Wsunął między stalowe beleczki dłuto i postukując młotkiem, zaczął wyłamywać kawałki zapieczonego żużla. Otarł czoło z potu. Robota była o wiele za ciężka jak na jego siły. Trzeba będzie robić niewielkimi partiami. W cztery, może pięć dni powinien się z tym uwinąć. Trzeba jeszcze zajrzeć w mechanizmy zbieracza pary, przypomniał sobie. Mutra zapiekła się na amen, Igor wziął więc mesel i młotek...
Major Piotrowski zwabiony hałasami wszedł do budynku postojowego. Na widok starej lokomotywy poczuł w pierwszej chwili szaleńcze podniecenie. Zaraz jednak zorientował się, że to nie może być parowóz pociągu widma. Stojąca w szopie maszyna, choć pochodziła z tego samego okresu, była dużo mniejsza. Igor, przebrany w szary roboczy drelich, dłubał coś przy przepustnicy. Choć ubek starał się poruszać bezszelestnie, stary usłyszał go.
- Czym mogę służyć? - Wujaszek odwrócił się, trzymając w dłoni solidny klucz nastawny.
- Co wy tu robicie? - Major, choć nadrabiał butą, gdzieś w środku poczuł się dziwnie mały i bezbronny.
Może sprawił to wzrost starego, może fakt, że Igor, stojąc na kładce obiegającej walczak, znajdował się dobry metr wyżej. Zresztą kawał stali w dłoni byłego maszynisty też był pewnym argumentem.
Ależ to kiedyś musiał być kawał chłopa, przemknęło Piotrowskiemu przez myśl. A i dziś to ciągle jeszcze nie ułomek...
- Naprawiam lokomotywę - wyjaśnił zagadnięty z godnością i odwróciwszy się tyłem, znowu zaczął luzować kolejne mutry wewnątrz walczaka.
- Aha.
Ubek chciał go przesłuchać, lecz ze zdziwieniem odkrył, że stoi już przy samych drzwiach szopy. Patrząc na szerokie plecy starca, zrozumiał, że rozmowa skończyła się, jeszcze zanim się zaczęła. Chciał coś powiedzieć, ale wszystkie potrzebne słowa plątały mu się dziwnie w pamięci.
- A, diabli nadali. - Splunął na tory i opuścił budynek. Ten stary pryk i tak przyjechał tu do roboty później, usprawiedliwił się przed sobą.
Przechodząc koło stacji, spojrzał dyskretnie w stronę Agaty wieszającej pranie.
Niezła dziewczyna, pomyślał. Młodziutka, ale zbudowana już jak trzeba... Trzeba będzie się zakręcić, bo człowiek zwariuje z nudów, pilnując tego torowiska.
*
Dochodziła północ. Major Piotrowski siedział jeszcze nad skryptami. Wydrukowane w powielarni UB opracowanie o nastrojach panujących wśród studentów Warszawy zafascynowało go. Czytał długie kolumny danych statystycznych, stenogramy z rozmów i podsłuchów. Potwornie reakcyjna uczelnia, a ponoć gdzie indziej było jeszcze gorzej. Trzeba będzie przykręcić śrubę. Zaczął notować na kartce propozycje konkretnych posunięć. Telefon, ten telefon, podłączony nie do sieci kolejowej, ale do ogólnej, zaterkotał mu tuż nad uchem. Ostry, natarczywy dźwięk. Ubek nagłym ruchem podniósł słuchawkę.
- Piotrowski, słucham - warknął.
- Tu pierwszy posterunek. Operacja „Szlak". Pociąg właśnie przeszedł.
- Dziękuję!
Wykręcił numer.
- Posterunek milicji... - wymamrotał ktoś zachrypniętym i zaspanym głosem.
- Operacja „Szlak". Obiekt się zbliża - rzucił Piotrowski do słuchawki. - Przystępujemy do przechwycenia według wariantu numer jeden. Weźcie ludzi i cały potrzebny do akcji sprzęt. Za dwadzieścia minut w umówionym miejscu!
- Tak jest!
Zadzwonił drugi posterunek. Piotrowski przyjął meldunek, spojrzał na zegarek. Pociąg widmo szedł pod niezłą parą, rozwinął szybkość około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
Major wybiegł przed budynek stacji. Zdjął pokrowiec z motocykla. Sprawdził, czy pistolet spoczywa w kaburze, a potem odpalił silnik i ruszył ścieżką wzdłuż torów. Na niestrzeżony przejazd dotarł prawie równo ze wsparciem. Dwie ciężarówki z odpowiednim ładunkiem, pięciu milicjantów... Powinno wystarczyć.
