Zasiedliśmy do obiadu. Moja żona zachwyciła się prezentem.
- Kochanie, jest cudowna! Skąd ją wziąłeś?
- Nie powiem. Moja słodka tajemnica. A zresztą... Ten smok jeszcze dziś rano latał sobie na swobodzie. Na jego nieszczęście wynająłem czarownika, który zaklęciem zamienił go w złoto. Odtąd ma służyć tobie i tylko tobie.
- Oj, uważaj, bo jeszcze uwierzę - śmiała się. - A w jaki sposób można go odczarować?
- Z pewnością nie pocałunkiem - zachichotałem. - Zastrzegłem ten warunek już we wstępnych pertraktacjach z magiem.
Posiłek upłynął nam wśród dalszych żartów i śmiechu. W końcu podniosłem się od stołu.
- Kochanie, czy mogę...?
- Oczywiście, pójdę wziąć prysznic. Co tam nowego dziś wyszperałeś?
- Szkatułkę. Niestety, na razie jest w fatalnym stanie. Okropnie zabrudzona. Chcesz zobaczyć?
- Dziękuję. Chyba poczekam, aż ją odczyścisz.
- W takim razie...
- No idź już, idź. Przecież widzę, że nie możesz się doczekać.
Szylkret zazwyczaj nieźle znosi upływ czasu, jednak jak każde tworzywo organiczne w niesprzyjających warunkach niszczeje. Szkatułka przez dłuższy czas musiała walać się na strychu lub w wilgotnej piwnicy. Płytki tu i ówdzie pofałdowały się. A gdyby rozebrać pudełeczko, namoczyć ścianki, przywrócić im plastyczność i spróbować naprostować? Ryzykowne. Wodą z mydłem i szczoteczką oczyściłem nabytek. Materiał z wierzchu mocno zmatowiał. Co z tym fantem zrobić? Czy wystarczy natrzeć gliceryną, czy może lepszy będzie wosk meblarski? A może warstwa zewnętrzna utleniła się i należy ją po prostu zeszlifować?
Teraz należało zająć się wieczkiem. Już wcześniej zauważyłem, że osadzono je bardzo mocno. Badając spoinę przy użyciu lupy, stwierdziłem, że zostało po prostu przyklejone. Potrząsnąłem szkatułką, ale z wnętrza nie dobiegł mnie żaden dźwięk. Zapaliłem lampkę i uniosłem pudełko do światła. Blask silnej żarówki przeniknął przez ścianki, wydobywając przy okazji ich całą, zdawałoby się, utraconą na zawsze urodę. Wewnątrz nie było nic.
Po dłuższej chwili namysłu zdecydowałem się użyć skalpela. Powoli i ostrożnie ciąłem po spoinie, aż całkowicie oddzieliłem wieczko. Podważyłem je ostrzem. Jeszcze przez chwilę stawiało mi opór, a potem odskoczyło z cichym cmoknięciem.
W przeciwieństwie do tego, co widoczne było na wierzchu, wnętrze lśniło jak nowe. Ścianki były gładkie, natomiast na dnie wygrawerowano skomplikowany ornament. W samym środku widniał ozdobny znak. Nie znałem go. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby sprawdzić przy najbliższej okazji. Na razie należało zająć się zewnętrzną powierzchnią ścianek oraz wieczka. Pracowałem kilka godzin, nim udało mi się osiągnąć zadowalające efekty. O siódmej musiałem przerwać pracę. Wybieraliśmy się z Anitą do teatru. Z żalem odłożyłem szkatułkę do gablotki. Następnego dnia czekał mnie służbowy wyjazd do Poznania, wiedziałem, że nie zdołam dokończyć dzieła.
*
Warszawa nocą nie jest zbyt przyjaznym miastem. Mimo to postanowiliśmy po spektaklu wpaść gdzieś na kieliszek wina. Z uwagi na okazję - urodziny Anity już za kilka godzin - wybraliśmy się do Fukiera. Usiedliśmy przy jedynym wolnym stoliku. Było gorąco, więc solenizantka zdjęła po chwili żakiet. Na jej sukience pysznił się wpięty złoty smok. Gdy rozmawialiśmy o niedawno obejrzanym przedstawieniu, palce Anity bezustannie wędrowały w jego kierunku, opuszkami wodziła wzdłuż krętego grzbietu, gładziła wygiętą szyję.
- Skąd pani go ma?!
Wzdrygnąłem się. Pytanie padło całkiem nieoczekiwanie. Za moimi plecami stała niska, starsza, nienagannie ubrana kobieta. Mogła mieć koło siedemdziesiątki, choć mimo siwych włosów na jej twarzy nie było zbyt wielu zmarszczek. Oczy kobiety, bystre i błyszczące, patrzyły na Anitę oskarżycielsko.
