Nie lubił też obu sióstr zmarłej kapitanowej, które go wprost pożerały oczyma. Uważał, że ich przenikliwe, pełne zawiści spojrzenia oraz sposób, w jaki jedna drugą pilnowała, są wstrętne. Odnosił ponadto wrażenie, że sam gospodarz, kapitan von Blancke, jest człowiekiem, na którym nie można polegać, słabym pod każdym względem, a już najbardziej nie podobał się dobrze wychowanemu Rafaelowi ruch, jaki uczyniła jedna z kobiet. Po kryjomu, za plecami wszystkich, błyskawicznie wyciągnęła rękę i pieszczotliwie pogłaskała kapitana w kroku, po czym natychmiast rękę cofnęła.
Kapitan sprawiał wrażenie współwinnego, a nie zaszokowanego, czego przecież należało oczekiwać. Rafael przyjął to z obrzydzeniem, zwłaszcza że dom powinien był być pogrążony w żałobie.
Co to Taran mówiła, wspominając słowa służącej z sąsiedniego domu? „Biedna kobieta! Nie powinna była nigdy sprowadzać tu swoich…”
Swoich sióstr? Bo przecież te kobiety są siostrami zmarłej.
Nosiły imiona Elisabeth i Emilia, lecz nazywano je po prostu Lilly i Milly. Lilly była wysoka, chuda i wyniosła pewnie dlatego, że to siostra Milly otrzymała od losu całą urodę. No, powiedzmy, i tak przecież wszystko zależy od gustu. Rafaelowi na przykład nie podobała się pulchna sylwetka Milly ani jej słodka, pozbawiona wyrazu lalkowata twarzyczka. Zadbana aż do przesady, by pod każdym względem wydawać się pociągająca. Lilly też nie była wcale zabawna z tą swoją skwaszoną, wyrażającą niezadowolenie ze wszystkiego miną.
Mówiąc wprost były to dwie wygłodniałe stare panny, które w domu rodzonej siostry przy każdej okazji rzucały się na szwagra.
Bo rzeczywiście obie patrzyły na niego tak samo rozgorączkowanymi oczyma. On zaś wyglądał na łatwą, pozbawioną charakteru zdobycz.
Obrzydlistwo!
Szkoda tylko tego starego patriarchy, pułkownika von Blancke. Nie mógł przecież nie zdawać sobie sprawy z tego, co dzieje się pod jego dachem. Moralność starej daty, jaką niewątpliwie wyznawał, sposób, w jaki odnosił się do syna, wskazywały wyraźnie, że brzydzi go ta rozwiązłość, Pułkownik, bardzo silny mężczyzna i wzór żołnierza, teraz z pewnością ponad sześćdziesięcioletni, nie zaszczycał obu kobiet ani jednym spojrzeniem. Rafael słyszał, że starszy pan mruknął do kapitana coś w rodzaju: „W tym domu rozpusty rzeczywiście potrzebne było oczyszczenie, ale umarła nie ta co trzeba. Weź się w garść, chłopcze, twoje zachowanie urąga mundurowi, który nosisz!”
Villemann natomiast zdawał się przypadać staremu panu do gustu. Raz po raz pułkownik poklepywał chłopca po ramieniu.
– Przystojny młodzian – mruczał. – Wspaniały materiał na żołnierza. Powinien pan być rekrutem w mojej armii, młody człowieku!
Villemann, mimo sympatycznego uśmiechu starego oficera, wzdragał się na samą myśl o tym, że miałby się znaleźć w wojsku. Rafael rozumiał to znakomicie. Towarzysz jego dziecięcych zabaw tak samo jak on nie znajdował w żołnierskim życiu niczego interesującego.
Pułkownik tymczasem nie przestawał zachwycać się blond włosami Villemanna, jego niebieskimi oczyma i znakomitą budową. Ani Rafael, ani Dolg nie budzili ciekawości starszego pana, obaj ciemnowłosi i obaj marzyciele, choć każdy po swojemu.
Po sposobie wyrażania się pułkownika Rafael wnioskował, że jest to człowiek bardzo bogobojny. Często mówił o wielkości i dobroci Boga, a także o jego gniewie.
Wciąż stali wszyscy w hallu i rozmawiali, gdy wysoko na schodach ukazała się Wirginia.
Rafael patrzył na nią z otwartymi ustami.
Była to najczarowniejsza, najbardziej poetycka istota, jaką kiedykolwiek widział. Prawdziwa księżniczka z bajki! Jej wiek trudno było określić, bo sprawiała wrażenie bardzo jeszcze niedojrzałej i dziecinnej. Mogła mieć równie dobrze jedenaście lat, jak i osiemnaście. Włosy tak jasne, że niemal białe, nosiła upięte w taki sposób, że z tylu gęste loki opadały aż na ramiona. Zdumiewająco ciemne przy tych jasnych włosach oczy patrzyły na niego przestraszone i zaciekawione.