- Dorwiemy dziś tych skurwysynów - mruknął Piotrowski. - Gotowi do akcji?
- Tak jest! - ryknęła zgodnie cała piątka.
Z daleka wiatr przyniósł równomierny stukot kół. Świateł lokomotywy nie było jeszcze widać. Ciężarówka załadowana trzema tonami kamienia stanęła na przejeździe. Obok niej zaparkowała druga. Dwaj funkcjonariusze kończyli dokręcać śruby blokad założonych na tory. Major osobiście opuścił ramię semafora, a następnie wziął latarnię i ruszył na spotkanie pędzącego pociągu.
Huk narastał, przechodził w ponure dudnienie. Pociąg straszliwie hałasował i nagle agent go zobaczył.
Przedwojenna lokomotywa obwieszona dodatkowymi lampkami, ozdobiona z przodu wielkim portretem Piłsudskiego...
Rozświetlona jak choinka na Boże Narodzenie, znaczy na Nowy Rok, poprawił się w myślach.
Wsunął czerwoną szybkę, zmieniając kolor latarni. Zamachał, dając sygnał stop. Pociąg nie zatrzymywał się, nie zwalniał nawet, pędził wprost na niego. Piotrowski zamachał raz jeszcze. Bez skutku. Lokomotywa potężniała w oczach.
Nie widzą mnie, przemknęło mu przez głowę. A może widzą, ale mimo to...
Ułamek sekundy później mógł zrobić już tylko jedno. Padł płasko, przylegając do podkładów, szkła latarni strzaskały się, podmuch lokomotywy zdmuchnął acetylenowy płomień i pociąg przeleciał nad leżącym ubekiem.
Uderzy w zaporę, wykolei się, zmiażdży mnie, myślał Piotrowski.
Z największym trudem zmuszał się do leżenia. Tłumił narastającą panikę. Ciało drżało, mięśnie napinały się. Umysł ogarnięty atawistycznym lękiem podpowiadał, że trzeba zerwać się na równe nogi i uciekać jak najszybciej. Tylko jak się poderwać, gdy tuż nad głową przelatują lśniące smarem osie wagonów.
I nagle uświadomił sobie, że nic nie słyszy. Wagony przetaczały się nad nim, pęd powietrza zerwał z głowy furażerkę, szarpał płaszcz. Koła uderzały rytmicznie po lewej i prawej stronie, podkłady wibrowały, a wszystko to odbywało się w upiornej, nierzeczywistej ciszy. Nagle jego uszy poraził huk. Pociąg minął go, oddalał się.
Piotrowski przekręcił się na wznak. Stracił przytomność? Na to wygląda. Nie bardzo mógł zebrać myśli. Szok od adrenaliny? Zapewne tak. Nad sobą miał rozgwieżdżone niebo. Strzaskana lampa leżała obok torowiska. Mdła woń karbidu niosła się dokoła. Wstał ostrożnie, rozejrzał się. Pusto, cicho, tylko wiatr szumi łanami zielska. Pociąg odjechał, a przecież...
Z trudem usiadł, potem chwiejnie wstał. Kolana nie chciały się wyprostować, mięśnie były słabe i drżały niczym po długim biegu. Zataczając się jak pijany, Piotrowski poczłapał w stronę przejazdu. Księżyc właśnie wyszedł zza chmury, oświetlając straszliwie pobojowisko. Oba hamulce, zerwane uderzeniem, poniewierały się obok torów. Jedna z ciężarówek, zmiażdżona przez lokomotywę, rozpadła się na dwie części. Druga leżała odwrócona do góry kołami parę merów dalej. Całe torowisko zasłane było kamieniami. Zmasakrowane straszliwie zwłoki uczestników zasadzki dopełniały obrazu zagłady.
Tylko jeden przeżył i nawet mocno nie oberwał. Trzymając się za twarz, usiłował zatamować krew kapiącą z rozciętego łuku brwiowego. Major, choć otumaniony, pierwszy odzyskał zdolność logicznego myślenia.
- Zatrzymaj ich! - Wskazał latarki pracowników stacji błyskające gdzieś na ścieżce. - To rozkaz!
- Tak jest - wymamrotał milicjant.
Dźwignął się z trudem i powlókł, kulejąc, na spotkanie kolejarzy. Major przez radiostację w motocyklu zaczął wywoływać UB w Kielcach.
*
Siedzieli we trójkę w nastawni. Igor poszedł spać, ubek przed chwilą pojechał gdzieś na motorze. Agata wstawiła wodę na herbatę, wytłuszczona talia zniszczonych przedwojennych kart leżała na ceracie.
Читать дальше