– Ale… – zaczęła.
– Nie zdążyliśmy – wyjaśnił Bengt-Edward zawstydzony. – Pracowaliśmy całą noc, ale nie zdążyliśmy.
– Uważam, że i tak wykonaliście wspaniałą pracę – pochwaliła Anna Maria serdecznie. – Ty też pomagałeś?
– Tak. Kol… To znaczy chciałem powiedzieć, sztygar, mój tata, jeszcze kilku górników i ja.
Skinęła głową. Nie chciała go pytać o powody, dla których zdecydował się chodzić do szkoły, a nie pracować w kopalni. Akurat teraz nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, ale to przecież nigdy nie wiadomo.
Tak oto Anna Maria Olsdotter rozpoczęła pierwszą lekcję w swoim nauczycielskim życiu. Niepewna, poruszająca się cokolwiek po omacku, ale dzieci były takie posłuszne i… tak podporządkowane, że nie miała najmniejszych kłopotów z utrzymaniem dyscypliny.
Dręczyły ją jednak bolesne uczucia. Dojmujący smutek, głęboka potrzeba, żeby coś zrobić dla tych wynędzniałych istot, by stać się ich przyjaciółką i powiernicą, naprawdę im pomóc.
A przede wszystkim temu małemu Egonowi w zbyt cienkich łachmanach, które on pewnie uważał za swoje najlepsze ubranie.
Anna Maria przyglądała mu się od czasu do czasu ukradkiem. Chyba przed wyjściem umył sobie buzię, w każdym razie taką można było mieć nadzieję. Egon był zdaje się jednym z tych dzieci, do których brud sam się lepi. Mysiego koloru włosy sterczały na wszystkie strony, sztywne, przetłuszczone. Cała przestraszona twarz była umazana i nosiła ślady łez. Za duże samodziałowe ubranie wisiało na jego chudym ciele. Spodnie miały świeże plamy na kolanach, a ręce chłopca były sinoczerwone z zimna.
Dwoje dzieci Gustawa potrzebowało pomocy lekarza, to było widoczne z daleka. Poza tym mogą zarazić innych uczniów, jeśli już się to nie stało. Ten biedny Egon, na przykład.
Kiedy już wszystkie dzieci nauczyły się pisać duże A i pod kierunkiem pani każde z nich napisało własne imię, Anna Maria uznała, że na dzisiaj wystarczy. Po odśpiewaniu psalmu: „Każdy krok zbliża mnie ku śmierci”, jedynego, jaki znały wszystkie (nauczyły się zapewne na częstych tutaj pogrzebach), pierwszy dzień nauki dobiegł końca.
Podczas śpiewu ujawniła się siła Bengta-Edwarda. On, który jęczał i wzdychał nad swoim zbyt długim imieniem, kiedy trzeba je było napisać na tablicy, i wielokrotnie powtarzał, że wolałby mieć na imię na przykład Egon, śpiewał teraz z wielką pewnością siebie głosem przyszłego artysty operowego.
Gdy umilkły ostatnie tony pieśni, Anna Maria spojrzała na niego z podziwem:
– Czy twoi rodzice wiedzą, że masz taki wspaniały głos?
Chłopiec zaczerwienił się okropnie, wszystkie pryszcze stały się widoczne.
– Tak. I dlatego chcą, żebym chodził do szkoły. Żebym potem dał sobie radę w świecie. Żebym umiał podpisać kontrakt i w ogóle, żebym się nie dał oszukać. Bo ja będę takim, co to jeździ i śpiewa po jarmarkach i zarabia mnóstwo pieniędzy.
Chyba więcej niż śpiewanie na jarmarkach mógłbyś osiągnąć – pomyślała Anna Maria, ale nie chciała podrywać autorytetu rodziców w obecności innych uczniów.
– W takim razie spróbuję nauczyć cię wszystkiego, co mogłoby ci być potrzebne – powiedziała przyjaźnie. – No, dzieci, na dzisiaj koniec. To dopiero pierwszy dzień w szkole, a poza tym wszyscy strasznie zmarzli. Spotkamy się znowu w piątek o godzinie dziewiątej. Szkoła jest czynna trzy razy w tygodniu, to wiecie, prawda? W poniedziałki, środy i piątki. Na następny raz postaram się o tabliczki i rysiki dla wszystkich. Żebyśmy się też mogli zacząć uczyć rachunków.
Z książkami można na razie poczekać, pomyślała.
– Czy to będzie drogo? – zapytał zalękniony dziewczęcy głosik.
– Was nie będzie to kosztowało nic – odparła Anna Maria chyba zbyt nieodpowiedzialnie.
Wszyscy wyszli, w klasie został tylko Bengt-Edward.
– Gdyby były jakieś kłopoty, proszę pani, to proszę mi zaraz powiedzieć!