Piwne oczy i jasne włosy to nie jest najzwyklejsze połączenie, lecz Rafael natychmiast dostrzegł, że Wirginia musiała je odziedziczyć po rodzinie matki. Ciotka Molly miała takie same.
Pułkownik na widok wnuczki zareagował zgoła odmiennie niż Rafael. Daleki od zachwytu zawołał:
– Co to za głupstwa, Fritzl? Natychmiast jazda na górę i ubrać mi się po żołniersku!
– No, no, ojcze – mitygował go kapitan. – Przecież mamy gości!
Wirginia zatrzymała się, nie wiedząc, którego z nich słuchać.
Pułkownik mruknął:
– No trudno, ten jeden raz niech będzie.
Odwrócił się gniewnie na pięcie i poszedł do jakiegoś pokoju.
Kapitan von Blancke wyjaśniał gościom z wymuszonym uśmiechem:
– Mój ojciec i córka oraz syn sąsiadów prowadzą taką grę. Ponieważ ojciec wyszedł już ze służby, teraz zajmuje się ćwiczeniem obojga dzieci, Franzla i Frizl, jak nazywa moją córkę. Zresztą wszyscy troje znakomicie się bawią. Tyle tylko, że ojciec nie rozumie; iż mała Wirginia dorasta i zaczynają ją interesować bardziej kobiece sprawy. Nie, Wirginio, nie musisz się przebierać, wyglądasz bardzo ładnie w tym, co masz na sobie. Bardzo dobrze, że się akurat dzisiaj tak ubrałaś.
Uśmiech ulgi rozjaśnił delikatną twarzyczkę dziewczynki. Zeszła na dół tanecznym krokiem, wyglądała przy tym jak stąpający leciutko elf.
Rafael zapomniało bożym świecie. Zapomniało wszystkim, widział tylko tę małą, cudowną istotę, która była niejako odpowiedzią na jego sny i marzenia. To dlatego nigdy przedtem nie mógł się zakochać. To dlatego uważał, że znajome dziewczyny są niezdarne, rozchichotane i niemądre. On czekał na tę tutaj. Zawsze wiedział, że ona istnieje, a teraz patrzył na nią z odległości kilku metrów.
Spójrz na mnie, Wirginio! Spójrz, jestem tutaj. Ty i ja zostaliśmy stworzeni dla siebie.
Musiała jednak minąć dłuższa chwila, zanim jej wzrok spoczął na nim. W tym momencie Rafael miał wrażenie, że pokój rozjaśniła potężna błyskawica. Nic się, oczywiście, takiego nie stało, ale bywa czasami, że dwie dusze nagle znajdują wzajemne głębokie porozumienie. 1 tak właśnie stało się teraz.
Rafaelowi zdawało się, że jej oczy błagają: „Zabierz mnie stąd!”
Potem niechętnie, jakby największym wysiłkiem woli jej spojrzenie przesunęło się dalej.
Muszę ją uratować, myślał zaniepokojony. Och, Boże, nie pozwól, by ona uległa czarowi Dolga lub Villemanna. Obaj są przecież o tyle więcej warci niż ja. Ale ona nie może wybrać żadnego z nich, nie może popełnić błędu.
To oczywiste, że przyrodni bracia również mogli się nią zachwycić, mogłoby się nawet wdać dziwne, gdyby było inaczej, myślał w popłochu, a serce bilo mu gwałtownie, przepełnione nagłym lękiem. Co on by w takim razie uczynił? Za nic nie chciałby przecież zranić swoich najlepszych przyjaciół i towarzyszy dziecięcych zabaw.
Villemann… O, Najświętsza Panienko, Villemann też nie może oderwać od niej oczu. Co robić? Co robić?
Tak jak jego przybrana matka, Rafael był wierzącym katolikiem, w tej wierze zresztą zostali wychowani oboje z siostrą. Danielle stała teraz trochę zaskoczona i wpatrywała się w tę cudowną istotę, która właśnie zeszła ze schodów. Rafael czul, że spotkanie może być trudne dla większości jego bliskich. Ale dziewczynę trzeba koniecznie uratować, zabrać ją z tego cuchnącego bagna bezbożności i łajdactwa. Ona należy do niego, czy jego najbliżsi tego nie widzą? Czy nie rozumieją, że on przez cale życie czekał właśnie na tę kobietę?
Читать дальше