– My w to wierzymy, señor!
– Nonsens! Już powiedziałem, że strażnicy mieli przywidzenia.
Oparł się o ścianę, starając się w ten sposób opanować gwałtowne wzburzenie. Wszystko zwracało się przeciwko niemu, ale jeszcze nikt nie pokonał Joségo! Kto unikał „więzienia przez te wszystkie lata? Tylko on potrafił tego dokonać, nikt inny.
Wściekłości jednak opanować nie był w stanie.
– Mój syn zniknął? Jak do tego doszło? Co się tutaj dzieje? Kto stoi za tymi niezrozumiałymi wydarzeniami? Mercedes?
Pedro powiedział z wielkim spokojem:
– Pański syn znajduje się w bezpiecznym miejscu. Człowiekiem, który pana wydał, jest właśnie Elio Navarro. Ale i do niego też się dobierzemy, bo ma na sumieniu co najmniej kilka kolizji z prawem. Więc się pewnie spotkacie w więzieniu. Czy możemy teraz zajrzeć za te tajemnicze drzwi?
Jakieś wyjście z tej sytuacji, jakieś wyjście, prędko, myślał José gorączkowo. Czerwona mgła przesłaniała mu wzrok, nie był w stanie ocenić zagrożenia. Nie dotarły do niego nawet chłodne słowa komisarza policji: „W imieniu prawa aresztuję pana pod zarzutem nielegalnego handlu bronią. Przynajmniej na początek. Pełną listę zarzutów sformułujemy później”.
José uczepił się jednej z tych spraw, która go wzburzyła najbardziej, choć teraz była akurat mniej ważna.
– Elio Navarro, ta zdradziecka świnia! – ryknął. – A ja jeszcze pomagałem mu uciec! O, nie uniknie odpowiedzialności, żeby nie wiem jak głęboko się chował w tych grotach! On się ukrywa koło tego miasta, nie wiem, jak się ono nazywa. Na skrzyżowaniu dróg, gdzie ludzie przejeżdżają jak szaleni, bo w grotach się pali. Złapcie go, tylko go złapcie!
– My wiemy, gdzie to jest – wtrącił komisarz krótko. Przez telefon komórkowy rozkazał, by wszyscy policjanci czekali w pogotowiu, on niedługo wyprowadzi Joségo.
Nie! Nie, myślał José. Co ja mam zrobić?
Myśli krążyły w głowie jak szalone. Szukały jakiegoś wyjścia. Przecież José nie może dać się bez oporu zaprowadzić do więzienia!
Komisarz policji zwrócił się do dwóch swoich towarzyszy:
– Drodzy przyjaciele, teraz możecie się już stąd wycofać. Wiecie, gdzie szukać Elia Navarro, który przez policję poszukiwany nie jest.
– Ale czy nie narażamy jego życia na niebezpieczeństwo? – zapytał Antonio.
– Nie. Nielegalny handel bronią jest w naszym kraju karany bardzo surowo.
José zadrżał. Nie! Nie wolno do tego dopuścić. Władczy Pedro zwrócił się ku niemu:
– No, słyszał pan, co mówi komisarz? Teraz mogę więc cofnąć to, co powiedziałem na temat Elia Navarro. Musieliśmy tylko wiedzieć, gdzie on się znajduje. To nie on pana wydał i jemu w żadnym razie więzienie nie grozi. Pańska była żona też nie miała z tym nic wspólnego.
– Ona wciąż jest moją żoną.
– Nie będziemy o tym dyskutować. To działania policji doprowadziły do ujawnienia pańskich sprawek. Teraz pozostaje tylko czekać na przyjazd policyjnego samochodu. Może wyjdziemy na dziedziniec?
José nie zamierzał im jednak towarzyszyć. Nie wiedział, jak wygląda sytuacja na zewnątrz, zakładał jednak, że jego ludzie wciąż są na służbie. Strzałów nie było już słychać, udało im się z pewnością odeprzeć atak niewielkich sił policyjnych.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, José wybiegł z pokoju, słyszeli tylko, jak pędzi po wykładanym terakotą korytarzu.
Komisarz policji rzucił się w pogoń, a pozostali za nim.
Nikt nie miał pojęcia, gdzie się znajduje służba, nikogo nie było widać.
Komisarz policji i jego przyjaciele biegli bardzo szybko. Już prawie schwytali uciekiniera. Kiedy znaleźli się na dziedzińcu, on był zaledwie kilka metrów przed nimi, kierował się do bocznego skrzydła domu.
– Zatrzymajcie go! – krzyknął komisarz do swoich ludzi. – Ale nie… – z różnych stron rozległy się salwy wystrzałów. -…strzelajcie – zakończył matowym głosem.
