Moja kochana, jestem pewna, że twój brat Adrian uzna, iż Anna Maria jest osobą czarującą! A czy pamiętasz jak ona go adorowała, kiedy była jeszcze podlotkiem? Teraz jest dorosła i naprawdę odpowiednia dla niego. Łagodna, wyrozumiała i uległa. Właśnie takiej on, wdowiec, potrzebuje. A poza tym, co też nie do pogardzenia… Ona jest dziedziczką fortuny! Dom niedaleko dworu w Skenas będzie jej, to naprawdę znakomity dom, przynależą do niego żyzne pola. Babcia Ingela zostawi jej ładnych parę tysięcy talarów, nie licząc tego, czym Anna Maria już dysponuje.
Tego listu dziedziczka omawianej fortuny nigdy nie czytała. Na szczęście, bo pewnie natychmiast porzuciłaby myśl o Adrianie Brandcie.
Anna Maria przybyła do Martwych Wrzosów jesienią, kiedy wrzosowiska płonęły jeszcze matowo, a klucze spóźnionych ptaków ciągnęły na południe ze smutnym pokrzykiwaniem.
Dyliżans pocztowy wysadził ją na skraju wrzosowiska. Musiałby sporo nałożyć drogi, gdyby chciał jechać aż do osady, sama więc zaproponowała, że dalej uda się piechotą. Miała tylko jeden kuferek, zatem pełna otuchy ruszyła wijącą się przez wrzosowiska ścieżką. Po chwili stanęła, żeby rozejrzeć się po okolicy, spoglądała na ogromne niebo i oddychała głęboko. Powietrze było takie czyste, takie świeże i przesycone solą, szarozielonkawe morze szumiało w dole, wrzosowisko rozpościerało się przed nią jak barwny kilim.
Będę się tu dobrze czuła, pomyślała, bo nie widziała jeszcze tutejszej jesieni i zimy i nie domyślała się nawet, jak maleńki może być człowiek, gdy przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z mocami natury. Całe swoje życie spędziła przecież w głębi lądu.
Na pustkowiach stało kilka niewielkich budynków w dużej odległości jeden od drugiego, mijała je z daleka. Tu chętnie bym zamieszkała, pomyślała sobie, bo tak jej się to podobało. Ale, oczywiście, widziała, że to biedne domostwa i bardzo zniszczone. Nie dostrzegała natomiast twarzy, ukrytych za nędznymi firankami, które przyglądały jej się ciekawie.
Kuferek okazał się ciężki, a droga przez wrzosowisko dłuższa, niż Anna Maria początkowo sądziła. Uchwyt uwierał ją w rękę, aż na skórze porobiły się sine odciski, wciąż musiała przystawać i coraz częściej przekładała kuferek z jednej ręki do drugiej.
Jej kuferek, który przed podróżą pakowała z taką troskliwością… Teraz dawał jej coś na kształt poczucia bezpieczeństwa. Miała w nim wszystko, czego, jak sądziła, może tu potrzebować. Z taką starannością wybierała rzeczy, żeby wziąć to, co naprawdę może się przydać. Każdą sztukę ważyła, niezdecydowana, w rękach, kładła do kuferka i wyjmowała, i znowu przeglądała wszystko od początku. Potem układała bardzo starannie i wygładzała. Podręczniki szkolne – one teraz ciążyły najbardziej. Buty, może trochę za bardzo zniszczone, ale nie miała czasu postarać się o nowe. Zapomniała zabrać proszków od bólu głowy, co bardzo ją teraz irytowało.
Woźnica, niczym się nie przejmując, wrzucił po prostu jej kuferek na dach dyliżansu, a poza tym tyle razy musiała się przesiadać, więc z lękiem myślała, jak te przesiadki zniosły naczynia z konfiturami z porzeczek i czarnych jagód. Jeżeli im się coś stało, to wnętrze kuferka musi wyglądać niewesoło.
Z daleka zobaczyła przesmyk pomiędzy skałami, przez który wiodła ścieżka. Woźnica wyjaśnił, że osada leży za tymi skałami.
Obolałymi palcami ponownie ujęła bagaż. Czekała ją jeszcze długa droga!
