jeszcze nie wpuszczamy zwiedzających.
Przeprosiłem i wróciłem do pierwszej hali. Tu znowu następuje luka we wspomnieniach: nie pamiętam, jak odnalazłem moją klasę.
*
Zawód dziennikarza ma to do siebie, że od czasu do czasu można pomóc jakiemuś kumplowi i zrobić kryptoreklamę jego dokonań.
Witka poznałem jeszcze w podstawówce. Już wtedy miał hopla na punkcie modelarstwa. W liceum to hobby zamieniło się w niebezpieczną manię. Po tym jak relegowano go za brak postępów w nauce, założył sklepik dla podobnych sobie pasjonatów, a potem małą wytwórnię precyzyjnych mikrosilników. Nasze kontakty urwały się na kilka lat, aż wreszcie nadarzyła się okazja, by je odnowić.
Swoje laboratorium urządził w piwnicy żoliborskiej willi odziedziczonej po dziadku oficerze. Na spotkanie wyszedł ubrany w śnieżnobiały fartuch. Na nosie miał druciane okulary, które sprawiały, że wyglądał niemal jak profesor.
- Witaj, Pawle. - Ścisnął moją dłoń. - Kopę lat.
- Oj, prawda, prawda...
- Zapraszam do mojego królestwa.
Rzuciłem okiem na pomieszczenie i uśmiechnąłem się w duchu. Przewidział, że będę chciał zrobić kilka fotografii, dlatego poustawiał rozmaite eksponaty tak, aby tworzyły niezwykle widowiskową kompozycję. Nie wierzyłem, że na co dzień byłby w stanie pracować w takim bałaganie.
Wyjąłem z kieszeni aparat i strzeliłem parę zdjęć. Modele kilku samolotów wiszące pod sufitem; wypreparowane kości skrzydła łabędzia; obok podobne, tylko zbudowane z cienkich duraluminiowych rurek.
- Naśladowanie naturalnego ruchu skrzydła ptaka jest dość trudne - bez wstępów, uprzedzając moje pytanie, przeszedł do meritum. - Wykorzystałem cybermięśnie używane w protezach. - Pokazał mi kolejny model. Do sztucznych kości przymocowane były gładkie sztuczne muskuły oplecione siecią kabelków. - Jeśli teraz podłączymy je do modułu sterującego - wetknął końcówkę do portu w komputerze - możemy uzyskać ruch bardzo podobny do naturalnego.
Sztuczne skrzydło zaczęło wiosłować powietrze.
- A jak z zasilaniem? - zainteresowałem się. - Cybermięśnie żrą, zdaje się, strasznie dużo prądu.
- Tak, ale na całego łabędzia - przeszliśmy dalej, z dumą pokazał mi gotowy model ptaka - zużywa się go mniej więcej tyle, co na protezę jednej ręki. Cały model napędzają dwie baterie litowo-krzemowe. Po jednym doładowaniu urządzenie jest w stanie przelecieć około sześćdziesięciu kilometrów i przenieść użyteczny ładunek o masie do dwu kilogramów. Łabędź jest przy tym czterokrotnie lżejszy od prawdziwego.
- Rozumiem. - Zanotowałem jego słowa.
- To oczywiście tylko zabawka. Moja firma myśli przede wszystkim o komercyjnym zastosowaniu modeli. - Odsłonił nieduże pudełko. - Oto nietoperz Z-128c - powiedział z namaszczeniem.
- Opowiedz coś bliżej - poprosiłem.
- Myślę, że podstawowe zastosowanie znajdzie w badaniach i diagnostyce instalacji przemysłowych - wyjaśnił. - Testowaliśmy go w elektrowni atomowej Siekierki. Został wyposażony w dwie kamery działające też na podczerwień. Jest w stanie wlecieć do rury o średnicy dziesięciu centymetrów, dokonać pomiarów radiacji, sfilmować korozję na ściankach, pobrać próbki powietrza i pyłu.
- Jak ze sterowaniem? Stalowa rura ekranuje przecież fale radiowe? - zaciekawiłem się.
- W dodatku w pobliżu pracujących reaktorów elektronika szybko wysiada - uzupełnił. - Zastosowaliśmy specjalną osłonę. Mikrokomputer sterujący aparatem jest w stanie wykonywać dość złożone zadania. Jeśli orientacyjnie określi się cel badań, zrealizuje je również wtedy, gdy napotka nieprzewidziane trudności. Urządzenie dysponuje też systemem umożliwiającym powrót do bazy, nawet kiedy zostanie utracona łączność.
