- Mogłabyś się wreszcie nauczyć grać w brydża - Marek łagodnie ofuknął córkę. - Jeśli Igor też potrafi, moglibyśmy we czwórkę...
- I tak nie mogę grać z wami po nocach - uśmiechnęła się dziewczyna. - Liceum to nie przelewki. Muszę się dużo uczyć, a i wstaję przed szóstą, żeby zdążyć na zajęcia.
- Hm, no tak - zasępił się.
Dróżnik spojrzał przez okno. Po niebie przetaczały się ciemne deszczowe chmury. Ochłodziło się, to już jesień. Paskudna noc. Ale dobrze przy takiej pogodzie posiedzieć w cieple i posłuchać wycia wiatru w kominie. Już miał wracać do stołu, gdy daleko, prawie na horyzoncie, błysnęły lampy pociągu.
- A niech to! - Poderwał się i pobiegł spuścić szlaban. Zawiadowca popatrzył w mrok, lecz nic nie zauważył.
Nocną ciszę rozdarł odległy jeszcze gwizd parowozu.
- Zjechał w dolinkę czy co? - zdziwił się.
Uchylił okno. Coś nadjeżdżało, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Z daleka niósł się stukot kół zbliżającego się składu, ale nadal nie było go widać. I nagle znowu zapanowała dziwna, nienaturalna cisza. Nawet wiatr przestał wiać.
- To on - szepnął Marek, tknięty straszliwym domysłem. - Wraca! Agata, do pokoju i pod kołdrę! Nie patrz na to!
Za późno. Pociąg widmo zmaterializował się z niebytu dokładnie przed nimi.
To nie istnieje. To nie może być prawda, myślał Marek. Duchy nie pojawiają się ot tak, na zawołanie...
Nierzeczywiste, widmowe światło zalało pokój. Lokomotywa, jarząca się jak pochodnia, przemknęła w absolutnej ciszy przed nimi. Nad torowiskiem leniwie fruwały w powietrzu jakieś śmieci poderwane przez pęd pociągu. Widmowe światło wydobywało z mroku każdy szczegół. Zawiadowca patrzył z rosnącym zdumieniem. Obraz był ostry, przerażająco ostry. Mimo odległości widział każdy nit, każdą śrubkę, każdą trawkę na poboczu i cień, jaki rzucała na sąsiednią. Widział pękniętą szybkę kabiny, plamki brudu i zmętnienia powierzchni szkła. Widział też sylwetkę maszynisty.
Jedzie bardzo szybko, ale my widzimy go jak na zwolnionym filmie, przemknęło przez głowę kolejarzowi.
Spojrzał na zegarek. Wskazówka sekundnika prawie się nie poruszała. Czas zwolnił. Z komina parowozu snuł się lekki dym.
To niemożliwe, w głowie zawiadowcy pojawiła się zgoła idiotyczna myśl. Mają za mało pary w kotle, żeby pędzić tak szybko.
Zacisnął oczy, jednak straszliwy widok nie zniknął. Nadal miał go pod powiekami. Uchylił je, nic się nie zmieniło. Musiał patrzeć na rozgrywające się przed nim przedstawienie. Wagony miały zaciemnione okna, za szybami jednak poruszały się jakieś cienie. Laweta z pustą trumną... Sam nie wiedział, dlaczego ten widok wzbudził w nim takie przerażenie.
I nagle ich uszy poraził łoskot. Pociąg minął stacje, czas przyspieszył swój bieg, wróciły dźwięki, za to skład przestał być widoczny.
- Żyjemy - szepnęła dziewczyna.
Była blada jak ściana i musiała przytrzymać się blatu stołu, by nie upaść na podłogę. Ktoś zapukał do drzwi. Wujaszek Igor. Zaraz po nim wbiegł do środka dróżnik.
- Widzieliście to? - zapytał stary.
Choć jego twarz była nieprzenikniona, w oczach czaił się lęk.
Marek zdziwił się, nie sądził, by ten człowiek był w stanie czegokolwiek się przestraszyć.
- Tak - odparł. - Co...
W tym momencie od strony niestrzeżonego przejazdu dobiegł ich uszu potworny, mrożący krew w żyłach łoskot. Stary maszynista słyszał podobny dwa razy w życiu, Marek miał więcej szczęścia - tylko raz... Upiorny huk i chrzęst oznaczały, że rozpędzona lokomotywa wpadła nieoczekiwanie na jakąś przeszkodę.
- Agata, do telefonu! - Zawiadowca stacji oprzytomniał pierwszy. - Dzwoń do Radomia i do Kielc, niech natychmiast wysyłają pociągi ratunkowe! Spuść szlabany na przejeździe i zostań w dyspozytorni. Będziesz nadzorować ruch, jak pokazywałem. Panowie, za mną!
