– Nie, właśnie tego nie powinnyśmy robić, bo wtedy on staje dęba. Musimy być bardzo ostrożne. Niepostrzeżenie pogłębiać jego zainteresowanie dla panny. Albo po prostu pozwolić, by sam działał. Ona mu się podoba, ale kiedy mu coś na ten temat mówię, to się wścieka. Nie, on musi wierzyć, że sam decyduje i że to on wymyślił małżeństwo z Anną Marią, tak będzie najlepiej!
– Bardzo dobrze, Nie pojedziemy jutro do domu – zgodziła się Lisen. – Adrian także powinien zostać, musi się z nią widywać, a my musimy ją kontrolować…
– Ale trzeba się spieszyć – dodała Kerstin. – Czas nagli.
– Tak – potwierdziła matka. – Nie należy wtajemniczać Adriana w nasze plany! On jest tylko narzędziem.
– Tylko co zrobić z tym Kolem Simonern? – zapytała Kerstin, a Lisen drgnęła mimo woli. – On wciąż stwarza tak okropnie dużo kłopotów.
– Postaraj się go uspokoić – rzekła matka. – Zapłać mu więcej. Nie ma takich, których nie można kupić.
– Zobaczycie, że wszystko się ułoży – powiedziała Kerstin zadowolona, a pozostałe panie kiwały głowami.
Całą niedzielę Anna Maria spędziła w swoim pokoju nasłuchując, jak stary dom trzeszczy szarpany wichurą, a wiatr gwiżdże w szczelinach. Klara siedziała skulona i przepowiadała ciężkie czasy. Ale tak jest każdej jesieni, dodawała co chwilę.
Nikt nie wychodził z domu, wiatr turlał po drodze jakieś puste beczki, a Sevelowi zerwało z chlewika dach.
Anna Maria myślała o małym Egonie w domu na pustkowiu.
Nie sądziła, że w poniedziałek rano ktoś przyjdzie do szkoły, skoro jesienny sztorm wciąż szalał. Ona jednak musiała pójść, żeby przynajmniej się pokazać.
Najlepiej mają teraz górnicy pod ziemią, myślała pchając się pod wiatr w stronę szkoły. Zimno przenikało do szpiku kości, musiała się przytrzymać węgła ostatniego domu, zanim zdecydowała się wyjść na otwartą przestrzeń.
Najpierw zobaczyła Nilssona z pomocami naukowymi, które zamówiła. Piec został doprowadzony do porządku i ktoś – z pewnością nie Nilsson – rozpalił już ogień. Ostra woń długo nie używanego pieca wypełniała izbę. Ale było ciepło i to najważniejsze.
– Mieszka pan w tym budynku? – zapytała. – Czy w baraku?
– Ja? – patrzył na nią z miną, jakby złapał szczura za ogon. – Ja mieszkam, oczywiście, w domu państwa. Doglądam wszystkiego, kiedy wyjeżdżają. Ale w tym tygodniu postanowili zostać, tak że…
– Zostali? Myślałam, że wyjechali wczoraj?
Nilsson wyglądał, jakby go ktoś skrzywdził.
– Rozmyślili się. Zostali wszyscy. Okropnie przeszkadzają, bez przerwy plączą się pod nogami.
Adrian nadal jest tutaj. Cudownie! Od razu w Martwych Wrzosach zrobiło się przyjemniej i bardziej interesująco.
– Tutaj są pani rzeczy, panno Olsdotter – powiedział Nilsson, wskazując ręką stół, gdzie wszystko złożył. – Trzeba było jeździć po to do miasta. I kosztowało niemało.
– Jak to uprzejmie z pańskiej strony, że pan to załatwił. Dziękuję za pomoc!
Wyraz twarzy Nilssona wskazywał wyraźnie, że to nie on jeździł do miasta, ale podziękowania przyjmował.
Anna Maria uśmiechnęła się rozbawiona, ale udała, że niczego się nie domyśla.
– Czy w ramach podziękowania mogę upiec panu placek na Boże Narodzenie?
Skrzydełka nosa starszawego cherubina zadrgały z podniecenia, po czym Nilsson oświadczył z godnością:
– Dziękuję pani, to bardzo miła obietnica.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Nie oczekując żadnej reakcji Anna Maria podeszła jednak do drzwi i zadzwoniła na lekcję małym dzwoneczkiem, który przywiozła ze sobą z domu. Takie dzwoneczki przywiązuje się owcom wyprowadzanym na górskie pastwiska. Dzieci były nim zachwycone.
Ale cóż to? Uczniowie stawili się wszyscy co do jednego i cała gromadka czekała pod drzwiami. Zdumiona, że przyszli w taką pogodę, prosiła, by weszli, a oni siadali na ławkach wyprostowani jak małe zapalone świeczki, uroczyście oczekujący.