- Nie boisz się, że to cacko może wpaść w ręce terrorystów?
- Nietoperz nie jest w stanie przenieść ładunku większego niż kilkadziesiąt gramów - odpowiedź padła natychmiast, Witek musiał już wcześniej rozważać ten problem. - Ewentualnie dałoby się go zastosować do celów szpiegowskich, ale nasze wojsko nie było zainteresowane. Widać mają coś lepszego - westchnął.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę. Starał się wyjaśnić mi, czym różni się lot ptaka od lotu nietoperza, potem rozwodził się nad początkami swoich badań. Wysuszyliśmy przy okazji butelkę mołdawskiego wina. Wreszcie przyszło się pożegnać.
*
Naczelny westchnął i odłożył mój artykuł na biurko. Przez chwilę patrzył w okno. Zrozumiałem, że tekst nie przypadł mu z jakiegoś powodu do gustu. Zrobiłem szybki rachunek sumienia i spokojnie oczekiwałem na reprymendę.
- Widzisz, Pawle - odezwał się wreszcie szef - niezupełnie o to mi chodziło. Moja wina, powinienem dokładniej wyjaśnić. To, co napisałeś, nie jest złe, ale nie odbiega znacząco od tego, co z okazji rocznicy zamieści nasza konkurencja. Nie odbiega też od tego, co ukazuje się rok po roku... Za każdym razem to samo: dwudziesty siódmy sierpnia, wypowiadamy wojnę Rzeszy, największe zwycięstwo polskiego oręża od czasów Grunwaldu i reszta tej propagandowej sieczki. I co roku te same zdjęcia, maszerujący niemieccy jeńcy, nasi przemalowują zdobyczne czołgi... A ja bym chciał - strzelił palcami - czegoś więcej.
- Sam pan mówił, że to poważna gazeta - bąknąłem. - Nie możemy pisać dyrdymałków jak „Turbo-ekspres".
- Zdaje się, w zeszłym roku puścili tekst o tym, jak to Hitler, udając rabina, zbiegł do Brazylii. - Szef poweselał na samo wspomnienie. - Nie, na nich faktycznie nie ma sensu się wzorować. - Spojrzał na mnie znad okularów. - Spróbuj rozgryźć jakąś tajemnicę tamtych dni. Przecież nie wiemy wszystkiego.
- Pomyślę - obiecałem. - Niebawem przedstawię wstępną koncepcję.
- No, to do roboty.
- A drugi tekst? - Zatrzymałem się w drzwiach.
- Artykuł o tym świrze od sztucznych ptaszków? Idzie do działu nauki, bez skreśleń.
Dobre i to.
*
Pyknąłem klawisz pilota. Teleściana rozjarzyła się blaskiem. Dziennik. Przed budynkiem sztabu tłum reporterów oblega generała Kowalskiego. Ucieszyłem się - ten mężczyzna znany był zarówno z szaleńczych pomysłów, jak i niewyparzonego języka. Wszystkie jego wystąpienia oglądałem z prawdziwą przyjemnością.
- Proszę powiedzieć, czy nie boi się pan reakcji Ligi Narodów? - Tlenioną blondynkę, reporterkę programu trzeciego, znałem nawet osobiście.
- Droga pani - głos generała był spokojny i głęboki - gdy polska armia broni polskiej racji stanu, Liga Narodów może co najwyżej wsadzić mordy w nocniki i zabulgotać. Paragraf pierwszy naszej konstytucji mówi wyraźnie: „Każdy obywatel Rzeczypospolitej posiada prawo do ochrony życia, wolności, własności i godności osobistej, niezależnie od miejsca swojego pobytu. Dla zagwarantowania tych praw Ojczyzna nasza udzieli mu wszelkiej możliwej pomocy na miarę swoich możliwości technicznych, dyplomatycznych i militarnych. Każda krzywda, jakiej dozna, zostanie pomszczona natychmiast, bez litości i bez względu na koszty" - zacytował. - Nasza misja archeologiczna pracująca w Boliwii została ostrzelana przez bojówkę przybyłą z Brazylii. Owszem, w pościgu za sprawcami naruszyliśmy nieco granicę tego państwa...
- Władze w Rio de Janeiro mówią o rajdzie i wdarciu się na głębokość czterystu kilometrów, spaleniu ośmiu tysięcy hektarów dżungli oraz o wysadzeniu w powietrze tamy. - Ciemnowłosy chłopak był z „Lwowskiego Słowa".
Читать дальше