– Pan dyrektor mnie wołał? – odezwał się usłużny głos i do pokoju wkroczył przerośnięty cherubin w czarnym urzędniczym ubraniu i długich białych zarękawkach. Nie, pomyślała Anna Maria. To nie był on.
Przybyły podjął próbę przygładzenia swoich anielskich włosów, co mu się, niestety, nie udało, loki sterczały na wszystkie strony. Prawdopodobnie starał się naśladować modną fryzurę Adriana z małymi loczkami nad czołem i na skroniach. Kędziory Nilssona układały się dokładnie odwrotnie, więc rezultat był komiczny. Obaj panowie nosili wysokie sztywne kołnierzyki, którym prości ludzie nadali nazwę ojcobójców. To musi być okropnie niewygodne, pomyślała Anna Maria.
– Nilsson – powiedział swoim lekko zdyszanym głosem Adrian. – Pokażesz Annie Marii Olsdotter wszystko, co trzeba, dobrze? Ja muszę się już spieszyć.
Nilsson skłonił się i naprężył tak, że szwy przyciasnawego żakietu zatrzeszczały ostrzegawczo. Pospiesznie strzepnął z ubrania okruchy placka.
– Naturalnie, panie dyrektorze, naturalnie! Pan dyrektor może na mnie Polegać!
Adrian Brandt zaczął się żegnać.
– Nilsson wszystko załatwi. Gdybyś czegoś potrzebowała, zwracaj się do niego. Ja przyjadę pod koniec tygodnia z matką i dwiema siostrami. Lubią czasami odpocząć trochę na wsi.
I poszedł.
Czuła się nieco urażona. Uważała, że mógłby jej poświęcić więcej czasu. Ale widocznie nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia wtedy, sześć lat temu, w każdym razie nie było to wrażenie tak wielkie jak to, które on pozostawił w jej dziecięcej duszy.
– Dyrektor Brandt trzyma wiele srok za ogon – uśmiechnął się Nilsson tak szeroko, jak mu na to pozwalały pyzate policzki. – wszystkie sprawy tutaj zostawia mnie, rzecz jasna.
Wytrzeszczał na nią oczy jak sowa, końcem języka oblizywał pospiesznie po dziecięcemu wydęte wargi.
– Chciałabym zobaczyć swój pokój – powiedziała tak miło, jak tylko mogła. – I bardzo bym też chciała się dowiedzieć, gdzie jest szkoła.
– Oczywiście, oczywiście! Proszę ze mną!
Wziął pęk kluczy z biurka i potrząsał nimi z ważną miną.
– Pani naprawdę potrafi uczyć? – zapytał tym swoim jakby naoliwionym głosem. – Panienka sama wygląda jak uczennica.
Anna Maria określała jego wiek na jakieś trzydzieści pięć lat. Taki przerośnięty kościelny anioł, który pociesza się ciastkami i innymi niezdrowymi smakołykami. Jak go na to stać przy skromnej urzędniczej pensji? Ale złości w nim nie ma, pomyślała.
Później będzie musiała zmienić zdanie.
Wyszli na dwór. Nilsson dźwigał jej kuferek, czego się, szczerze mówiąc, nie spodziewała. Kiedy zamykał drzwi na klucz, opowiedziała mu w skrócie, jakie ma wykształcenie, po czym poszli w stronę domów mieszkalnych.
– Gdzie będę mieszkać?
– U Klary Andersdotter. Trzeci dom z tamtej strony. Klara ma prawo mieszkać w Martwych Wrzosach, bo pierze dla górników. Ale jej mąż, który tu pracował, uciekł od niej z żoną Kulawca, więc Klara powinna opuścić mieszkanie. Ponieważ jej chłop nie pracuje w kopalni.
Kulawiec musiał się z powrotem przeprowadzić do baraku, kiedy kobieta od niego uciekła. Ale najpierw, skoro już tu jesteśmy, możemy popatrzeć na pokój szkolny…
Anna Maria z przerażeniem stwierdziła, że kancelista kieruje się ku temu pustemu magazynowi, w którym przed chwilą była. Nilssonowi usta się nie zamykały:
– Ale panienka musi się bardzo wystrzegać chłopów z kopalni. Ich maniery nie zawsze są takie jak nasze. To plebejusze bez kultury!
– Będę się wystrzegać.
– Spodziewaliśmy się trochę starszej osoby.
Anna Maria wtrąciła spontanicznie:
– Chyba nie wszyscy są zachwyceni, że będą tu mieć nauczycielkę? Zdaje się, że czekali na nauczyciela.
– Ech, to tylko Kol, to prostak, który się stawia. Nie ma się czym przejmować.
