Tymczasem oficer dyżurny zajmował się trojgiem aresztantów i starał się, by czuli się jak najlepiej. To on był przyjacielem prefekta i to on nie mógł pojąć, co tych troje sympatycznych i kulturalnych ludzi robi w areszcie.
Nazywał się Bonifacjusz Kemp i bardzo lubił swoje nazwisko. Nie podobało mu się, że jego przełożony przyjmuje takie wizyty, jak owa tajemnicza pani w czerni. Sądził, że to ona właśnie wydała polecenie zamknięcia w odosobnieniu księżnej i jej bliskich, a teraz jeszcze nieznajoma życzy sobie, by trzymano ich w ciemnicy.
Bonifacjusz nie chciał mieć z tym nic wspólnego. W tajemnicy przeprowadził więźniów do swego prywatnego mieszkania, gdzie mogli się całkiem wygodnie rozlokować. Nawet jeśli niższy stopniem oficer nie mieszka zbyt komfortowo… Komendantowi zameldował, że więźniowie znajdują się, zgodnie z rozkazem, w garnizonowych lochach.
Tylko Bonifacjusz miał klucze do podziemi.
Móri i Dolg przeczuwali słusznie: Nic złego nie mogło się stać Theresie, Tiril i Erlingowi.
Francuska wiedźma L'Araignee zamieszkała w gospodzie, nadal w żałobie po mężu, którego nigdy nie miała. Musiała wykazać jak największą ostrożność, żeby jej nikt nie zaczął podejrzewać. Umiała jednak węszyć w skrytości. Dowiedziała się już, że ani księżna, ani jej mąż i córka nie mają przy sobie szlachetnych kamieni. Strażnicy przeszukali ich dokładnie, gdy tylko więźniowie znaleźli się w areszcie.
Musiał je ukrywać ktoś inny.
Pajęczyca nie przypuszczała, że te kamienie są takie wielkie. Szukała, jeśli tak można powiedzieć, normalnych klejnotów, może tylko odrobinę większych niż zazwyczaj bywają.
Ponieważ pokój chłopców był tym pomieszczeniem, do którego się jeszcze nie zdołała zakraść, była przekonana, że kamienie znajdują się właśnie tam.
Ale drzwi zastała zamknięte. Na klucz, to znaczy, że nikogo wewnątrz nie ma.
Tego dnia nie zdołała wyrządzić rodzinie czarnoksiężnika żadnej krzywdy. Bo albo wszyscy siedzieli w swoich pokojach, albo gdzieś znikali bez śladu. Nie mogła jeść posiłków w dużej sali jadalnej, bo wtedy musiałaby zdjąć woalkę, a tego za nic robić nie chciała. Wszyscy członkowie orszaku księżnej widzieli ją przecież na wiejskiej drodze i z pewnością by ją rozpoznali.
Wieczorem spostrzegła młodą parę wychodzącą z gospody, owego wysokiego blondyna, świętego, jak go określała, i tę smarkulę, której się wydaje, że jest ładna.
To nieprawda, Taran wcale tak o sobie nie myślała, lecz Pajęczyca nienawidziła wszystkich kobiet, które mogły być jej rywalkami wszystko jedno w jakiej sprawie.
A już ładnym kobietom życzyła jak najgorzej.
Skoro nic jej się nie udało, postanowiła wrócić do koszar i przyszła akurat w odpowiedniej chwili, by widzieć, że Móri został wezwany na przesłuchania.
L'Araignee znalazła punkt obserwacyjny, z którego sama była niewidoczna.
Tak, to prawdziwy czarnoksiężnik! Widziała go co prawda tylko z boku, ale mimo wszystko zaimponował jej bardzo.
Nie za wysoki, można powiedzieć normalnego wzrostu. Czarne długie włosy bez śladu siwizny. A przecież wiedziała, że musiał być w wieku, w którym większość ludzi już dawno posiwiała, miał przecież dorosłe dzieci. Proste ramiona i plecy, podniesiona głowa. Przystojny mężczyzna! Mógłby się jednak odwrócić w jej stronę. Próbowała pokierować jego zachowaniem. Odwróć się, myślała. Odwróć się! Co jest, do diabla? Ta sztuka przecież zawsze udaje jej się znakomicie, a tymczasem teraz Móri był kompletnie głuchy na jej rozkazy. Czyżby naprawdę był tak cholernie silny?
Móri ze zdumieniem wpatrywał się w komendanta. Co się dzieje z oczami tego człowieka? I mówi jakoś bełkotliwie, czyżby był pijany? Chyba nie, raczej sprawia wrażenie zahipnotyzowanego. Głupie i całkiem bez sensu pytania, jakie zadawał, również na to wskazywały.
