- Żadnej elektryczności, żadnych silników spalinowych, żadnych wczepów biocybernetycznych - mówił Peter, patrząc na mapę. - W porównaniu z nimi nasi amisze to dalece zaawansowana cywilizacja techniczna.
- Hmm... - Zadumałem się głęboko.
- Mamy więc kraj, który na dziesięć lat pogrążył się w chaosie straszliwej wojny domowej, a potem został wraz z resztą Europy podporządkowany ich prawom. Aż do dzisiaj. Kraj cofnięty w rozwoju do średniowiecza. Kraj, który nie potrzebuje większości surowców notowanych na międzynarodowych giełdach i który nie uznaje żadnych kontaktów handlowych z resztą świata tymi surowcami zainteresowaną.
- Ale obecnie...
- Nowy kalif dwanaście lat temu ogłosił zakończenie polityki izolacji Eurabii. Stosunki dyplomatyczno-handlowe zostały nawiązane dopiero przed sześciu laty. Można już robić z nimi interesy. Szejkanat Lechistan to główny dostawca węgla kamiennego dla naszego przemysłu farmaceutycznego - wyjaśnił. - Nasi biznesmeni już tam buszują, lecz jeśli w to wejdziemy, będziemy pierwsi w kolejce do ropy.
- Węgiel łatwiej wydobyć niż ropę. Rzeczywiście, venture capital. Ale kto wie.
- Na razie przynajmniej nie mamy żadnej konkurencji - dodał. - Bardzo niewiele firm gotowych jest podjąć ryzyko. No i jest jeden problem, ci zakichani ortokoraniści nie potrzebują większości naszych towarów. Z procesorów mogą zrobić biżuterię dla żon, leczenie chorych jest zabronione, bo cierpienie Allach zsyła jako karę za grzechy.
- Więc i naszych leków nie wezmą... To czym im zapłacimy? Kosmetykami?
- Złotem. Tym z kanadyjskich kopalni. Tu masz dane dotyczące wydobycia surowców w dawnej Polsce i zeskanowany pamiętnik inżyniera, który pracował przy badaniach, a potem uciekł do USA. - Podał mi kryształ pamięci. - Przejrzyj sobie w wolnej chwili. Będę leciał, nadchodzi godzina modlitwy wieczornej.
Pożegnałem go mocnym uściskiem dłoni. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi windy, uruchomiłem komputer. Małopolska... Obecnie szejkanat Lechistan. Holościana rozjarzyła się blokami informacji. Najbardziej izolowana, najbardziej konserwatywna część Eurabii. Pierwsze inwestycje amerykańskie przed rokiem. Główne produkty eksportowe: węgiel kamienny, len, drewno. Cła wywozowe, lista firm, dokumenty wymagane, koncesje.
Władze szejkanatu, jak się okazało, wydawały zezwolenia na poszukiwania kopalin. Kilkanaście miesięcy temu spółka Radium z Kalifornii badała tam resztki złóż uranu, konsorcjum Cuprum Mines z Kanady nawet posiadało tam świeżo uruchomioną małą kopalnię azurytu. Ropa...
Załóżmy, że jest tam ropa w ilościach pozwalających na kilkuletnią eksploatację. Czy da się ją wywieźć? Rurociągi? Kiedyś może i były. Po dwustu latach można o nich zapomnieć. Cysterny? Odpada. W krajach ortokoranistycznych używanie silników spalinowych jest zakazane. Z drugiej strony jakoś muszą transportować węgiel ze Śląska do terminali okrętowych w Al-Gedanija. Wozami zaprzężonymi w woły? Mało prawdopodobne.
Znów wywołałem hologlobus. Powiększyłem mapę. Eureka! Kraj przecinały na krzyż dwie linie kolejowe.
Jedna wiodła z Nowego Kairu w Zjednoczonej Republice Germańskiej do El-Moskwija. Druga przecinała szejkanat z północy na południe. Zapewne nią transportowano węgiel i inne surowce w stronę morza. Sczytałem kryształ pamięci.
Surowiec wydobywano kiedyś w miejscowości o nazwie Ropienka. Duże, niewyeksploatowane złoża namierzono na południowy wschód od osady. Do Al-Krakau i linii kolejowej około sześćdziesiąt kilometrów. Taki odcinek da się od biedy pokonać wozami zaprzężonymi w konie. Chyba żeby złoże okazało się naprawdę bogate, wtedy można by się pokusić o budowę rurociągu przesyłowego, rozmarzyłem się.
Opłacalność inwestycji? Nie znałem cennika frachtu kolejowego w Eurabii ani w szejkanacie, ale skoro kalkuluje się wywóz węgla, to tym bardziej opłaci się przewóz dziesięciokrotnie droższej ropy.
