Jejmość wkroczyła do hallu. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrazili na podstawie brzmienia jej głosu. Srebrnosiwe, wysoko upięte włosy, kwaśna jak po wypiciu octu mina.
– To hrabiowska siedziba, o niczym nie mamy pojęcia – oznajmiła lodowatym tonem.
– Owszem, to widać – powiedział Uriel, kiedy drzwi zatrzasnęły im się przed nosem. – Oni z pewnością mają rację. Przecież zwłoki mogły tu spłynąć nawet z bardzo daleka. Prąd w rzece jest wartki.
– Myślę, że rzeczywiście tak było – przytaknęła Taran. – Topielica ma jednak na sobie piękną suknię, tyle zdołałam zauważyć. Nie mogła więc zostać tu przywleczona z daleka. Musimy się spieszyć, ciekawość weźmie górę nad poczuciem godności i Juliusz może w każdej chwili wyciągnąć trupa. Nie, zapomnij o tym ostatnim słowie, nie powinnam była tak powiedzieć o tej bezbronnej nieszczęśnicy.
Uriel skinął głową. Szli szybko, niekiedy podbiegali kawałek w dół ulicy, na której bawiło się w milczeniu kilkoro paradnie ubranych dzieci pod opieką nianiek.
Kolejny dom. Dużo sympatyczniejsza pokojówka. To samo pytanie, ale tutaj odpowiedź była inna.
– O Chryste Panie! Naprawdę tak źle się to dla niej skończyło? O, nieszczęsna kobieta! Nie, nie powinna była nigdy zabierać swoich…
Przestraszona dziewczyna zamilkła. Opanowała się i po chwili rzekła już znacznie spokojniej:
– To musi być pani kapitanowa von Blancke. Zniknęła parę dni temu.
– Gdzie mieszka mieszkała pani kapitanowa? – zapytał Uriel. – Musimy tam iść i poinformować o nieszczęściu.
Pokojówka wyszła z nimi aż do bramy i pokazała w górę ulicy.
– Widzicie ten dom z wieloma kominami na wielkim dachu? To tam.
Podziękowali za pomoc i pospieszyli we wskazanym kierunku.
– Może powinniśmy najpierw wezwać służby porządkowe? – zastanawiała się Taran. – Nie wiemy jednak, gdzie się one podczas tych niepokojów mogą znajdować, a poza tym myślę, że najważniejsze jest, by rodzina się o wszystkim dowiedziała możliwie szybko.
W tej eleganckiej posiadłości żadnych śladów wojny się nie widziało. Panowała tu jakaś ponura cisza, jakby coś złego czaiło się w ogrodach. Taran mimo woli zadrżała.
Uważam, że postąpiliśmy słusznie – uspokajał ją Uriel, który najwyraźniej nie miał żadnych złych przeczuć. – Zresztą dlaczego to my mielibyśmy wzywać władze z powodu nieszczęścia, które się przytrafiło jakiejś rodzinie?
– Masz rację. Oto i ten dom.
Otworzyli piękną kutą w żelazie furtkę i weszli do starannie utrzymanego ogrodu. Pracujący w nim miody chłopak przyglądał im się z zaciekawieniem, oni jednak uznali, że najpierw trzeba rozmawiać z gospodarzem.
Tym razem nie otworzył im żaden służący. W ogóle nikt nie podszedł do drzwi. Czekali, spoglądali na siebie niepewnie, aż nagle w głębi domu rozległy się jakieś glosy.
– Ktoś tam jednak jest – mruknął Uriel.
– Wygląda na to, że wszyscy są bardzo zajęci – odparła Taran zniecierpliwiona.
Uriel ponownie zastukał kołatką w kształcie lwiej głowy. Chłopiec z ogrodu wciąż im się przyglądaj z dziwną miną.
Z okna parteru w prawym skrzydle domu rozległ się teraz wyraźnie zagniewany glos kobiecy.
– Nie, zostaw mnie, muszę iść otworzyć!
Tymczasem za drzwiami dały się słyszeć ciężkie kroki.
– Gdzie przepadła cala służba w tym grzesznym domu? – zadudnił gniewny glos, – Czy naprawdę sam muszę otwierać drzwi?
Drzwi rozwarły się gwałtownie i glos ryknął jeszcze głośniej:
– No? O co chodzi?
W progu stal jakiś oficer. Bardziej po oficersku nikt by nie mógł wyglądać, pomyślała Taran. Mężczyzna był ogromny niczym dom, potężny i sapał ciężko, czerwony na twarzy, jakby mu zaraz miały popękać żyły. Ubrany w mundur, nosił zaczesane w górę wąsy i długie bokobrody, ciemne włosy ze śladami siwizny miał krótko ostrzyżone. Nabiegłe krwią niebieskie oczy wpatrywały się chłodno w przybyszów, kiedy jednak wzrok jego padł na Taran, złagodniał i ukłonił się z galanterią.
