Bagatelka.
„Jak widzę, masz się znacznie lepiej”, zaczął don Ramiro.
– Tak, poprawiło mi się, dzięki pomocy z różnych stron. Morten miał wrażenie, że chcieliście ze mną mówić.
„To prawda. W wyniku wspaniałego amuletu Urraki i miłości twojej damy udało wam się przełamać zły wpływ Wamby na twoje ciało i duszę. Teraz my możemy doprowadzić dzieło do końca i uzdrowić cię”.
Jordi miał wrażenie, że płacz radości rozsadzi mu piersi.
– Dziękuję wam, szlachetni rycerze. W tej chwili to moje najgorętsze pragnienie. Antonio starał się, jak potrafił, ale człowiek niewiele może pomóc zniszczonym płucom.
„Twój brat potrzebny nam jest do innego zadania”, powiedział don Federico.
– Ja wiem. Do unicestwienia zawartości srebrnego pudełeczka.
Antonio wiele się nad tym zastanawiał. Czy powinien najpierw dokonać laboratoryjnej analizy tej substancji?
Rycerze nie pojęli, o co mu chodzi.
Don Garcia rzekł: „Jako medyk jest on obznajomiony z ziołami.
Sam nie może nigdy dotknąć zawartości, nie wolno otworzyć pudełka. Powinien natomiast zrobić, co następuje: Zbierze takie oto zioła w stanie możliwie jak najświeższym – tomillo, lavanda, salvia, ajenjo, abedul enano, mirto, olivas i gengibre. Zaleje to wszystko aguardiente! Czy to jasne?”
– Zanotowałem, co trzeba – odparł Jordi, pisząc w swoim notesiku.
„Wspaniale! Widzę, że nie używasz gęsiego pióra, tylko jakiegoś innego narzędzia”.
– Długopisu. To nowy wynalazek – odparł Jordi lekko. – Co Antonio ma z tym zrobić?
„Kiedy już zgromadzi potrzebne składniki, te wszystkie zioła, to otrzyma pomoc. Musi tylko przechowywać je tak świeże, jak to możliwe. To bardzo ważne. To jest jedyny sposób na zniszczenie zawartości srebrnego pudełeczka”.
Jordi rozumiał. Rycerze żyli w piętnastowiecznym medycznym świecie ziół i magicznych wywarów. Zaawansowane procedury laboratoryjne do nich nie przemawiały. I, kiedy się nad tym bliżej zastanowić, piec do spalania odpadów szpitalnych nie mógłby zniszczyć złej energii, znajdującej się w pudełku. Popiół zostałby rozsypany, a razem z nim trujący jad Wamby.
Należało polegać na tym, co mówią rycerze.
Skłonił się przed nimi z szacunkiem.
– Dziękuję wam za pomoc. Zrobimy wszystko, by spełnić warunki.
Otrzymał jeszcze kilka dodatkowych instrukcji i rycerze zniknęli.
Z pomocą przyjaciół wrócił do domu.
– Okay – zgodził się Antonio. – Wszystko urządzę jak należy.
Taką mam nadzieję – dodał skromnie.
– Przetłumaczcie, co to ma być – poprosiła Vesla.
– Oczywiście! – Jordi był gotów do pomocy. – W gruncie rzeczy nie będzie najmniejszych trudności ze zgromadzeniem ziół. Problem polega tylko na tym, czy uda nam się zdobyć je świeże. A więc: tomillo, znaczy tymianek, lavanda to lawenda, następnie szałwia, piołun, karłowata brzoza, mirt, oliwki oraz imbir. Wydaje mi się, że nie powinno być kłopotów, ale czy naprawdę?
– Tymianek i szałwię można dostać w każdym sklepie spożywczym – wyjaśniła Gudrun rzeczowo.
– No, nie wiem – zastanawiał się Jordi. – To nie mogą jednak być przyprawy w słoiczkach!
– Nie, nie, mam na myśli żywe rośliny. Zajmę się tym.
– Znakomicie!
– A ja widziałam, że w sklepiku niedaleko naszego domu mają świeży korzeń imbirowy – dodała Unni z ożywieniem.
– Mirt można kupić w kwiaciarniach – wyjaśniła Vesla. – Postaram się jutro go zdobyć.
– Świeże oliwki sprzedają z pewnością imigranci w swoich sklepikach – dodał Pedro. – Ja poszukam.
– Lawenda… – zastanawiał się Jordi. – Nie rośnie przypadkiem w naszym ogrodzie?
– U nas nie widziałam – odparła Unni. – Ale u sąsiadów, tak.
