Rycerze wracali do równowagi. Pozwolili mu się podnieść. Morten miał nieprzeparte wrażenie, że chcieliby mu powiedzieć coś więcej, on jednak nie posiadał umiejętności przyjmowania cudzych myśli, a więc po kilku bezowocnych próbach zrezygnowali, potrząsali zatroskani głowami i w chwilę później rozpłynęli się w powietrzu.
Nigdy jeszcze Morten nie czuł się tak nędznie, nigdy nie został tak upokorzony!
To w ogóle był chyba dzień wyrzutów sumienia.
Po powrocie do domu, Morten bez słowa zamknął się w swoim pokoju. Pedro przyjechał z lotniska, dokąd odprowadzał Flavię.
Siedział z gazetą, ale równie dobrze mógłby ją trzymać do góry nogami, bo nie poruszył nią od dobrej godziny.
Vesla zajęła się kuchnią, więc Gudrun została odesłana do siebie.
Siedziała tam z rękami na podołku i nieruchomo wpatrywała się w ścianę. Nie pokazała się przez całe popołudnie.
Jordi spał, Unni nie mogła sobie znaleźć miejsca. Antonio pracował w szpitalu.
W domu panował dziwny nastrój. Jakieś krótkie spięcie mogłoby to zmienić, ale skąd miałoby nadejść?
Triumfująca, energiczna Emma opuszczała pospiesznie okolicę więzienia.
Zdążyła powiedzieć dyrektorowi kilka dobrych słów na temat Alonza, przekonywała, że cala sprawa jest wynikiem nieporozumienia oraz że Alonzo musiał dopuścić się naruszenia prawa, niewielkiego, rzecz jasna, ze strachu przed Leonem.
To akurat dyrektor był w stanie zrozumieć i obiecał, że poprze u sędziego jej prośbę o zwolnienie Alonza.
Honor męski nie pozwalał mu zalecać się do Emmy, choć ona, owszem, raczej go do tego zachęcała.
Udało jej się też przekazać Alonzowi wiadomość i teraz czekała na niego w małym hoteliku. Najpierw weszła do baru, zamówiła sobie drinka, ale nie znalazłszy tam żadnego godnego przygody mężczyzny, wycofała się.
Jak rozkosznie znaleźć się znowu w luksusowym łóżku. Miło mieć do dyspozycji pełny barek, którym zajęła się bardzo rzetelnie.
Rozkoszna wolność!
W środku nocy Emma obudziła się z uczuciem, że coś pełza po jej ciele. Coś ją łaskotało, wdzierało się w intymne zakątki jej ciała.
Czyżby w takim hotelu mieli karaluchy?
Przerażona zapaliła światło. Osiem palców odskoczyło pospiesznie od jej na wpół nagiego ciała. Wokół łóżka stało ośmiu mnichów, teraz przyciskając ręce do piersi, niczym ciekawskie, zaskoczone wiewiórki.
Obleśne, wygłodniałe seksualnie kreatury, pomyślała z obrzydzeniem, ale też z zainteresowaniem. Poza tym się ich bała, choć nawet przed sobą nie chciała się do tego przyznać.
Ale widzi ich! Widzi ich, równie wyraźnie, jak przedtem widywał ich Leon. Natomiast Alonzo nigdy.
Fuj, do diabła, jak oni wyglądają! Te białe, łyse trupie czaszki z płonącymi czarnymi oczyma, te wykrzywione, pożądliwe usta. Ileż zła wyrażają ich twarze! Te długie, kredowobiałe palce ze sterczącymi kostkami i paznokciami jak szpony. I wreszcie te długie, czarne habity, nie będące w stanie ukryć nabrzmiałych, rytmicznie pulsujących członków.
Emma przypomniała sobie, że kiedyś marzyła o tym, by móc zobaczyć mnichów. Byłoby zabawnie uwodzić takich świętoszków.