– Łaskawa pani… Proszę mi wybaczyć to niekonwencjonalne przyjęcie; służący wyszedł z domu załatwić pilną sprawę.
Wpuścił gości do wielkiego, ciemnego hallu. Zaraz też pojawiła się jakaś pokojówka z wypiekami na twarzy, wygładzając po drodze włosy i ubranie. W uchylonych drzwiach pokoju ukazały się dwie eleganckie damy i przyglądały się przybyłym z zaciekawieniem, a na szczycie schodów wiodących na piętro stała przestraszona młoda dziewczyna trzymając się kurczowo poręczy.
– Niestety, przynosimy niedobre wiadomości – zaczęła Taran, ale zaraz przerwał jej jakiś mężczyzna, który nadszedł z tej samej strony, co zarumieniona pokojówka.
Mężczyzna był również oficerem, choć wyglądał na znacznie młodszego. W jego ładnej i zdradzającej słabość charakteru twarzy czaiła się ironia. Dekadent, to pierwsze słowo, jakie przyszło Taran do głowy na jego widok. Zwróciła uwagę na miny obu szlachetnych pań, kiedy go zobaczyły. Jedna wyrażała niechęć, druga natomiast wściekłą zazdrość. Spojrzenia, jakie między sobą wymieniły, też wiele mówiły. Taran wolałaby nie używać określenia „nienawiść”, raczej pełna podejrzliwości czujność.
Ponownie zwróciła się do starszego z mężczyzn.
– Bardzo nam przykro, że przychodzimy z takimi wiadomościami, ale w rzece za państwa ogrodem leży w wodzie topielica. Wydaje nam się, że znaleźliśmy pańską małżonkę, kapitanie von Blancke.
Ów rosły mężczyzna zrobił się, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej czerwony na twarzy i Taran całkiem poważnie się przestraszyła, czy mężczyzna nie eksploduje. Młodszy oficer wielokrotnie otwierał i zamykał usta jak ryba wyrzucona na brzeg. Obie damy z cichymi okrzykami przerażenia podeszły bliżej. Pokojówka uciekła z głośnym szlochem.
– Moją małżonkę? – ryknął potężny. – Ja moją małżonkę utraciłem wiele lat temu! Ona z pewnością nie ma z tym nic wspólnego, a poza tym, to mnie należy tytułować pułkownikiem. To jest kapitan von Blancke – wskazał obojętnym gestem młodszego. – Mój syn, niestety.
Najwyraźniej nie miał zbyt dobrego mniemania o swoim potomku, co zresztą Taran i Uriel potrafili zrozumieć.
Ręce i podbródek syna zaczęły drżeć.
– Służba… jej szuka – wyjąkał. – Czczy mógłbym dostać szklaneczkę wina?
Po chwili pokojówka podała mu, o co prosił.
Podziękował jej dziwnym, jakby, kokieteryjnym uśmiechem, który do nastroju chwili pasował wyjątkowo źle.
Zdaje się, że ten pan nie przepuści żadnej kobiecie, pomyślała Taran. Ale w obecności ojca wszystko leci mu z rąk.
– Pożegnamy już państwa – oznajmiła. – Możemy się jeszcze podjąć poinformowania prefekta o naszym odkryciu…
– Nie! – zawołali chórem wszyscy zebrani.
Ale świeżo owdowiały kapitan opanował się bardzo szybko.
– Naturalnie, bardzo prosimy! Przecież i tak ktoś musi to zrobić. Gdzie państwo mieszkają?
Taran wyjaśniła. Kiedy wspomniała, że jej babkę, księżnę Theresę von Habsburg, zatrzymały władze i pozostali muszą na nią czekać w ciasnej i niewygodnej gospodzie, twarze gospodarzy rozbłysły. Księżna? Ale dlaczego pani nie powiedziała tego wcześniej? Oczywiście, że państwo nie mogą mieszkać w przepełnionej gospodzie. U nas jest dość miejsca dla gości, prosimy sprowadzić się tutaj! Taran uprzedziła, że orszak księżnej jest liczny. Nic nie szkodzi, wszyscy się pomieszczą, zapraszamy uprzejmie.
Najbardziej nalegał młodszy von Blancke. Nie sprawiał wrażenia załamanego tak tragiczną śmiercią żony. Obie panie go popierały, pułkownik też mamrotał coś w rodzaju zaproszenia. Zdaje się, że syn potrzebował wokół siebie ludzi. Jedynie w towarzystwie czuje się dobrze.
Читать дальше