– Morten mógłby się tym zająć – postanowiła Gudrun. – Zauważyłam, że mieszka tam śliczna dziewczyna. Przydałaby się jakaś konkurencja dla tej pożeracz – ki męskich serc, Emmy.
– Co jeszcze zostało? – zastanawiał się Pedro. – Piołun? Gdzie teraz znajdziemy piołun?
– Rośnie przy drogach – wyjaśniła Gudrun. – To wprawdzie nie takie proste, trudno go znaleźć, a poza tym łatwo pomylić z bylicą, znacznie pospolitszą, no i pora roku jeszcze wczesna, ale musimy szukać.
– Gorsza sprawa może być z karłowatą brzozą – westchnął Jordi.
– To by znaczyło, że Antonio musi się wybrać w góry.
– Z brzozą dam sobie radę – zapewnił go młodszy brat. – Myślę, że z piołunem może być gorzej. Muszę się chyba zaopatrzyć w jakiś klucz do oznaczania roślin.
– Poza tym parę słoików po dżemie i przenośną lodówkę, żeby rośliny zachowały świeżość – dodała Vesla.
– I musimy mieć nadzieję, że nie jesteś uczulony na bylicę, Antonio – powiedziała Gudrun. – To jedna z najbardziej uczulających roślin, jakie istnieją. Uważaj więc, żebyś zakatarzony nie wylądował gdzieś nad rowem. Nie możemy sobie pozwolić, żeby nasz bohater tak skończył.
– Chyba jednak ja tu bohaterem nie jestem – obruszył się Antonio.
– Zapytaj Veslę!
– A ja się trochę niepokoję tym aguardiente – powiedział Pedro.
– Zalewaniem ziół alkoholem? No tak, ciekawe, jaki zapas Antonio powinien zabrać?
Jordi liczył.
– Pół litra powinno wystarczyć.
– Pół litra? – wykrzyknęła Unni. – Straci przytomność!
– No to może połowa tego – poprawił Jordi. – Drugą część nalewki powinien zostawić.
– Jak on ma tego dokonać? Na przykład gałązki brzozy?
Powinien połykać, czy jak?
– Z piołunem będzie problem – wtrącił Pedro. – To czysta trucizna.
– Potraficie dodać odwagi, nie ma co – westchnął Antonio.
– Natomiast ja teraz życzę sobie zjeść solidny, prawdziwy obiad – oznajmił Jordi. – Na przykład antrykot z zapiekanymi ziemniakami i buraczkami w sosie bearnaise i wino, i…
– Stop, stop! – śmiała się Gudrun. – Coś mi się zdaje, że zdrowiejesz, mój chłopcze.
– Tak jest! – wrzasnął Jordi uszczęśliwiony, a wszyscy cieszyli się głośno i wiwatowali razem z nim.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Idylla w willi pod Oslo nie miała swego odpowiednika w hiszpańskim mieście.
Tam wściekły Alonzo opuścił więzienie, ale przedtem zdążył jeszcze naubliżać strażnikom i wyższym funkcjonariuszom. Jak mogli takiego człowieka jak on po prostu wsadzić za kratki? Ale on ma znakomite kontakty w sferach wysoko postawionych i służba więzienna dostanie za swoje!
Ani im tym nie zaimponował, ani ich nie przestraszył. Cieszyli się po prostu, że z nim kończą, był więźniem kapryśnym i uciążliwym.
Alonzo bezzwłocznie ruszył do hotelu, w którym miała na niego czekać Emma. Po gwałtownych uściskach w progu z wszystkimi standartowymi gestami miłosnych seriali, ze zrywaniem ubrań, gwałtownymi jękami, pocałunkami i przewracaniem się na łóżko, Emma spytała zdyszana:
– Słyszałeś coś więcej na temat skarbu? Alonzo właśnie ściągał skarpetki.
– Co? O skarbie? Nie, nic nie słyszałem.
Emma wiedziała, że teraz władza należy do niej. To ona została wybrana przez tych obrzydliwych mnichów. Nie Alonzo, choć przecież on był szefem hiszpańskich ludzi Leona. I niezależnie od tego, jak odpychający są mnisi, to Emma by mogła, gdyby tylko chciała, poczuć ich sterczące pod habitami członki. To była rękojmia jej kobiecej władzy, miała mnichów w garści, mogła z nimi zrobić, co zechce.
Tak myślała.
Mnisi w ogóle zmienili jej nastawienie do całego tego pościgu za skarbem. Ich małostkowość udzieliła się i jej. Opanowała ją chciwość, nienawiść i pragnienie niszczenia. Emma była z krwi Emilii i Emile, w tym rodzie ziarno zła przekazywano z pokolenia na pokolenie.
Читать дальше