– Świetnie. A jak Morten radzi sobie z lawendą?
– Gudrun wysłała go do sąsiadów w czasie, kiedy ich córka była akurat w domu. Wmówiła sobie, że musi mu wybić z głowy Emmę.
– Nie wiem, czy to akurat o głowę chodzi – mruknęła Unni pod nosem, ale Jordi dobrze ją słyszał. Uśmiechnął się. Bardzo by chciał wyciągnąć rękę i uściskać ukochaną, ale byłoby to beznadziejne przedsięwzięcie.
Paskudni rycerze! Czy naprawdę konieczne są te wszystkie cierpienia i kłopoty, przez które on i jego przyjaciele muszą przechodzić?
Jordi wiedział jednak bardzo dobrze, że tak. Wyjaśnienie wielkiej tajemnicy leżało również w interesie żywych.
Morten był przygnębiony i wściekły. Dlaczego to zawsze on otrzymuje najgorsze zadania?
Teraz chyba aż tak źle nie było, ale on lubił czuć się pokrzywdzony. „O, ja nieszczęśliwy”, powtarzał sobie. raz po raz.
Wciąż urażony dzwonił do drzwi sąsiadów.
Otworzyła młoda dziewczyna i patrzyła na niego pytająco.
Morten stracił dech. Dziewczyna była bardzo ładna, a on, jak wiadomo, wrażliwy na urodę pań. Zaraz się też okazało, że sąsiadka jest życzliwie usposobiona i posiada naturalną łagodność.
Jąkając się, Morten zdołał wykrztusić, że jest nowym sąsiadem, i został wpuszczony do środka. Najwyraźniej panna była w domu sama.
Zdążył zauważyć, iż wnętrze jest bardzo wygodne, w duchu jednak przeklinał swoich przyjaciół, że wysłali go w tak idiotycznej sprawie.
– Eeech, ja… eech… weee… zwróciłem uwagę, że… (do diabła, po co ja się w to wdałem?), że eee… państwo mają… lawendę w og… ogrodzie.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się gospodyni.
O rany, wygląda na to, że siedział z lornetką i studiował, co oni hodują w ogrodzie.
– Tak. Moja babcia tak mówi. To ona przysłała mnie z prośbą, czy by państwo… czy mogłaby dostać kilka gałązek do bukietu!
Ostatnia część zdania zabrzmiała jak eksplozja.
– Oczywiście – odparła dziewczyna nieco zaskoczona, bo będzie musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim lawenda zakwitnie. – A przy okazji, mam na imię Monika.
– O, przepraszam bardzo! Jestem Morten. Podał jej spoconą dłoń.
Monika wzięła sekator i wyszli do ogrodu szukać lawendowych krzewów.
Teraz łatwiej było rozmawiać. Mówili o sąsiedztwie, o pięknej pogodzie i uważnie przyglądali się roślinom. Morten nie szczędził pochwał ogrodowi.
W końcu zgodzili się oboje, że te krzewy o cienkich gałązkach i szarej barwie to musi być lawenda.
Morten wracał do domu, ściskając gałązki w dłoni, a serce biło mu radośnie. Nagle życie stało się piękne i ekscytujące! Poza tym naprawdę przyniósł do domu lawendę.
Spokojny, piękny czas dobiegał końca.
Nad willą znowu zaczynały się zbierać ciemne chmury.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Jordi przygotował nieduży, szczelny pojemnik z metalu. Wyłożył jego wnętrze bąbelkową folią, żeby fatalne srebrne pudełeczko nie mogło się przesuwać albo nie daj Boże otworzyć.
I raz jeszcze zebrali się nad skrzynią z tak zwanym skarbem Santiago. Antonio, gotów do podróży, wszystkie remedia złożył na tylnym siedzeniu samochodu: tymianek, szałwia, lawenda, mirt, oliwki oraz imbir. Brakowało jedynie piołunu i karłowatej brzozy.
Zabierał ponadto moździerz, w którym będzie mógł zioła pokruszyć i rozetrzeć. I Jordi, i Unni mieli silne przeczucie, że czas nagli oraz że nie byłoby rzeczą rozsądną pić nalewkę w willi lub w jej okolicy.
Do zalania ziół wybrali najdelikatniejszy, markowy koniak. Cały litr. Vesla zaopatrzyła Antonia w dwa duże, bardzo piękne kieliszki.
Na wszelki wypadek. Bo, jak powiedziano, nikt nie wie, co rycerze mieli na myśli, mówiąc, że Antonio otrzyma pomoc. I że on sam ma wypić jedynie połowę nalewki. Lepiej się zabezpieczyć i być przygotowanym na wszelką ewentualność.