Niezdolni do działania wolno szli ku martwemu ciału Joségo. Zewsząd szli ku nim policjanci z dymiącą bronią.
– Cholera! – zaklął komisarz cicho. – Powinniśmy byli wziąć go żywcem, by ujawnić również odbiorców broni.
– Jego ludzie z pewnością nam pomogą.
– No, ale przynajmniej Mercedes jest wolna – powiedział Antonio. – I mamy adres Elia.
Tyle tylko że Elio nigdy nie był ścigany przez Joségo i jego ludzi. Więc Elio jeszcze wolny nie był, na jego życie bowiem nastaje banda Leona.
Ale to już całkiem inna historia.
Nikt jeszcze nie odnalazł ich kryjówki w małym hoteliku. Teraz jednak musieli pożyczyć samochód, a to już gorsza sprawa.
Zorganizował im to w końcu komisarz policji w podziękowaniu za pomoc w ujęciu wielkiego przemytnika broni. Przynajmniej lidera szajki i paru jego pomocników. Komisarz posłał jednego ze swoich ludzi, by wynajęli samochód, duży, żeby było w nim miejsce dla wszystkich: czworga Norwegów, Pedra oraz señory Navarro. A później jeszcze ewentualnie dla Elia.
Mercedes natomiast miała zostać w Granadzie pod opieką policji. Jeszcze nie wyłapali wszystkich ludzi Joségo, kiedy jednak znajdą się już oni za kratkami, co, zdaniem komisarza, nastąpi bardzo prędko, Mercedes i jej mały synek będą się mogli poruszać swobodnie. I mieszkać w starym rodzinnym domu.
Sytuacja Elia rysowała się gorzej.
Teraz muszą koniecznie z nim porozmawiać. Jeśli on w ogóle cokolwiek wie. A jeśli jest tak, że gonią za mydlaną bańką?
Wszystko, co było można, zapakowali do samochodu jeszcze poprzedniego wieczoru, mogli zatem wyruszyć bardzo wcześnie rano.
Hotelowy pies ani na krok nie odstępował Vesli i Antonia. Najwyraźniej nie zapomniał ich serdecznej gościnności i tego, że poprzedniej nocy pozwolili mu leżeć w nogach łóżka. Vesla wciąż z nim rozmawiała, mieli oczywiście pewne problemy językowe, ale wzajemnego oddania to nie osłabiało.
Jakiś człowiek kręcił się na bocznej uliczce w pobliżu hotelu i raz po raz zaglądał na tylne podwórko, gdzie parkował samochód Norwegów. Vesla nie zwracała na niego uwagi, wkładała właśnie dwie duże plastikowe torby do bagażnika. Dlaczego człowiek w podróży gromadzi tyle różnych rzeczy, które musi potem taszczyć za sobą w paskudnych torbach? zastanawiała się, zatrzaskując bagażnik.
Omal się nie zakrztusiła, kiedy nieoczekiwanie czyjaś ręka zasłoniła jej usta. O Boże, znowu, pomyślała zrozpaczona.
– Teraz mi wszystko wyśpiewasz – syknął jej męski głos po angielsku prosto do ucha. – I gęba na kłódkę, bo będzie z tobą źle! Dokąd się wybieracie?
Nie mogę jednocześnie trzymać gęby na kłódkę i odpowiadać, ty durniu, pomyślała ze złością, próbując się wyrwać napastnikowi. Teraz uświadomiła sobie, że to ten facet, który się tu od dłuższego czasu kręcił, ale nie był to żaden z tych, którzy ją uprowadzili w Alhambrze.
Chciała krzyczeć, ale zdołała tylko wycharczeć coś stłumionym głosem.
I nagle wrzasnął napastnik. Darł się jak szalony, a rozwścieczony pies z całej siły szarpał nogawkę jego spodni i chyba nie tylko nogawkę, na to przynajmniej wyglądało. Zaraz też nadeszła odsiecz, z hotelu wybiegli policjanci z Antoniem, a za nimi portier. Nikt nie krzyczał na psa, wprost przeciwnie, a policjanci zajęli się napastnikiem, który przestał już krzyczeć.
– Nie ma przy sobie telefonu komórkowego – zauważył jeden z policjantów. – Pewnie więc sam was wywęszył. Teraz zabiorę go z sobą i zamknę do czasu, dopóki wy nie znajdziecie się w bezpiecznym miejscu. Może też uda mi się wydobyć z niego jakieś informacje. Nie byłoby to takie głupie, prawda?
Читать дальше