- Kolejowy śmietnik i wrak człowieka - westchnął do siebie wujaszek Igor. - Czyli, można powiedzieć, wszystko znalazło się na swoim miejscu - zażartował ponuro.
Powędrował po skrzypiącej drewnianej podłodze. Położył walizkę na łóżku. Na brzegu umywalki umieścił pudełko z mydłem i pędzlem, obok brzytwę, a pasek do jej ostrzenia powiesił na gwoździku sterczącym ze ściany. Nacisnął pedał i przez chwilę patrzył, jak woda z dużego szklanego słoja u góry płynie rurkami do kraniku. Zadomawiał się.
Sort mundurowy leżał na krześle. Spodnie były trochę za luźne, za to kurtka pasowała jak ulał. Wujaszek założył jeszcze czapkę i dopiero wtedy spojrzał w lustro.
- Jak za dawnych dobrych czasów - mruknął.
Senność uleciała w jednej chwili. Czuł, że krew zaczyna żywiej krążyć w żyłach. Zgięty kręgosłup wyprostował się, oczy odzyskały odrobinę dawnego blasku. Znowu był trybikiem wielkiej, wspaniałej machiny. Znowu będzie robił to, do czego został stworzony.
Wyjął z plecaka przybornik z nićmi i kawałek płótna. Siennik trzeba trochę połatać. Potem pożyczy szmatę i szczotkę ryżową, żeby przetrzeć podłogę. I da się żyć. Uśmiechnął się pod wąsem. Udało się. Naprawdę mu się udało. Wyjechał z kraju, z którego się nie wraca. Jest w ojczyźnie, znowu pracuje na kolei. Miliony ludzi miały mniej szczęścia.
Powoli zapadał chłodny jesienny zmierzch. Igor zapalił lampę naftową i przy jej świetle zaczął czytać. Większość przepisów pozostała niezmieniona przez ostatnie trzy dekady, jednak pojawiło się trochę nowego sprzętu i tabor także nieco się unowocześnił.
Warkot silnika rozdarł ciszę poranka. Igor, smarujący mechanizm pompy, oderwał spojrzenie od zębatek. Polną drogą pod budynek stacji podjechał ciężki poniemiecki motocykl z bocznym koszem. Wysiadł z niego jakiś mężczyzna w skórzanym płaszczu. Stary na sam jego widok poczuł dziwne ssanie w dołku.
- Czym możemy służyć? - Zawiadowca wyszedł przed dom i obrzucił gościa uważnym spojrzeniem.
Jemu także nie spodobał się ten typek. Szczurza gęba ozdobiona wiechciem rudych włosów miała w sobie coś odpychającego. Skórzany przyodziewek zdradzał milicjanta albo i kogoś jeszcze gorszego.
- Major Piotrowski - przedstawił się przybysz. - Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Kielcach.
W jego głosie pobrzmiewały dziwne nutki, jakby mieszały się pycha i pogarda dla rozmówcy.
- Pańscy towarzysze przesłuchiwali nas całą noc. Nie mam nic więcej do dodania. - Zawiadowca wzruszył ramionami. - Wszystko zostało zaprotokołowane. Ale jeśli zachodzi taka konieczność, odpowiemy raz jeszcze na pańskie pytania.
- Dostałem polecenie przeprowadzenia kontroli funkcjonowania magistrali. - Major pokazał rozkaz. - W waszych zasobach kubatury stacyjnej jest jeden wolny pokój.
- Jest - potwierdził Marek. - Możecie tam sobie rezydować i kontrolować. Zaraz dam wam klucze.
Pokoik był prawie pusty: stolik, łóżko, wieszak na ścianie. Kiedyś nocowali w nim maszyniści lokomotyw manewrowych. Od dziesięciu lat nikt tu nie mieszkał.
- Przydałoby się tutaj pozamiatać. - Ubek z niesmakiem popatrzył na zakurzoną podłogę.
- Rzeczywiście - zgodził się zawiadowca. - Miotła stoi w sieni. A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają.
Wyszedł, gotując się z tłumionej wściekłości. Diabli nadali takiego gościa...
*
Igor szybko przypomniał sobie procedury. Po trzech dniach był już obeznany z rytmem pracy. Parowozy wtaczały się na stację, maszyniści otwierali zbiorniki, stary, kręcąc korbą, przesuwał ramię nalewaka nad otwory i wajchą uruchamiał spust wody. Od czasu gdy pracował na kolei, pojawiło się kilka nowych typów lokomotyw, ale zapamiętanie, ile metrów sześciennych bierze każda z nich, nie stanowiło dla niego problemu. Pamięć szczęśliwie jeszcze dopisywała.