Vesla błagała, by pozwolono jej towarzyszyć ukochanemu, być u jego boku.
On jednak stanowczo odmawiał. Nikt w ich walce nie otrzymał tyle razów, co najzupełniej niewinna Vesla. A to wtedy, kiedy wywróciła się łódź, a to w Alhambrze (nie mówiąc już o stopach poocieranych przez nowe buty). Antonio zwyczajnie się o nią bał. I o dziecko, którego oczekiwali.
– Bardzo chętnie wziąłbym cię ze sobą w góry, kochanie – zapewniał. – Gdyby tylko okoliczności były inne. Ja nawet nie wiem, dokąd jadę. Zawartość srebrnego pudełeczka jest zaczarowana i śmiertelnie niebezpieczna, a rycerze wyraźnie powiedzieli, że zadanie mogę wykonać jedynie ja sam. Tylko dlatego, że wierzą, iż jako lekarz potrafię się obchodzić z ziołami, wybrali właśnie mnie do zniszczenia zawartości pudełeczka.
Tak więc Vesla musiała zrezygnować. Za to na pożegnanie całowali się długo i namiętnie.
I Antonio, i Jordi włożyli rękawice ochronne, kiedy trzeba było przełożyć pudełeczko do metalowego pojemnika. Na wypadek, gdyby miała się zeń wydostać choćby kropla trucizny. Ostrożnie, jeden po drugim, usuwali ze skrzyni wszystkie ochronne święte obrazki. Jak długo to możliwe, unikali dotykania pudełka. Widzieli znak rycerzy wygrawerowany na wieczku i wiedzieli, że to on trzymał mnichów z dala od skrzyni.
Jordi głośno przełknął ślinę. Bardzo ciążyła mu świadomość, że składa na barki młodszego brata ów niebezpieczny ciężar, że wysyła go w nieznane.
Wkrótce w skrzyni zostało tylko srebrne pudełko. Przyglądali mu się z niesmakiem. Reszta towarzystwa wykonała polecenie braci i cofnęła się na przyzwoitą odległość. W obawie, by trujące opary nie wydostały się na zewnątrz. Jordi wiedział wszystko o skutkach działania tego rodzaju substancji, więc i on, i Antonio zasłonili usta maseczkami.
Spojrzeli na siebie. Antonio przysunął pojemnik najbliżej jak mógł, Jordi miał tam włożyć srebrne pudełko.
Kiedy dotknął go palcami, odniósł wrażenie, że zimny dreszcz przeniknął całe jego ciało i dotarł aż do płuc. Nie, tylko nie to, pomyślał przerażony. Szybko, choć ostrożnie wziął pudełeczko i przełożył je do pojemnika. Antonio sprawdził, czy wieczko jest naprawdę mocno zamknięte. Było gwintowane, dokręcił je więc jeszcze z całych sił. A później stwierdził, że zajmowanie się tym sprawiło mu ból, dokładnie tak samo jak Jordiemu.
W końcu pojemnik umieszczono w plecaku, który Antonio będzie zawsze miał przy sobie.
Po wszystkim spalili rękawiczki.
Antonio pożegnał się i wsiadł do samochodu.
Wolno ruszył w najtrudniejszą wyprawę swego życia.
W Hiszpanii tymczasem Emma i Alonzo szykowali się do wyjazdu do Norwegii. Kiedy Emma jeszcze czekała na niego w hotelu, „pracowała” na pieniądze. Wyglądała naprawdę bardzo pięknie, mogła więc wybierać spośród najbogatszych gości hotelowych, żadnego wychodzenia na ulicę, to nie dla niej. W dniu, gdy nareszcie Alonzo został wypuszczony z więzienia, ona miała zaoszczędzoną pokaźną sumkę.
Rozmawiała już przez telefon z Tomasem. Dwaj pozostali wciąż jeszcze tkwili za kratkami, Tomas jednak miał ich spotkać na lotnisku Gardermoen.
Tomas się ucieszył. Emma mówiła o broni palnej, którą on będzie dysponował.
Nareszcie wydarzenia nabiorą tempa!
Leon – ta resztka, która jeszcze z dawnego Leona została – przedzierał się przez gęsty las. Jego droga wiodła w górę, dyszał więc ciężko. Raz po raz musiał się wspinać na skały, by wejść jeszcze wyżej. To trudne dla podstarzałego mężczyzny jak on. Było też gorąco, dokuczała mu swędząca skóra. Drapał się i czochrał jak zwierzę, był zirytowany i wściekły, a worek z jedzeniem, który dźwigał na plecach, ciążył mu nieznośnie.
Читать дальше