Móri wyczuwał w pomieszczeniu obecność jakiejś zlej energii. Skąd mogłaby pochodzić?
Powoli się obracał i wodził wzrokiem po urządzonym z przepychem gabinecie komendanta. W kątach panował mrok, a kręte strome schody wiodły na pogrążone w ciemnościach pięterko.
Pajęczyca cofnęła się mimo woli, gdy zobaczyła jego twarz.
Spotkali się już wcześniej na wiejskiej drodze. Wtedy on zaoferował pomoc damie w potrzebie.
Teraz wszystkie zmysły obojga były napięte do ostateczności. On mrużąc oczy poszukiwał źródła siły myśli, czyli jej właśnie. Ona ukryła się za poręczą schodów na galeryjce, z której go obserwowała.
Cholera, zaklęła w duchu. Ten człowiek ma w sobie moc! Moje magiczne sztuczki są, rzecz jasna, silniejsze, nie o to chodzi, tylko że nie mogę działać akurat teraz, nie mam na to ani czasu, ani ochoty.
Czarnoksiężnik został, oczywiście, przeszukany, więc nie ma przy sobie klejnotów. Można się go zatem po prostu pozbyć, im szybciej, tym lepiej. Taki przeciwnik na nic mi się nie przyda, raczej przeciwnie. O, dzięki, nareszcie się odwrócił.
Komendant stwierdził, że Móri jest tak samo kulturalny i sympatyczny jak troje wcześniej aresztowanych. Odpowiadał spokojnie i bardzo dokładnie na jego pytania. Nie bardzo wiedząc, co dalej, oficer pozwolił Islandczykowi odejść. Komendant w ogóle mało z tego rozumiał, nie umiałby wyjaśnić, dlaczego wzywa tych ludzi ani dlaczego zadaje im te wszystkie pytania.
Jego mózg był dziwnie ociężały. I pusty, jakby napływały doń myśli kogoś innego, wypierając jego własne.
Kiedy Móri został wyprowadzony, z galeryjki zeszła owa piękna francuska dama. Dziwne, nie umiał sobie przypomnieć, by wchodziła na górę. A poza tym, co ona tam miała do roboty?
Zapomniał jednak o swoim zdziwieniu w tej samej chwili, kiedy je sobie uświadomił.
– Ten człowiek jest śmiertelnie niebezpieczny – syknęła Francuzka.
– Naprawdę? – zapytał komendant z niemądrą miną. – A mnie się zdawało…
– To zły mag, który zaprzedał duszę diabłu!
– O, Panie Jezu – szepnął komendant i przeżegnał się pospiesznie.
– Rozstrzelaj go! Natychmiast!
– Ale ja nie mogę…
Znowu ta jakaś dziwna mgła przesłoniła jego myśli, głowa ciążyła jak z ołowiu. Te oczy! Jakie cudownie piękne, jakie przenikliwe, jakie mamiące!
– Tak. Oczywiście – wyjąkał bełkotliwie.
Wezwał oficera dyżurnego, Bonifacjusza Kempa, ale wtedy Pajęczyca wycofała się do prywatnych pokojów komendanta, gdzie zamierzała spędzić z nim parę chwil. Znowu odczuwała niepokój w całym ciele, mrowienie w dole brzucha, minęło już wiele czasu, od kiedy opuściła tę górską wioskę w Alpach francuskich. Brat Willum był jej ostatnim kochankiem, a przecież nie okazał się szczególnie satysfakcjonujący. Tak bardzo potrzebowała teraz mężczyzny, że mógł to być nawet ten komendancina.
On tymczasem wydal rozkaz natychmiastowego wykonania egzekucji, po czym pospieszył do swojej pięknej. Tak czarująco poruszała stopami, najwyraźniej go zachęcała, pokazując raz po raz cudowne, szczupłe kostki.
Kiedy wszedł do pokoju, ona na wpół leżała na łóżku i przeciągała się leniwie. Wsunęła rękę pod bieliznę, bo sama myśl o tym, że stała się przyczyną rychłej śmierci czarnoksiężnika, podniecała ją ponad wszelkie wyobrażenie. Czarne spódnice zadarła nad kolana, a jej białe uda i łydki bieliły się zachęcająco.
Komendant nie potrzebował więcej sygnałów. Zamknął drzwi na klucz i zaczął rozpinać pas.
Bonifacjusz, który żywił głęboką sympatię dla swoich gości, odprowadził Móriego na bok w pomieszczeniach garnizonowych.
Читать дальше