– Kol?
– Tak, sztygar. To on się upierał, że trzeba uczyć tutejsze dzieci. To jest rzucanie pereł przed, wieprze, jeśli wolno mi wyrazić moje zdanie.
Otworzył drzwi do owego pustego, ponurego, przygnębiającego lokalu, który już widziała.
– Tu jest właśnie klasa. Kol obiecał do środy wstawić ławki, katedrę i wszystko co trzeba. Wtedy będzie panienka mogła rozpocząć nauczanie.
Rozejrzała się wzburzona. Nigdy nie uda jej się stworzyć atmosfery przytulności i bezpieczeństwa, tak ważnej w klasie, myślała. Wszędzie brud i ruina, a przede wszystkim zimno.
– A co będzie zimą? – spytała. – Mam na myśli ogrzewanie.
– Wszystko się urządzi, tak obiecał.
– Kol…? To imię czy nazwisko?
– Właściwie to on się nazywa całkiem inaczej, ale trudno to wymawiać. On jest Walonem, pochodzi z tych belgijskich kowali, którzy osiedlili się w Szwecji w siedemnastym wieku.
Anna Maria przytaknęła, słyszała o nich.
– Miałam wrażenie, że oni trzymają się razem?
– No właśnie. I dlatego nasz sztygar wciąż nosi cudzoziemskie nazwisko. Guillaume Simon, zdaje mi się, że tak to brzmi, ale jakim sposobem ma to wymówić prosty górnik? Oni przecież nie mają takiego wykształcenia jak my. No to nazywają go Kol Simon albo po prostu Kol, zwłaszcza że jest taki czarny. [Kol – w języku szwedzkim: węgiel (przyp. tłum.).]
– Czarny? W jakim sensie?
– Włosy i oczy. A poza tym prawdziwy brutal. W złości niebezpieczny. Ale w kopalni dobry.
Owszem, że brutal, to mogła uwierzyć. Już raz słyszała jego głos. O jeden raz za dużo, uznała.
– Tak – rzekła niepewnie, ogarnąwszy po raz ostatni spojrzeniem ten posępny magazyn czy co to było. – Możemy teraz zobaczyć mój pokój?
Nilsson ponownie ujął po rycersku jej kuferek i wyszli.
– Ciężkie to – zauważył.
– Książki – wyjaśniła krótko.
Na to nie miał nic do powiedzenia.
Kiedy szli drogą czy też ulicą, gdyby ktoś chciał być elegancki, Nilsson powrócił do swojej przerwanej opowieści, przeskakując z tematu na temat:
– Pod nieobecność dyrektora cała odpowiedzialność za biuro spada, naturalnie, na mnie… Tu, w tym pierwszym domu, mieszka Gustaw, kowal. Wszystkie jego dzieci chorują na suchoty… Myślę, że dyrektor Brandt jest zadowolony z mojej pracy. Ma on za sobą ciężki okres, tak że trzeba okazać wyrozumiałość, skoro większość spraw zrzuca na mnie.
Anna Maria skinęła głową.
– Tak, wiem, że dyrektor owdowiał.
– Straszna tragedia – rzekł Nilsson namaszczonym głosem. – Jego żona była zachwycająca! Umarła w połogu. No cóż, to nic niezwykłego, ale ona była prawdziwym aniołem! Tu, w tym drugim domu, mieszka Seved. Kiedy on jest w kopalni, jego żona przyjmuje wizyty. Chyba nikt nie wie, a już ona sama najmniej, kto jest ojcem jej najmłodszego. No! Jesteśmy na miejscu. A oto Klara, u której panienka będzie mieszkać. Dzień dobry, Klaro! Przyprowadziłem twoją lokatorkę!
Zgorzkniała, niechętna kobieta w progu nie odpowiedziała, skinęła tylko Annie Marii z cierpką miną i ruchem ręki zaprosiła ją do środka.
– Tak. No to ja wracam do biura – oświadczył Nilsson. – Mam jeszcze sporo spraw do załatwienia.
Klara, idąc przed gościem przez sień, mruknęła: „Pleciuga w portkach”. Stara farba odłaziła płatami od ścian, ale w domu pachniało czystością. Klara, kobieta w absolutnie nieokreślonym wieku, otworzyła jakieś drzwi.
– To jest pokój, jeśli panienka chciałaby tu zamieszkać – rzekła jakoś agresywnie.
Mogło być gorzej. Dość skromnie urządzony pokój miał łóżko, stół i krzesła, w kącie stała umywalka. Na domowej roboty komodzie leżała Biblia. Okno zdobiły doniczki z kwiatami.
Читать дальше