Co to ciotka Birgitta mówiła? Że jeśli chce się mieć zysk z jakiejś działalności, to nie należy wyrzucać pieniędzy na dobre uczynki albo zbędne sentymenty. Wszystkie niepotrzebne wydatki szkodzą firmie.
To były jej słowa, tak. Ale chyba nie Adriana, on został stworzony z delikatniejszego materiału. Pewnie nie zwrócił uwagi na nędzę baraków, skoro bywał tu tak rzadko.
Boże drogi, cóż za ponura osada!
Anna Maria zebrała całą swoją odwagę i taszczyła dalej kuferek wiejską drogą, która pewnie tutaj, w tym osiedlu na pustkowiu, cieszyła się mianem ulicy.
Ale nie przeszła nie zauważona. W drzwiach wielu domostw stały kobiety o pustych, pozbawionych nadziei twarzach. Nie mówiły nic, lecz Anna Maria widziała, że posyłały sobie przez ulicę porozumiewawcze spojrzenia. Ona ze swej strony kłaniała się uprzejmie z bladym uśmiechem. Najpierw napotykała surowe, odpychające twarze, potem następowało ledwo dostrzegalne skinienie. To wszystko.
Dwoje dzieci stało przy drodze i wytrzeszczało na nią oczy. Nędznie ubrane, nie wyglądały zbyt zdrowo.
Dopiero kiedy znalazła się przy tym największym budynku, pozwoliła sobie odetchnąć. Potem zastukała do drzwi, które uznała za właściwe. Nikt nie odpowiadał. Rozejrzawszy się, czy gdzieś nie ma innego wejścia, co wzbudziło zainteresowanie obserwatorów – jeszcze bardziej uporczywe spojrzenia od strony ulicy, którym jednak nadal towarzyszyło tylko milczenie – otworzyła drzwi i weszła do środka.
Znalazła się w pustym, nieprzytulnym pomieszczeniu i zrozumiała, że trafiła źle. To nie biuro, prędzej jakieś zaplecze biura czy czegoś takiego. Szczerze mówiąc wyglądało to jak opuszczony magazyn, brudny i zrujnowany. Żadne drzwi nie prowadziły w głąb budynku i już miała wychodzić, gdy zza ściany usłyszała jakąś rozmowę.
Silny, matowy głos mówił ze wzburzeniem:
– Prosiłem o nauczyciela, a nie o jakąś mamzelę!
– W ogóle było bardzo trudno znaleźć kogokolwiek – odparł inny, łagodny i przyjazny głos, który Anna Maria rozpoznawała i który bardzo się jej podobał. To był głos Adriana. jej Adriana, którego obraz przechowywała przez tyle lat w pamięci jako niezwykłą, wyjątkową tajemnicę.
– Poza tym panna Olsdotter jest bardzo wykształcona – mówił dalej Adrian.
Dziękuję ci, Adrianie! Dziękuję za obronę!
Ten drugi jednak był zły.
– Wielkie dzięki! Już my znamy te podstarzałe panny, które jak muchy do miodu ciągną tam, gdzie dużo chłopów, bo to dla nich ostatnia okazja złapania któregoś.
– O Annie Marii Olsdotter można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest starą panną. I pochodzi z bardzo dobrej rodziny.
– To jeszcze gorzej! Będzie mi tu zadzierać nosa! I jak ja mam utrzymać porządek wśród moich ludzi, jeśli tu przyjedzie jakaś młódka? Mogę się tylko pocieszać, że jest paskudna jak noc, skoro wybrała sobie taki zawód. I chłopy nie chcą tu mieć żadnej ważnej nauczycielki. To by im działało na nerwy.
– No, no, Kol, poczekaj z ocenami, dopóki jej nie zobaczymy! Już nie bardzo ją pamiętam, bo Anna Maria była chudym podlotkiem, kiedy ją poznałem, ale wciąż jestem pod wrażeniem jej wielkich, marzycielskich oczu i sympatycznego uśmiechu. Towarzyszyła mi wtedy wszędzie, gdzie się ruszyłem. Ale specjalnie godna uwagi nie była, to muszę przyznać. Ona ma przyjechać dzisiaj, prawda?
– Prawda, ale ja nie zamierzam organizować żadnego komitetu powitalnego, tym może się właściciel zająć sam.
Potem trzasnęły drzwi i Anna Maria usłyszała pełne rezygnacji westchnienie właściciela, który nadal siedział w tym pokoju za ścianą.
Jej Adrian, który ledwie ją pamięta! A i to jako naprzykrzającą się smarkulę!
I ten drugi… Kol, tak go Adrian nazwał? Musi to być zarządca, sztygar, jak mówiła Birgitta, właśnie ten, który prosił o nauczyciela dla dzieci górników. Nie objawiał szczególnego entuzjazmu, że będzie to akurat ona.
