Spośród mgły wyłoniły się wielkie cienie. Jordi prędko podszedł do przyjaciół, a Unni przysunęła się do niego o krok. Na wszelki wypadek. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi.
Poruszając się bezszelestnie, pojawiły się czarne wierzchowce. Jeźdźcy również byli cali w czerni. Kaptury opończy mieli zarzucone na głowy. Unni nie śmiała odetchnąć.
Wsłuchiwała się w drżący oddech Vesli, patrzyła, jak dłonie Gudrun zaciskają się nerwowo. W jednej chwili Unni zrobiło się okropnie żal Mortena. Ona mogła snuć marzenia o Jordim, Vesla i Antonio wydawali się bardzo bliskimi przyjaciółmi, Morten natomiast nie miał nikogo. Owszem, babcię, lecz to przecież nie to samo. A Morten był osobą, której naprawdę przydałby się w tej chwili przyjaciel. Unni złapała go więc za rękę, żeby pokazać, że jest przy nim. On jednak niezbyt dobrze ją zrozumiał, bo szepnął:
– Nie ma się czego bać, przecież wszyscy jesteśmy przy tobie!
Dziękuję, pomyślała z goryczą. Nie było czasu na to, by wyprowadzać chłopaka z błędu, ale prędko puściła jego dłoń.
Rycerze zatrzymali się przed nimi. Zsiedli z koni i podeszli bliżej. Stanęli jednak w pewnej odległości, jak gdyby nie chcieli bratać się zanadto z ludźmi stojącymi niżej od nich w hierarchii.
Z tego akurat Unni bardzo się cieszyła, bo bezpośredni kontakt z upiorami nie zaliczał się do najprzyjemniejszych. Rycerze zresztą wyglądali dość strasznie, na ich ciałach wyraźnie znać było ślady, pozostawione przez narzędzia tortur.
Jordi, jak należało, przedstawił najpierw tych niższego stanu. Mówił po hiszpańsku, Antonio zaś ściszonym głosem tłumaczył wszystko bardzo szybko.
– Szlachetni rycerze, pozwólcie, że przedstawię wam najpierw mego brata Antonia.
Antonio wystąpił naprzód i powitał ich uprzejmie.
Najwyraźniej pomiędzy rycerzami trwała jakaś rozmowa w myślach, bo Jordi tym razem odezwał się po norwesku.
– Mówią, że znają Antonia i że on się nadaje.
Następnie Jordi wyjaśnił, kim jest Morten. Okazało się, że rycerze jego również znali. Nie tracąc nic ze swego dostojeństwa, użalali się nad jego wypadkiem.
Nadeszła kolej Unni. Dziewczyna wystąpiła w przód o kilka kroków i ukłoniła się najładniej jak umiała.
Rycerze pokiwali głowami, lecz nic nie powiedzieli.
Następnie przedstawione zostały Vesla i Gudrun, a rycerze mieli kilka pytań na ich temat. Gudrun jako osoba wplątana w tragedię rodu wzbudziła widać ich zaufanie, co do Vesli natomiast okazywali większą niepewność. Jordi musiał ją bardzo chwalić, opowiadał o doskonałej opiece, jaką roztoczyła nad Mortenem, i o tym, jak bardzo pożyteczna jest dla nich osoba znająca się na pielęgnacji chorych.
„Czarownica?” – przesłali ostrą myśl prosto do mózgu Jordiego.
– Nie, nie – odparł. – W dzisiejszych czasach zajmowanie się chorymi i rannymi to wysoce poważane zajęcie.
Chociaż kiepsko płatne, dodał w duchu, lecz akurat tej myśli nie posłał dalej.
Rycerze sprawiali wrażenie nieco sceptycznych, zgodzili się jednak na obecność Vesli, przynajmniej na razie.
Miękkie kłębki mgły zbierały się wokół wieży, od czasu do czasu ją odsłaniając. Gudrun była niespokojna. Nie lubiła pływać motorówką, nie mając pewności, czy przypadkiem inne łodzie nie podążają tą samą drogą.
Teraz nadeszła kolej rycerzy na prezentację.
Tym razem wszystko odbyło się o wiele uroczyściej. Wyraźnie było widać, że ci panowie traktują siebie samych z wielką powagą.
Najpierw najstarszy.
Ten był naprawdę stary. Gdyby nie fakt, iż już nie żył, Unni gotowa byłaby przysiąc, że jego dni są policzone, a życie wisi na włosku, i to cienkim jak nitka pajęczyny. Rycerz ten miał najbardziej przerażającą twarz z nich wszystkich, gdyż poza śladami męczeństwa – przesłoniętymi bielmem oczami, przezroczystą szarobiałą skórą i ranami zadanymi podczas tortur – dodatkowe bezlitosne ślady pozostawiła na jego obliczu starość.
