- Taka strata dla pana... - bąknąłem.
- E, nie ma problemu, transakcje są ubezpieczone - uspokoił moje wyrzuty sumienia.
- Mam pytanie. Czy zna się pan na chińskich ideogramach?
- Trochę. - Spojrzał na mnie znad okularów.
- Mam takie znaczki. - Położyłem przed nim kartkę z przerysowanymi ze szkatułki symbolami.
Podreptał na zaplecze i po chwili wrócił z opasłym słownikiem. Kartkował go długo.
- Wie pan - mruknął - to chyba nie jest współczesny zapis... Myślę, że to średniowieczne pismo mandaryńskie.
- Czy zna pan kogoś, kto byłby w stanie to odczytać? - zasępiłem się.
- Jest taki człowiek, gadałem z nim kiedyś. Chiński profesor wyrzucony z uniwersytetu w Pekinie.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Handluje na Stadionie Dziesięciolecia. W którym dokładnie miejscu, nie umiem powiedzieć, ale niech pan popyta. Nazywa się mistrz Wu.
Wyszedłem z antykwariatu i zamyślony ruszyłem przez ulicę w stronę domu. Szara terenówka zaryczała klaksonem. Co ten kierowca, głupi?! Przecież ma czerwone światło. Zignorowałem go, szedłem dalej. Klakson zaryczał ponownie. Spojrzałem w lewo i dostrzegłem za szybą przerażoną twarz kierowcy. I nagle zrozumiałem. To nie był pirat drogowy. Coś zawiodło. Pewnie hamulec. Po prostu nie mógł zatrzymać się przed przejściem. A ja znalazłem się na jego drodze. Szarpnąłem się do ucieczki, jednak było już za późno. Poczułem straszliwe uderzenie i wszystko wokół zalała ciemność.
*
Poderwałem się na równe nogi. Sen, okropny sen. Co to było? A tak, potrąciła mnie terenówka, trafiłem do szpitala w stanie śpiączki. Wszystko słyszałem, a nie mogłem się ruszyć. A może... Anity nie było obok mnie. Zaraz, przecież to jest sen, ten ohydny koszmar, w którym jestem podejrzany o kradzież... Sam już nie byłem pewien, co jest snem, a co rzeczywistością. Uszczypnąłem się: zabolało. Nie, to niemożliwe...
Na stadion przyszedłem o świcie. Wiał paskudny, zimny wiatr. Stanąłem na koronie i patrzyłem, jak podmuchy szarpię płachty folii i plandeki osłaniające stoiska. Gdzieś tam, pośród stosów butów i ubrań, którymi handlowali przybysze z Dalekiego Wschodu, kryła się odpowiedź na moje pytanie. Tylko jak w tej zbieraninie ludzi przybyłych z kilkunastu różnych azjatyckich krajów odnaleźć mistrza Wu?
Po czterech godzinach bezowocnego włóczenia się pomiędzy straganami poczułem ostry ból żołądka. No tak, od wczorajszego obiadu nie przełknąłem ani kęsa... Znalazłem budkę z dalekowschodnim fast foodem. Wszedłem do środka i zamarłem z przerażenia. Nie powinienem tu wchodzić. Przy plastikowych stolikach siedziało kilku Chińczyków. Wyglądali niby normalnie, ale owłosione łapska i tatuaże mówiły wszystko. Mafia. Prawdziwa chińska triada. Otaksowali mnie spojrzeniami, a jeden z nich gestem wskazał mi pusty stolik. Zrozumiałem, że jeśli spróbuję uciekać, zabiją mnie od razu.
Usiadłem na krzywym plastikowym krześle. Bandyci zamawiali sporo alkoholu - może się spiją i zapomną o mnie? Poprosiłem kelnerkę o ryż wie-ku-wo, czyli z wieprzowiną, kurczakiem i wołowiną. Byłem kompletnie wykończony. Sądziłem, że nic nie przełknę, jednak głód zwyciężył. Gangsterzy jedli, co jakiś czas popatrując na mnie. No i co? Przynajmniej umrę syty! Ryż dostałem rozgotowany, mięso dla odmiany twarde. Włączyłem telefon. Było mi już wszystko jedno. Jeśli gliniarze zechcą mnie aresztować, proszę bardzo, niech mnie namierzają. Lepiej iść do pudła, niż trafić w ręce tych z sąsiednich stolików. Oderwałem wzrok od błotnistego sosu w plastikowej misce i wtedy go zobaczyłem. Sam nie wiem, kiedy usiadł naprzeciwko. Był bardzo stary, siwy i pomarszczony. Ale jego oczy patrzyły na mnie bystro.
- Szukałeś mnie - mówił po rosyjsku z bardzo dziwnym akcentem, lecz go rozumiałem.