A swoją drogą jakie to dziwne! Człowiek całą siłą woli dąży do jakiegoś celu, ale kiedy ten cel okaże się niezupełnie zgodny z oczekiwaniami, to nagle czujemy się po prostu zmęczeni i głodni. Anna Maria była kompletnie bezradna, jakby dźwigała na ramionach wielki ciężar, ogarnęło ją rozczarowanie i zniechęcenie.
Najgorsza ze wszystkiego była samotność. Nie miała nikogo bliskiego, nikogo!
Nie mogła jednak stać w nieskończoność w tym pustym pomieszczeniu. Ociągając się wyszła na dwór i tym razem otrzymała pomoc. Kobieta z najbliższego domu pokazywała jej na migi, że powinna obejść budynek.
Za rogiem była ślepa ściana, Anna Maria poszła więc do następnego narożnika i znalazła się przed drugą dłuższą ze ścian. Najwyraźniej tam znajdowało się główne wejście. Otworzyła i na jednych z wewnętrznych drzwi zobaczyła napis: „Biuro kopalni”. Coś takiego!
Zapukała i weszła.
W pokoju znajdował się tylko jeden człowiek, siedział przy ogromnym, naprawdę imponującym biurku, które jakoś nie bardzo pasowało do dość nędznego otoczenia. Poza tym nic szczególnego nie zwracało uwagi, zwyczajne barakowe pomieszczenie. Choć ten na pierwszy rzut oka zmartwiony mężczyzna bardzo się najwidoczniej starał, żeby urządzeniu biura nadać jakiś styl. To nie jego wina, że rezultat okazał się wątpliwy.
Oczywiście, mężczyzna przy biurku to był Adrian Brandt! Oczywiście, choć Anna Maria rozpoznawała go z trudem. Sześć lat wypełnionych marzeniami i romantycznymi wyobrażeniami może kompletnie wypaczyć obraz. Ale oto jest – prawdziwy, godzien zaufania i o sześć lat starszy.
Nadal był, rzecz jasna, młody, to nie na tym polegała zmiana. Mimo to trudno go było poznać.
Te szaroblond włosy, te smutne oczy, błękitne jak letnie niebo. Twarz dość pospolita, ale pociągająca dzięki oczom i sympatycznemu uśmiechowi. Wszystko było jak dawniej, a mimo to coś się zmieniło.
Kiedy spostrzegł, że weszła, zmartwiona twarz rozpogodziła się i teraz bardziej był podobny do tamtego szlachetnego, promiennego rycerza z jej wczesnej młodości. Wstał.
Anna Maria uświadomiła sobie, w jakim napięciu oczekiwała tego spotkania. A pomyłka przy wejściu i ta podsłuchana rozmowa, z której dowiedziała się, że nie będzie tu z radością witana, zdenerwowały ją jeszcze bardziej. Adrian Brandt sprawiał jednak wrażenie usposobionego bardzo przyjaźnie i to ją trochę uspokoiło. Usposobionego przyjaźnie – i zaskoczonego?
Wyszedł jej na spotkanie z wyciągniętą ręką. Anna Maria zrobiła to samo. Dłoń Adriana była silna i ciepła. Nim młoda nauczycielka zdążyła pomyśleć, dygnęła. Taka była jeszcze niedorosła.
– A więc to jest kuzyneczka Birgitty – powiedział z uśmiechem. – Mała Anna Maria. Myśmy się już kiedyś spotkali, prawda? Witaj u nas! Jesteś młodsza, niż myślałem, ale chyba wszystko pójdzie dobrze, masz takie znakomite świadectwa i referencje. A ja jestem Adrian Brandt, być może mnie pamiętasz, i to ja kieruję w wolnych chwilach tym małym… przedsięwzięciem.
W ten sposób określił działalność kopalni, dla niego musiało to być zajęcie dodatkowe.
Ale jego śmiech, kiedy to powiedział; śmiech, który wyrażał i skrępowanie, i dumę, był rozbrajający. On zaś, niemal jednym tchem, mówił dalej:
– Bywam tutaj tylko od czasu do czasu, żeby sprawdzić, czy koła się kręcą; właśnie za chwilę wyjeżdżam do miasta. Czekałem tylko na ciebie, żeby się z tobą przywitać. Ale mój kancelista się tobą zajmie. Nilsson! – krzyknął w stronę sąsiedniego pokoju.
Anna Maria zjeżyła się. Teraz przyjdzie ten, który nie życzy tu sobie żadnej mamzeli. Ten, którego Adrian nazwał Kol czy jakoś tak…
Читать дальше