– Nie jestem do końca pewien ich tytułów szlacheckich – poinformował Jordi. – Niektórzy są wyżsi stanem od innych, lecz ustaliliśmy, że będę się do nich zwracał „don”, co z mojej strony będzie oznaką szacunku. Tyle wystarczy, w każdym razie na to się zgodzili. Drodzy przyjaciele, pozwólcie, że przedstawię wam pierwszego z rycerzy. Oto don Federico de Galicia.
Hiszpański arystokrata niezwykle wysokiego stanu był tak dostojny, że niemal padli przed nim na kolana. No, może nie dosłownie, lecz nigdy jeszcze nikogo nie witali z większym szacunkiem.
Jordi wyjaśnił:
– Jego potomkiem jest Pedro, który mieszka w Hiszpanii.
Teraz wystąpił jeden z rycerzy w średnim wieku, a Jordi oznajmił:
– Don Galindo de Asturias.
Przed nim również wykonali głęboki ukłon. Popatrzył na nich z ponurą miną, lecz w końcu zaakceptował niezgrabne i dość nowoczesne powitanie.
Następny:
– Don Garcias de Cantabria.
Każdy z rycerzy witany był z takim samym szacunkiem, co najwyraźniej sobie cenili, choć bardzo się starali, by tego nie okazać.
– Don Sebastian de Vasconia!
– Ach, my już się kiedyś spotkaliśmy! – wykrzyknęła Unni z zachwytem.
Rycerz uśmiechnął się pod nosem i zaraz Jordi znów musiał służyć za tłumacza.
– On mówi, że jesteś jego potomkinią, Unni.
– Naprawdę? To dla mnie wielki zaszczyt, senor.
Ojej! Może nie odezwała się do niego z dostatecznym szacunkiem? Gdy jednak Jordi przetłumaczył jej słowa, don Sebastian wyglądał na zadowolonego.
Jordi odwrócił się do Unni.
– On mówi, że pragnęli oszczędzić cię tak długo, jak się dało, i dlatego nie bardzo im się podobało, kiedy wciągnąłem cię w tę historię jako dziewczynę Mortena. Teraz są zdania, że dobrze się stało. Od dawna już są bardzo zadowoleni z twoich osiągnięć.
– Ojej! – westchnęła Unni, osłabła ze wzruszenia. – Dziękuję.
A potem znów się ukłoniła swemu przodkowi i wszystkim pozostałym.
– Vasconia? – zamyślił się Antonio. – To znaczy obecny Kraj Basków. Zgadza się. Właśnie Baskowie na dużą skalę emigrowali do Chile.
I znów chwilę potrwało tłumaczenie. Rycerz pokiwał głową, wyglądał na nieco zasmuconego losem swego ludu.
Jordi uśmiechnął się półgębkiem.
– Wiem, że jeszcze bardziej namieszam wam w głowach, ale muszę wam powiedzieć, że Unni pochodzi ze stolicy Chile, Santiago de Chile. Z ubogich dzielnic tego miasta.
– Ach, nie! – jęknął Morten. – Dość już tych Santiago!
Rycerze nie mówili nic podczas całego spotkania. Ich kroków na zeschłej Zeszłorocznej trawie nie było słychać. Konie niespokojnie rzucały łbami i uderzały kopytami o ziemię, ale robiły to w sposób bezgłośny. Tę niezwykłą, przerażającą ciszę ludzie zapamiętali na długo.
A więc jestem Baskijką, pomyślała Unni. Muszę się do tego przyzwyczaić.
Podoba mi się ta myśl. Przynajmniej dopóki nie będę się mieszać w politykę.
Nadeszła kolej na ostatniego rycerza. Najmłodszego.
– Don Ramiro de Navarra – obwieścił Jordi. – Jest to, moi przyjaciele, przodek Antonia, Mortena i mój.
– To znaczy, że Asturia i Kantabria nie mają już potomków?
– Niestety. A potomkowie Galicii wymrą wraz z Pedrem.
Nagle Unni się rozjaśniła.
– Zaczekajcie chwilę! Wydaje mi się, że mam rozwiązanie przynajmniej jednej z tych wielu zagadek! Te litery na herbie. G A C V N.
– Co z tymi literami? – spytał Morten.
– Galicia, Asturias, Cantabria, Vasconia i Navarra!
Читать дальше