- Oczywiście. Gdzieś tu... - W tej chwili przypomniałem sobie, że wczoraj oddałem garnitur do pralni chemicznej. W kieszeni nie było już dowodu zakupu. - Nie, przepraszam... Niestety, przepadło.
- Ach tak! - Staruszka z trudem powstrzymała się, by na jej twarz nie wypłynął triumfujący uśmieszek. - Wobec tego udamy się na policję.
- O Boże! - jęknęła Anita. - Tomku, gdzie to kupiłeś? Może pamiętają?
- Z pewnością - uspokoiłem ją. - Czy będzie pani skłonna zaczekać do jutra? - zwróciłem się do wiekowej damy.
- Do jutra! - prychnęła. - Do jutra zdąży pan uciec i gdzieś się zaszyć! O nie, mój drogi, wzywamy policję - z tymi słowy sięgnęła do torebki po telefon komórkowy.
Pół godziny później na zapleczu winiarni składałem zeznania. Anita wściekła siedziała w kącie. Staruszka drżała z podniecenia. Podałem adres antykwariatu, gdzie kupiłem broszkę. Tymczasem złoty smok został wzięty w depozyt. Gdy wracaliśmy do domu, moja żona nadal milczała. Dopiero gdy zamknęliśmy drzwi mieszkania, odezwała się.
- Naprawdę w antykwariacie? - wysyczała. - Czy u twojego kolesia Edka? Pamiętasz jeszcze, co mi kiedyś obiecywałeś?
- Kochanie, naprawdę byłem w antykwariacie. Gdyby nie ta cholerna pralnia, miałbym dowód w ręku. A tak - policja sama sprawdzi. Na pewno antykwariusz rozpozna smoka. Kilka dni i będzie po sprawie.
- Pralnia, jasne, taki zbieg okoliczności - prychnęła ironicznie. - O nie, mój drogi. Jeżeli cokolwiek nałgałeś... - zawiesiła głos.
- Ależ, Anito - jęknąłem. - Dlaczego mi nie wierzysz?
- Po tym co przeszłam pięć lat temu?
- Ja też swoje przeszedłem!
- Przekonamy się, co powie policja - ucięła i poszła do łazienki.
Spać położyłem się sam. Moja żona zamknęła się w swoim gabinecie. Nie śmiałem jej przeszkadzać.
*
Obudziłem się zlany potem... Żona, pomrukując coś przez sen, spała obok. Co za koszmar mi się przyśnił! Poszedłem do kuchni i nalałem sobie szklankę zimnej wody. Szok powoli mijał. Popatrzyłem na zegar, za piętnaście szósta, nie było już sensu kłaść się z powrotem.
*
Sądziłem, że z konferencji wrócę około północy. Niby z Poznania do Warszawy nie jest daleko, niespełna trzy godziny InterCity, ale ostatnie spotkanie robocze miało potrwać do dziewiętnastej. Tymczasem okazało się, że dwaj prelegenci zachorowali i mogłem się urwać jeszcze przed siedemnastą. W ostatniej chwili udało mi się wskoczyć do ruszającego już pociągu. Gdy przekręcałem klucz w zamku mieszkania, właśnie kończyły się wiadomości.
- Już jesteś? - zawołała Anita z pokoju. - Był do ciebie telefon z policji. - Stanęła w drzwiach z kieliszkiem wina w ręce. - Jakiś funkcjonariusz wściekał się, że wyjechałeś. Prosili, żebyś natychmiast się zgłosił - wyrecytowała jednym tchem.
Zauważyłem, że kieliszek w jej dłoni lekko drżał. Podszedłem do Anity i pogłaskałem ją po policzku.
- Kochanie, spokojnie, nie martw się. Pojadę teraz na komisariat i złożę zeznania. A potem wrócę i spędzimy razem twój urodzinowy wieczór. Wszystkiego najlepszego, kochanie - wyszeptałem, wyjmując zza pleców kupioną przy dworcu różę.
Policjant był stary, poczciwy i wyglądał na zmęczonego. Otworzył dwie teczki: jedną nieco zakurzoną, pełną jakichś papierzysk, i drugą nowiutką, na razie pustą. Wyciągnął z szuflady kartkę z nadrukiem i długopis.
- Dobra - powiedział, patrząc do notatek. - Smok... Pogrzebał w starej teczce i wyciągnął czarno-białą fotografię broszki. Obok położył kolorowe zdjęcie skonfiskowanego wczoraj przedmiotu.
- Wyglądają identycznie - ocenił - ale sekcja fotogrametrii jeszcze porówna. A rzeczoznawca będzie dopiero w przyszłym tygodniu...