– Dziękuję ci, Bengt-Edward. Ale jakie kłopoty masz na myśli?
Chłopiec rozejrzał się i zniżył głos do szeptu:
– Z tymi z kopalni. Oni gadają tylko o tym, że będą panią zaczepiać.
Anna Maria głośno przełknęła ślinę.
– Dziękuję ci za ostrzeżenie, Bengt-Edward! Będę uważać.
Ponieważ dzień nauki był tym razem bardzo krótki, poszła wprost ze szkoły do biura kopalni, żeby zamówić potrzebne przybory.
Nilsson przyglądał jej się z podejrzliwą miną.
– Czy to konieczne, żeby wszyscy dostali wszystko? – spytał, chowając napoczęty cukierek do kieszeni. Wytarł ręką wargi.
– Mała tabliczka dla każdego, to minimum – powiedziała ostro. – I rysiki, a także liczydła. Potrzebowałabym jeszcze wiele innych rzeczy, ale to muszę absolutnie mieć. W przeciwnym razie nie będę mogła uczyć.
Nilsson westchnął.
– Dostanę burę od dyrektora Brandta za to. A wszystko przez tego prostaka Kola.
– Mówi pan o sztygarze? To musi być bardzo kulturalny człowiek, skoro domagał się szkoły.
– Kulturalny? On? To największy ordynus ze wszystkich. On tylko wbił sobie do głowy beznadziejną ideę, żeby inni mieli to, czego on sam nie miał. Po prostu głupoty!
– Ale przecież wszystkie dzieci w Szwecji powinny mieć prawo do nauki?
– Dzieci górników niekoniecznie. One się nie nadają do szkoły – oświadczył Nilsson z niesmakiem. – Niech mi pani wierzy, panno Olsdotter. Traci pani tylko czas. Takim ludziom nie należy mieszać w głowach. To niezdrowo kształcić robotników, nie umieją sobie później znaleźć miejsca.
On się chyba boi konkurencji, pomyślała Anna Maria złośliwie.
Nie zadała sobie nawet trudu, żeby coś odpowiedzieć na te jego wynurzenia. Uznała je po prostu za głupie. Ale umocniły w niej jeszcze bardziej postanowienie, żeby zrobić wszystko i dać tym dzieciom jak najlepsze wykształcenie.
Teraz była zadowolona, że tu przyjechała. Że poznała małego, bezradnego Egona, Bengta-Edwarda o wspaniałym głosie, chore dzieci kowala i Klarę obdarzoną taką siłą ducha.
Nilsson mógł sobie iść do diabla, jeśli o nią chodzi.
Łakomstwo zwyciężyło i kancelista wyjął cukierka z kieszeni.
Z ciężkim westchnieniem obiecał jednak postarać się jak najszybciej o przybory szkolne.
Anna Maria poważnie myślała o swojej misji.
Zaczęła od próby zrobienia czegoś dla chorych na suchoty w domu Gustawa.
Wiedziała, że Axel Gustav Oxenstierna był żonaty z córką jednego z najwybitniejszych lekarzy w Szwecji, profesora Abrahama Backa, człowieka, który zrewolucjonizował sprawy lecznictwa w kraju. Zrobił bardzo dużo dla upowszechnienia służby medycznej na prowincji, a także dla kształcenia lekarzy. Był głównym lekarzem w sztokholmskim szpitalu Świętego Serafina i cieszył się ogromnym szacunkiem. Profesor Back już jednak nie żył, a Anna Maria nie wiedziała, czy i na ile córka kontynuuje jego działalność. A poza tym obiecała przecież nie zwracać się w żadnej sprawie do rodziny Oxenstiernów.
Tam więc nie mogła szukać pomocy dla chorych dzieci.
Ale był jeszcze ktoś, kogo mogła bez obaw poprosić…
Następnego dnia napisała list:
Drogi Wuju Heike!
Piszę „Wuju”, bo jesteś kuzynem mojego ojca, ale pozwól, że będę też pisać „Ty”, choć jesteś ode mnie starszy. Pozwolisz mi na to? Wiesz, że jestem już dorosła. Skończyłam dziewiętnaście lat!
Muszę prosić Cię o pomoc…
Dalej Anna Maria opowiedziała o swoim nowym życiu i o chorych dzieciach. Co można by dla nich zrobić? Heike uzdrowił przecież chorego na suchoty adwokata Mengera, tak się nazywał, prawda? I od tamtej pory jest szeroko znanym uzdrowicielem. Co powinno się zrobić dla tych dzieci? Ta dwójka, która chodzi do szkoły, jest pewnie najzdrowsza w rodzinie. Klara opowiadała o młodszych, jedno z nich jest po prostu umierające.
Читать дальше