- Mistrz Wu?
Kiwnął dostojnie głową. Nagła cisza wręcz zadzwoniła mi w uszach. Rozejrzałem się odruchowo. Jeszcze przed chwilą bar był pełen bandytów. Teraz nie było tu nikogo.
- Musieli wyjść - wyjaśnił. - Masz pytanie.
Wyjąłem z kieszeni kartkę i podałem. Wziął ją z pozoru obojętnie, a rzuciwszy okiem na ideogramy, zwrócił bez słowa. Zrozumiałem, że wie, że od razu wiedział, po co przyszedłem.
- Klatka na świerszcze czy szkatułka? - zapytał.
- Szkatułka. - Spuściłem oczy. - Co się ze mną dzieje?
- Jesteś nie tu, gdzie chciałbyś być - powiedział mistrz Wu. - Trafiłeś na drugą stronę.
- Co to znaczy? - zdziwiłem się.
- Jin i jang, dwa kosmiczne pierwiastki, dwie strony rzeczywistości - mówił wolno, jakby chciał, żebym dobrze zrozumiał. - Dwa światy. W pierwszym układa się wszystko idealnie. Ale ten drugi też jest potrzebny, by zachować równowagę. Twoja dusza cieszy się wolnością w zwykłym świecie, lecz twoja mara cierpi w tym, byś mógł być silny tam, choć nie przechodzisz prób. Tu się męczysz, a tam zbierasz owoce tych przykrych doświadczeń.
- Tutaj...
- To ta gorsza strona. Bandyci, złodzieje, mordercy... Wieczny pech, wieczne cierpienie. Tu ciągle pada deszcz.
Tu zawsze dostaniesz do jedzenia rozgotowany ryż i mięso z kota.
Z obrzydzeniem odsunąłem od siebie miskę.
- A nie powinieneś tu być - dodał. - Twoje miejsce jest tam. Zaczęło się od snów?
- Tak - wykrztusiłem. - Śniłem, jakbym jednocześnie był tu i tam...
- Szkatułka. Było ich kilka. Gdy hitlerowcy mordowali na Pradze naszych, stworzono je jako pułapki. Dusza tego, kto ją otworzy - ta prawdziwa dusza - zostaje w środku. Człowiek żyje potem już tylko swoją marą, doświadczając wciąż tego, co najgorsze... Myślałem, że wszystkie zostały dawno zniszczone. Nie sądziliśmy, że może ucierpieć ktoś niewinny.
- Co mam teraz robić?
- Masz ją?
Zaprzeczyłem.
- Włamali się do mnie i ukradli. Tam, w prawdziwym świecie. W tym też znikła.
Pokiwał powoli głową.
- Ona jest jedna - powiedział. - W tym świecie i w tym prawdziwym. W niej kryje się rozwiązanie twoich problemów. Odnajdź ją, otwórz. Twoja dusza stanie się wolna. Zeskrob ideogramy, a obudzisz się i nigdy już nie doświadczysz bezpośrednio istnienia tej gorszej rzeczywistości... Ruszaj.
Wstał na znak, że rozmowa skończona. Przeliczyłem pieniądze, które mi zostały. Trzydzieści złotych. Na koronie stadionu kupiłem maczetę. Ruski, który ją sprzedawał, podarował mi złamaną osełkę. Siedziałem długo w krzakach nad Wisłą, polerując blaszane ostrze. Jeśli w tamtym prawdziwym świecie szkatułkę ukradł Edek, to i w tym znajduje się w jego rękach. Jeśli tam jest złodziejem i ćpunem, to tu, w gorszym świecie, jest zapewne bandytą i mordercą. Cóż, jeśli to ta gorsza rzeczywistość, to i ja będę gorszy. Jeśli trzeba, rozwalę mu łeb. Odnajdę szkatułkę, otworzę i zniszczę dziwne znaki.
I wszystko będzie dobrze. Uwolnię swoją duszę. Obudzę się ze śpiączki, a ten świat... Cóż, zniknie na zawsze z mojego życia. Wstałem z kamienia i sprawdziłem opuszką kciuka ostrze. Było jak brzytwa. Czekaj cierpliwie, Anito. Niebawem wrócę do ciebie. I już na zawsze będziemy razem...
Gdzie diabeł mówi dobranoc
Wiadomości oglądałem jednym okiem. Pokazywali stację regulacji klimatu gdzieś w Arizonie i ciała dwu mężczyzn zastrzelonych przez policję. Denaci mieli długie czarne brody, ubrani byli niby po naszemu, ale jakoś tak... staroświecko. Facet w mundurze pokazywał ich broń, osobliwe archaiczne flinty z zamkami skałkowymi.
Читать дальше