Popędzili ścieżką w stronę przejazdu. Gdzieś przed nimi widać było jasną plamę pożaru. Marek dźwigał torbę z apteczką podręczną, jego dwaj towarzysze bosaki.
Byli nie dalej jak pięćdziesiąt metrów od miejsca katastrofy, gdy drogę zagrodził im milicjant. Miał straszliwie pokiereszowaną i okrwawioną twarz; mundur, pozbawiony większości guzików, wyglądał jak łachman; jedna ręka zwisała bezwładnie, w drugiej trzymał pistolet. Latarkę musiał wetknąć do kieszeni.
- Wstęp wzbroniony - wybełkotał.
Wargi też miał rozbite. Kilku zębów brakowało. Gdy mówił, krew spływała mu po brodzie.
- Zenek, nie wygłupiaj się - ofuknął go dróżnik. - Biegniemy do wypadku.
Funkcjonariusz patrzył na nich błędnym wzrokiem. W jego oczach zastygło przerażenie, jakby zobaczył zbyt wiele...
- Nie było żadnego wypadku, to tylko ćwiczenia - próbował być stanowczy, ale niezbyt mu to wychodziło.
Nagle za jego plecami wyrósł major Piotrowski. On też był trupio blady, powalany płaszcz wisiał na nim jak worek, jeden rękaw był rozdarty, z przodu bluzę zdobiły liczne plamy. Jednak najwyraźniej nie odniósł poważniejszego uszczerbku na psychice.
- Spokojnie, towarzysze - powiedział. - Zaraz będą tu nasi ludzie i wszystkim się zajmiemy. Wasza pomoc nie będzie potrzebna. Idźcie spać, ciężki dzień za wami.
- Jestem zawiadowcą stacji. - Marek zrobił krok do przodu. - Za trzy godziny przejeżdża tędy pociąg, muszę wiedzieć... - zaplątał się we własnych słowach.
- Magistrala jest drożna - powiedział ubek. - Przejadą bez kłopotu. Resztę bałaganu posprzątamy sami. Czy wyrażam się jasno?
Kolejarze pokiwali ponuro głowami i zawrócili.
- Muszę natychmiast odwołać ekipy ratunkowe! Ciekawe, co tam się właściwie stało? - mruknął Marek, gdy dochodzili już do budynku.
- Wykoleił ten pociąg? - zadumał się dróżnik.
- Raczej próbował i coś poszło nie po jego myśli...
Igor w milczeniu nabijał fajeczkę.
*
Limuzyna zaparkowała tuż obok miejsca katastrofy, jej reflektory dodatkowo oświetliły teren.
- Niedobrze się stało - powiedział generał. - Ludzie z pewnością będą gadać o tym wypadku.
Wypadku, podchwycił w myślach major. Słowo klucz, które oznaczało, że nie będzie musiał odpowiadać za śmierć swoich podwładnych. Spartolona akcja zostanie oczywiście w jego aktach, wlec się będzie za nim latami, utrudni karierę jak kłoda rzucona pod nogi, ale lepsze to niż aresztowanie, degradacja i oskarżenie o sabotaż.
- Wydział ósmy zbadał plotki krążące w mieście. Obywatele ględzą o pociągu widmie, o tym, że nie można go zatrzymać i tak dalej. - Generał nalał sobie kawy z termosu. - A co wy sądzicie? Przeanalizowaliście skutki zderzenia?
- Tak. Sądzę, że wiem, co poszło źle. Lokomotywa pędziła niezwykle szybko, być może nawet ponad dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Siła uderzenia była taka, że czołg by zwaliła z przejazdu. Moja wina, byłem pewien, że się zatrzymają na wezwanie i że hamulce wystarczą.
- Popełniliście błąd, który kosztował życie czterech ludzi. Ten jeden, który przeżył, szczeniak, pierwsze miesiące na służbie, pójdzie na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Może lekarze powstawiają mu klepki na miejsce.
Generał popatrzył na szpitalne nosze nakryte nasiąkającym krwią całunem. Szczątki milicjantów wydobyto z wraku ciężarówki lub wygrzebano spod zwałów tłucznia. Wszystkie cztery ciała były straszliwie zmasakrowane.
- Na szczęście to nie nasi.
- Ale komenda główna MO strasznie psioczy. Sami też ledwo co uszliście z życiem. Mówi się trudno, walka z reakcją jest jak wojna, musimy się pogodzić ze stratami. I mimo niepowodzeń wypełnić zadanie. Tyko postarajcie się następnym razem trochę ostrożniej dysponować środkami technicznymi i powierzonymi wam zasobami ludzkimi. - Generał skrzywił wargi w uśmiechu. - A zwłaszcza pożyczonymi.
Читать дальше