- Wyrób chiński, pierwsza połowa osiemnastego wieku, robota prawdopodobnie kantońska. Niesygnowany. Forma na wosk tracony, powierzchnia ozdobiona poprzez grawerowanie. - Wzruszyłem ramionami.
Spojrzał na mnie znad okularów.
- Zna się pan na tym?
- Tyle o ile. Interesuję się nieco sztuką Dalekiego Wschodu. Trochę kolekcjonuję, szukam po różnych targach staroci.
- Niech mi pan powie: to rzadkie?
Zamyśliłem się na chwilę.
- U nas bardzo - przyznałem. - Na Zachodzie wyroby chińskiej sztuki złotniczej trafiają się częściej. Kupiłem go, bo prawdopodobnie nigdy w życiu nie trafi mi się nic podobnej klasy.
- Czy mogą istnieć dwa takie smoki?
- Teoretycznie tak, ale jest bardzo mało prawdopodobne, by dwie identyczne broszki wypłynęły niemal jednocześnie w Warszawie. Myślę, że to ten sam egzemplarz, skradziony tamtej pani...
- Gdzie nabył pan to cacko?
- Przecież podałem wczoraj adres? - zdziwiłem się.
- Ale tak go zapisali, że nie odczytałem - westchnął, pokazując kartkę z jakimiś bazgrołami, zapewne wczorajszą notatkę służbową policjantów, którzy mnie przesłuchiwali.
Podałem adres raz jeszcze.
- I dowód zakupu przepadł? - indagował dalej policjant.
- Tyle z niego zostało. - Wyjąłem z kieszeni przezroczysty woreczek ze strzępkami papieru.
- Lepsze to niż nic - mruknął. - Może laboratorium coś z tej sieczki złoży. Teraz muszę tylko pokombinować, jak podejść tego antykwariusza, żeby się nie wyparł... Ile to jest warte? - Potrząsnął zdjęciem.
- Zapłaciłem cztery tysiące osiemset - wyjaśniłem.
- O kuźwa - mruknął z uznaniem.
- Ale przypuszczalnie dowolny kolekcjoner na Zachodzie dałby od ręki dwa, trzy razy tyle - uzupełniłem.
- Płacił pan kartą? - Funkcjonariusz spojrzał na mnie z uwagą.
- Oczywiście. Przecież nikt normalny nie nosi takiej sumy przy sobie.
Spojrzał na mnie z politowaniem i pokiwał po ojcowsku głową.
- I po co panu kwit, skoro bank potwierdzi, gdzie dokonał pan zakupu?
- No tak - przyznałem. - O tym nie pomyślałem. Jutro wezmę wyciąg z konta. A może i kwitek z terminala mam jeszcze w portfelu. - Odetchnąłem z ulgą i odprężyłem się.
- No to z podejrzanego awansujemy pana na świadka. A stąd już niedaleko do uniewinnienia - zażartował. - A poważnie: jeszcze pana trochę pociągamy...
*
Policjant był młody, energiczny i wyglądał na wkurzonego. Otworzył z trzaskiem dwie teczki: jedną nieco zakurzoną, pełną jakichś papierzysk, i drugą nowiutką, na razie pustą. Wyciągnął z szuflady kartkę z nadrukiem i długopis.
- Dlaczego wyjechał pan z miasta bez zapowiedzi? - warknął. - Jest pan podejrzanym, obowiązuje pana zakaz oddalania się z miejsca zamieszkania.
- Nie wiedziałem. Przecież zostawiłem wam mój numer - bąknąłem. - Dostałem SMS-a od żony w pociągu i prosto z dworca przybiegłem tutaj...
Trochę byłem zaskoczony. Byłem pewien, że to oskarżonym nie wolno opuszczać miejsca zamieszkania! A może tylko tak straszył? Chyba tak.
- I całe szczęście, bo już szykowaliśmy list gończy. Dobra - powiedział, patrząc do notatek. - Smok...
Pogrzebał w starej teczce i wyciągnął czarno-białą fotografię broszki. Obok położył kolorowe zdjęcie skonfiskowanego wczoraj przedmiotu.
- Wyglądają identycznie - ocenił - a sekcja fotogrametrii jeszcze porówna. Rzeczoznawca będzie dopiero w przyszłym tygodniu.
- Wyrób chiński, pierwsza połowa osiemnastego wieku, robota prawdopodobnie kantońska. Niesygnowany. Forma na wosk tracony, powierzchnia ozdobiona poprzez grawerowanie. - Liczyłem na to, że drobna pomoc nieco go udobrucha.
Читать дальше