- Słucham? Czy pani mówiła do mnie? - spytała moja żona.
- Owszem - w głosie wiekowej damy brzmiał tłumiony gniew. - Pytałam, skąd u pani wziął się mój smok.
- Pani smok...?
- Owszem, mój. To bardzo cenna pamiątka rodzinna.
- Chwileczkę - wtrąciłem się. - Chyba zaszła jakaś pomyłka. Tę broszę kupiłem kilka dni temu...
- Została skradziona w listopadzie ubiegłego roku - przerwała mi kobieta. - Jeśli mówi pan prawdę, nabył pan ją niewątpliwie z nielegalnego źródła!
- Kochanie - odezwała się Anita z obawą w głosie - gdzie kupiłeś smoka? Masz jakieś pokwitowanie?
- Oczywiście. Gdzieś tu... - Sięgnąłem do kieszeni. W tej chwili przypomniałem sobie, że wczoraj oddałem garnitur do pralni chemicznej. W kieszeni nie było już dowodu zakupu. - Nie, przepraszam... Niestety, przepadło.
- Ach tak! - Staruszka z trudem powstrzymała się, by na jej twarz nie wypłynął triumfujący uśmieszek. - Wobec tego udamy się na policję.
- O Boże! - jęknęła Anita. - Tomku, gdzie to kupiłeś? Może pamiętają?
- Z pewnością - uspokoiłem ją. - Czy będzie pani skłonna zaczekać do jutra? - zwróciłem się do kobiety.
- Do jutra! - prychnęła. - Do jutra zdąży pan uciec i gdzieś się zaszyć! O nie, mój drogi, wzywamy policję - z tymi słowy sięgnęła do torebki po telefon komórkowy.
Pół godziny później na zapleczu winiarni składałem zeznania. Anita, smutna i zdenerwowana, siedziała w kącie. Staruszka drżała z podniecenia. Podałem adres antykwariatu, gdzie kupiłem broszkę. Tymczasem złoty smok został wzięty w depozyt.
Gdy wracaliśmy do domu, moja żona była dziwnie milcząca. Dopiero gdy zamknęliśmy drzwi mieszkania, odezwała się.
- Tomku... powiedz, naprawdę w antykwariacie? - wyszeptała. - Nie odnowiłeś przypadkiem swojej znajomości z Edkiem? Nie kupiłeś u niego?
- Kochanie, skąd, naprawdę byłem w antykwariacie. Gdyby nie ta cholerna pralnia, miałbym dowód w ręku. A tak - policja sama sprawdzi. Na pewno antykwariusz rozpozna smoka. Kilka dni i będzie po sprawie.
Patrzyła na mnie nieufnie. Rzeczywiście, nie bez powodu. Gdy wracałem myślami do wydarzeń sprzed pięciu lat, nadal dławił mnie wstyd. Tak się pozwolić wrobić... Wszystko przez tego krętacza Edka. Podobno wyszedł z więzienia, ale nie zamierzałem się z nim zadawać.
W końcu Anita uśmiechnęła się.
- Wierzę ci - powiedziała.
Wkrótce poszliśmy do sypialni. Przytuliłem żonę i natychmiast zapadłem w sen.
Anita zdjęła żakiet. Na jej sukience pysznił się złoty smok. Gdy rozmawialiśmy o niedawno obejrzanym przedstawieniu, palce Anity bezustannie wędrowały w jego kierunku, opuszkami wodziła wzdłuż krętego grzbietu, gładziła wygiętą głowę.
- Skąd pani go ma?!
Wzdrygnąłem się. Pytanie padło całkiem nieoczekiwanie. Za moimi plecami stała niska, starsza, nienagannie ubrana kobieta. Mogła mieć koło siedemdziesiątki, choć mimo siwych włosów na jej twarzy nie było zbyt wielu zmarszczek. Oczy kobiety, bystre i błyszczące, patrzyły oskarżycielsko na Anitę.
- Słucham? Czy pani mówiła do mnie? - spytała moja żona.
- Owszem - w głosie wiekowej damy brzmiał tłumiony gniew. - Pytałam, skąd u pani wziął się mój smok.
- Pani smok...?
- Owszem, mój. To bardzo cenna pamiątka rodzinna.
- Chwileczkę - wtrąciłem się. - Chyba zaszła jakaś pomyłka. Tę broszę kupiłem kilka dni temu...
- Została skradziona w listopadzie ubiegłego roku - przerwała mi kobieta. - Jeśli mówi pan prawdę, nabył pan ją niewątpliwie z nielegalnego źródła!
- Kochanie - odezwała się Anita z obawą w głosie - gdzie kupiłeś smoka? Masz jakieś pokwitowanie?
Читать дальше