Rzecz jasna Anna Maria nosiła żałobę. Czarna suknia i odpowiedni do sytuacji płaszcz otulały ją niemal od stóp do głów. Także kapelusz z jedwabiu i aksamitu był czarny, tak samo podróżne buty. Wyrosła na zgrabną, czarnowłosą pannę o poważnych, szaroniebieskich oczach i zmysłowych ustach; miała teraz dziewiętnaście lat. O inteligencji świadczyło spokojne, zdecydowane spojrzenie, nieco teraz smutne z powodu żałoby i lęku przed nieznanym. To zawsze trudne doświadczenie przybyć do obcego miejsca, spotkać obcych ludzi, którzy być może będą dla nas wiele znaczyć. Anna Maria nie stanowiła pod tym względem wyjątku. Oczywiście chodziła do szkoły, ale o życiu zwykłych łudzi, robotników i ich rodzin, wiedziała niewiele. Nic dziwnego, że zaczynała chwilami żałować swojej decyzji.
No cóż, ale chyba powinna była to zrobić. Musi mieć świadomość, że się do czegoś nadaje, że jest wartościowym człowiekiem.
A poza tym tutaj jest Adrian… Adrian Brandt. Z biegiem czasu wspomnienie o nim zatarło się i rozmyło. Stał się raczej… No tak, był raczej świętym niż człowiekiem.
Ileż to lat minęło? Ale jego obraz wciąż nosiła w sercu. To zrozumiałe, skoro tak rzadko spotykała innych mężczyzn, a przedtem, gdy miała zaledwie trzynaście lat, on stał się dla niej objawieniem. Anna Maria wyobrażała go sobie w białych rycerskich szatach, na białym koniu, twarz miał w jej marzeniach promienną, a blond loki spływały mu na ramiona. Wiedziała, że taki obraz ma z rzeczywistością niewiele wspólnego, ale chciała marzyć. Rzeczywistość była dla niej zbyt bolesna w ciągu ostatnich dwóch lat. Adrian Brandt był tym, do którego uciekały jej myśli w samotne przepłakane noce. Musiała mieć prawo do zachowania tego marzenia.
I oto teraz on jej potrzebuje. No, tego oczywiście nie wiedziała, ale jakkolwiek było, przysyłał po nią. Wdowiec nieszczęśliwy…
To jasne, że musiała przyjechać.
Pogrążona w rozmyślaniach podeszła bliżej celu i znalazła się w przesmyku pomiędzy wzgórzami. Musiała wspiąć się dość wysoko; ścieżka przez jakiś czas wiodła wśród nagich skał i nagle Anna Maria stanęła, Przed nią rozciągało się górnicze osiedle Martwe Wrzosy, ukryte w kotlinie pomiędzy skałami i pięknymi wzgórzami, zamykającymi kotlinę na tyłach osady.
– Jakie to małe – powiedziała cicho sama do siebie. – Nic dziwnego, że nie mają nauczyciela!
Naliczyła pięć mniejszych domów i jeden duży, brzydki budynek, który musiał być chyba siedzibą zarządu kopalni. Dalej, w Pół drogi na wzgórza, rozłożyło się duże domostwo, może nawet dwór, który z pewnością należał do Adriana Brandta. Pomiędzy wzniesieniami dostrzegła szeroką drogę, wiodącą niechybnie do kopalni, znajdującej się w głębi lądu, bliżej lasów.
Ciotka Birgitta opowiedziała jej co nieco o Martwych Wrzosach, ale sama zbyt wiele nie wiedziała. Adrian Brandt chyba tutaj na stałe nie mieszkał. Anna Maria słyszała, że kopalnia to jego życiowa namiętność. Założył ją teść Adriana, a on przyjął wszystko, zdecydowany dorobić się majątku.
Anna Maria uważała, że osiedle wygląda nędznie.
Z westchnieniem przygnębienia ruszyła w dół. Powinna chyba pójść do biura kopalni, czy jak tam nazwać ten duży, obskurny budynek. Lokal administracyjny? To chyba zbyt szumna nazwa na takie szarobure brzydactwo.
Stwierdziła, że kościoła w osadzie nie ma. W ogóle wyglądało na to, że w tej osadzie mało co jest.
Teraz jednak będą mieli szkołę. Zastanawiała się, gdzie też zostanie ona ulokowana. Widziała tylko jakieś domy mieszkalne. A gdzie ona sama zamieszka?
I wtedy zobaczyła coś jeszcze. Ukryte za skałami, teraz ukazały się w całej swej brzydocie – dwa długie budynki, rodzaj baraków, w których prawdopodobnie mieszkali górnicy. Czegoś tak okropnego i przygnębiającego chyba jeszcze nie widziała. Przed drzwiami walały się śmieci i leżały stosy odpadków nieokreślonego rodzaju. Baraki sprawiały wrażenie, że wewnątrz za odrapanymi ścianami miejsca było niewiele. W pobliżu znajdowało się coś, co musiało być sklepem czy kramikiem i także wyglądało dość nędznie.
Читать дальше