Lubią chodzić do szkoły, myślała. To ma dla nich znaczenie! Muszę zadbać, żeby mogli czerpać z tego radość.
Nilsson pochylił się ku niej z tajemniczą miną. Domyśliła się, że chętnie by jej opowiedział nowe plotki, a ona nie mogła tak po prostu odejść.
Ze źle skrywaną, złośliwą radością szeptał jej nad uchem:
– Słyszeliśmy w mieście, że jakiś okropny gwałciciel uciekł z domu wariatów i włóczy się po naszej okolicy. Oni uważają, że zmierza w stronę kopalni. Czai się gdzieś na wrzosowiskach. Wyczekuje okazji, żeby rzucić się na jakąś samotną kobietę.
– Czy jest niebezpieczny?
– Uzbrojony w siekierę.
Anna Maria spojrzała w stronę małego Egona, który słuchał, co Nilsson mówi, z taką uwagą, że aż mu uszy sterczały. Chłopiec, jeśli to możliwe, był jeszcze bardziej zsiniały z zimna niż zwykle. Wyglądał jak wrona na wietrze. On nie powinien był przychodzić.
Udało jej się w końcu wyprawić Nilssona i mogli zaczynać lekcję.
Dzieci były bardzo chętne i dumne z nowych pomocy. Dzień minął szybko. Przerwy uczniowie spędzali w klasie. Anna Maria podzieliła swoje śniadanie i postarała się, żeby Egon dostał największy kawałek, bo z domu przyniósł tyle co nic. Jakąś suchą skórkę chleba zawiniętą w gałganek niewiadomego charakteru.
Ponieważ o tej porze roku zmrok zapadał wcześnie, zakończyła lekcje, gdy jeszcze było na dworze trochę światła. Wezwała do siebie Egona.
Mały przerażony chłopczyk stanął przy stole.
– Egon, ty nie możesz sam iść przez pustkowia, to po prostu niemożliwe.
Jego oczy stały się jeszcze większe.
– Czy ktoś po ciebie przyjdzie?
– Nie – szepnął.
Anna Maria spytała łagodnie:
– Czy nie mógłbyś zaczekać na ojca? On jest pewnie w kopalni?
– Nie – szepnął znowu, potrząsając energicznie głową.
Pomyślała chwilę.
– W takim razie może byś przenocował u któregoś z kolegów? Na przykład u Bengta-Edwarda.
Oczy chłopca napełniły się łzami. Anna Maria zaczęła się bać, że mały może się posiusiać.
– Ja muszę iść do domu! Muszę pomagać. Bo jak nie, to… będą źli.
Bez wątpienia mówił prawdę. Anna Maria westchnęła.
– Dobrze, w takim razie sama cię odprowadzę. Ale najpierw musimy iść do mnie, żeby się cieplej ubrać. I po latarnię sztormową, bo szybko się ściemnia.
Ulga w jego twarzy była wyraźna.
– Ale pani nie musi mnie odprowadzać aż do końca… – wtrącił pospiesznie.
– Nie. Tylko do miejsca, od którego będziesz już mógł iść sam.
Wychodząc spotkali Nilssona. Anna Maria wyjaśniła, co zamierza. Spojrzał na nią, jakby zwariowała.
– Tylko uważajcie na tego zboczeńca z siekierą – ostrzegł. – On naprawdę napada. Najpierw panią zgwałci, a potem zarąbie siekierą.
– Niech pan nie straszy dziecka! – powiedziała ze złością.
– Ale to prawda – oświadczył Nilsson tym swoim głosem niewiniątka, a ponieważ wepchnął do ust karmelka, więc już trudno było go zrozumieć. – Mówią, że z jednej zagrody na wrzosowiskach zginęła siekiera.
– Chodź, Egon, musimy się spieszyć, zanim będzie zupełnie ciemno.
W chwilę później przeszli obok skał i znaleźli się na wrzosowisku. Późnojesienny mrok wyparł już zupełnie światło dnia.
Anna Maria nigdy by nie przypuszczała, że wiatr może mieć taką siłę! Mały Egon niemal unosił się nad ziemią i musiała z całych sił trzymać go za rękę. Sama też musiała się opierać, żeby jej wicher nie przewrócił. Spódnice powiewały jak chorągwie i pętały jej nogi. Jedną ze swoich wełnianych chust szczelnie otuliła chude ramionka Egona, miał też na sobie jej sweter, więc gdy opuszczali dom Klary, wyglądał jak nieduża starowinka. Ona sama ubrana była w przeciwdeszczową, nieprzemakalną pelerynę, ale szło jej się w tym ciężko, wiatr szarpał grubym okryciem.
Читать дальше