Tak czy inaczej, można pomyśleć o tym na poważnie. Przerzucić na miejsce świdry, małą stację diagnostyczną, radar geologiczny... Diabli nadali. Cztery, może pięć ton sprzętu. Jak go dostarczyć na miejsce? Wrzuciłem zapytanie do Sieci. No proszę, była firma lotnicza, która od czasu do czasu realizowała loty z Islandii do Eurabii. Sprawdziłem cennik i włosy lekko stanęły mi na głowie.
Drogą morską? Uuuu... Wyłączne prawo wpływania na Morze Fatimy miały okręty należące do Carboenergetic. No to kicha. Nasze korporacje przed kilkudziesięciu laty stoczyły małą wojenkę. Choć oficjalnie panował pokój, nie lubili nas chyba jeszcze bardziej niż my ich. Czyli trzeba samolotem. Skontaktowałem się z magazynierem i złożyłem zamówienie na sprzęt. Najbliżej Islandii była ekspozytura firmy w Ottawie. Skompletowanie wyposażenia mogło potrwać najwyżej trzy dni.
Dochodziła jedenasta wieczorem, kiedy zadzwoniłem do Petera. Jeszcze nie spał.
- Wchodzę w to - powiedziałem, gdy tylko zobaczyłem go na ekranie. - Pojedziesz ze mną?
- Tak. Kiedy?
- Kończę załatwiać transport. Myślę, że najwcześniej w przyszłą środę. Muszę jeszcze wpaść na kurs załadować sobie pod elektrohipnozą arabski. Ze trzy, może cztery seanse będzie trzeba poświęcić. I ty też powinieneś.
- Jasne. Będę gotów na czas. - Na jego twarzy odmalowała się niespodziewana ulga, jakby jakiś ciężar spadł mu z serca. - Załatwię tylko jutro kilka spraw...
*
Wiał ostry północny wiatr, zacinał śnieg. Podkręciłem ogrzewanie w kurtce i schowałem się za ciężki betonowy blok. Wzdłuż lotniska ciągnął się długi rząd fundamentów wyrzutni. Ktoś pojawił się obok mnie. Peter.
- Robi wrażenie, no nie? - Uśmiechnął się, klepiąc ścianę zasłaniającą nas od wiatru.
- Robi. To pozostałości bazy rakietowej? - upewniłem się. - W tym gruzowisku ciągle są setki ton żelaznych zbrojeń. I to z naprawdę niezłego...
- Pomyśl o tym raczej jak o zabytku, a nie o surowcu do recyklingu - ofuknął mnie. - Przed dwustu laty między innymi tu trzymano rakiety z głowicami atomowymi gotowymi do odpalenia, gdyby talibowie coś kombinowali.
- Cześć systemu obronnego „Północny Pierścień". - Gdzieś mi się kołatały wiadomości z lekcji historii. - Ile czasu to trwało? To znaczy jak długo tu stacjonowali?
- Prawie pięćdziesiąt lat. Nasi przodkowie przez dwa pokolenia żyli w strachu przed rakietami ze Wschodu. Mieliśmy ogromne szczęście, że ortokoraniści wyrżnęli wreszcie talibów. Gdyby nie to, cholera wie co by się mogło stać.
Popatrzyłem na złomy betonu z dużo większym szacunkiem.
- Jutro znajdziemy się w średniowieczu - powiedział Peter. - Jesteś gotów?
Wzruszyłem ramionami.
- Gdy byłem w twoim wieku, pracowałem już przy odwiertach w Afryce i na Antarktydzie. Bywało, że miesiącami siedzieliśmy w namiotach, gotując sobie na kostkach paliwa zupy z koncentratu. Trudne warunki to dla mnie nic nowego. Martw się raczej o siebie. Nieczęsto opuszczałeś archiwa.
- Martwię się. Ale Bóg jest po naszej stronie.
- Jeśli interesuje się wydobyciem ropy - zażartowałem.
- Helikopter wyląduje za kilka minut - zmienił temat, ale w spojrzeniu kuzyna wyczytałem naganę.
Rzeczywiście, chwilę potem na resztki pasa startowego usiadła ciężko wiekowa wojskowa maszyna. Popatrzyłem na pociemniałe ze starości burty, porysowane szybki iluminatorów i zaślepione strzelnice. Kojarzyłem ten model. Mój ojciec latał na takich w czasie wojny z Meksykiem.
Widocznie dwadzieścia, może trzydzieści lat temu wojsko spisało helikopter ze stanu i od tego czasu służył prywatnej firmie. Ciekawe, jaki został mu resurs przebiegu reaktora? Pracownicy lotniska uruchomili automatyczne wózki. Tylny właz otworzył się i nasze kontenery jeden po drugim zaczęły znikać we wnętrzu luku bagażowego. Spojrzałem na zegarek.
Читать дальше