Trzy razy na dobę uruchamiał przedwojenną motopompę, by napełnić główny zbiornik wieży ciśnień. Praca nie była więc specjalnie ciężka, a jej powtarzalność niosła spokój. Pozwalała odpocząć po trudach życia codziennego w najwspanialszym, największym i najbogatszym kraju świata.
Po pracy szedł sobie pieszo do pobliskiego miasteczka kupić gazetę. Wiadomości były jak zwykle starannie selekcjonowane i cenzurowane, lecz po latach czytania „Prawdy" krajowa prasa wydała mu się nieoczekiwanie nieomal wywrotowa. Każdego ranka córka zawiadowcy, Agata, przynosiła mu gorącą herbatę, wieczorami wpadał do swojego zwierzchnika wypalić fajkę i pogadać.
Jedynym problemem był ubek w skórzanym płaszczu. Snuł się po stacji, fotografował przejeżdżające pociągi, spisywał nie wiadomo po co ich numery, a bywało, że korzystając z ich postoju, studiował listy przewozowe wagonów. Czasem brał motor i gdzieś jechał, przeważnie jednak ozdabiał rampę jak trujący grzyb.
Dopiero trzeciego dnia pod wieczór stary zebrał się, by pójść do szopy. Lokomotywa rzeczywiście pamiętała czasy przed pierwszą wojną światową. Igor obejrzał ją najpierw od zewnątrz. Nie wyglądała źle. Obszedł maszynę wokoło, wdrapał się do kabiny. Drzwiczki paleniska były pokryte rdzawym nalotem, zawiasy trochę się zastały. Nakapał w nie oliwy, odczekał chwilę i otworzył.
Poświecił latarką do środka. Po ostatniej podróży nikt nie zadał sobie trudu, by usunąć żużel. Ruszt pokryty był grubą, zapieczoną warstwą niedopalonych resztek węgla. Stary uderzył pogrzebaczem, krusząc ją trochę.
- Dwa dni roboty i po sprawie - powiedział sam do siebie, zapalając fajkę. - Czyli przyczyna musi być inna...
Wcisnął się do wnętrza skrzyni ogniowej. Świecąc latarką, zbadał rury płomienie. Były zapaskudzone sadzą i leszem, ale wyglądały na drożne. Płomieniówki zapchały się niemal na amen, lecz ich oczyszczenie wymagało nie więcej niż paru godzin pracy. Powędrował wzdłuż walczaka, otwierając po drodze otwory rewizyjne. Zesporki wokół pieca i kotła, choć pokryte kaszką korozji, wydawały się całe. Stuknął w kilka z nich francuzem. Dźwięk był dobry.
Przeszedł kładką na przód i otworzył drzwiczki dymnicy. Przez jakąś nieszczelność przewodów dostawało się tam kiedyś sporo sadzy. Wewnątrz wszystko było okopcone, jednak Igor nie zauważył większych uszkodzeń. Przeciek da się zalutować... Wreszcie cofnął się i podniósłszy główną klapę, zajrzał do kotła.
- No to jesteśmy w domu - mruknął.
Wnętrze zbiornika pokrywała gruba warstwa kamienia. Na rurach płomienie utworzył jednolitą skorupę, z której ku dołowi zwisały istne stalaktyty. Przewód idący do zbieracza pary i przepustnicy zarośnięty był prawie na amen.
- I jak oględziny? - z zamyślenia wyrwał go głos zawiadowcy.
Zwierzchnik stał obok lokomotywy, z zainteresowaniem obserwując poczynania starego.
- Lali do zbiornika przez kilka miesięcy wodę czerpaną prosto ze studni - wyjaśnił Igor. - Para szła w górę, minerały się wytrącały. Wszystko zarosło kamieniem kotłowym.
- Da się to naprawić?
Wujaszek poskrobał się po głowie.
- Pewnie tak - powiedział wreszcie. - Będę sobie przy tym pomalutku dłubał po godzinach i zobaczymy.
Marek poszedł. Igor wytoczył wózek żużlowy ze składziku, umieścił go na torze pomocniczym i ostrożnie opuścił po stromiźnie do kanału oczystkowego. Popychając go ramieniem, zgięty wpół, wszedł pod parowóz i dopchał pod samo palenisko. Rygiel popielnika był zardzewiały, ale kilka uderzeń pozwoliło go rozruszać, a wreszcie wysunąć. Stalowa szuflada opadła z porażającym uszy zgrzytem. Szary popiół zwalił się kaskadą do podstawionego wózka. Stary oświetlił ruszt nad swoją głową. W nowszych parowozach można go było otworzyć ku dołowi jak popielnik, ten jednak wmontowany był na stałe. Czyli nie ma rady, trzeba czyścić ręcznie.
Читать дальше