Tylko że teraz to oni mieli przewagę, a ona wcale nie pragnęła być zgwałcona przez ośmiu sfrustrowanych mnichów, którzy od wieków nie widzieli kobiety.
Sytuacja zaczynała być nieprzyjemna. Co powinna zrobić? Bliska paniki, nie była w stanie jasno myśleć.
I dlaczego oni się nie poruszają? Czekają na coś? A może to jednak ona ma przewagę?
– Nie ważcie się mnie tknąć, nędzni słudzy – powiedziała tak władczo, jak tylko potrafiła. – Co pragniecie dla mnie zrobić?
Nieświadomie trafiła na właściwy ton. Żadnego lęku. Żadnego podporządkowania w stylu: „Co mogłabym dla was zrobić?”
Nareszcie usłyszała ich podlizujące się głosy, te, które słyszeli Unni, Morten i bracia Vargasowie, ale nigdy przedtem Emma.
Przeniknął ją dreszcz, od palców stóp, po korzonki włosów.
– Nasze powiązanie z tą nędzną, bezbożną współczesnością, zostało zerwane – oświadczył jeden z głosów, posługując się tak starym językiem hiszpańskim, że nawet Emma, urodzona przecież w Hiszpanii, miała kłopoty z jego zrozumieniem. – Nasz niewolnik, Leon, został przemieniony w czarownika, ale nie posiada magicznych zdolności. Ty jesteś naszą nową niewolni… sojuszniczką, chciałem powiedzieć. Będziesz nas informować o wszystkim, co się dzieje.
– A co ja będę z tego miała? Osiem par oczu błądziło pożądliwie po jej ciele.
– Nie, dziękuję! – syknęła Emma gniewnie. – Facetów do łóżka wybieram sobie sama.
– Chcemy, żebyś się dowiedziała, gdzie przebywają nasi wrogowie – oznajmił głos krótko i zdecydowanie.
– Już się dowiedziałam.
W smoliście czarnych oczach pojawił się błysk. Jeden z mnichów pochylił się nad nią. Uderzył w nią odór grobu.
– Musisz się wkraść w ich łaski. Emma miała wątpliwości.
– Nie z wszystkimi się to uda.
– A młody chłopak?
– Jest w moich rękach.
– Wydobądź z niego wszystkie ich tajemnice! Chcemy wiedzieć, jak daleko się posunęli.
Na koniec w jakiejś sprawie jesteśmy zgodni, pomyślała Emma.
– A co z innymi? Wtedy mnisi pochylili się nad nią tak gwałtownie i tak nisko, że dosłownie wbiła się w poduszki, chcąc uniknąć ich bliskości.
– Zabij ich! Zabij ich! – skrzeczeli niczym zgłodniałe sępy. – Przede wszystkim tego najbardziej niebezpiecznego, tego, co to nie jest ani żywy, ani umarły.
Tego, którego ogień Wamby omal nie unicestwił. Dopełnij dzieła!
– Wiem, kogo macie na myśli – powiedziała Emma trochę jednak przestraszona. – To będzie dla mnie czysta przyjemność.
Zadać cios Unni. Zranić jej serce. Żadna kobieta nie może zatrzymać dla siebie pociągającego mężczyzny. Oni powinni należeć do Emmy, wszyscy co do jednego!
A ukochany Unni jest taki tajemniczy. To podniecające, móc sprawdzić na kimś takim siłę swojej atrakcyjności. Naturalnie Emma wygra! Unni to przecież zero.
– A teraz chcę spać – powiedziała stanowczo. Nie mogła swoich gości po prostu przegonić jak stadka natrętnych kur, ale nie chciała ich dłużej w swoim pokoju.
Na szczęście zniknęli dobrowolnie. Emma bardzo gruntownie po nich wywietrzyła.
Długo jeszcze potem leżała przy zapalonym świetle, rozdygotana po nieoczekiwanych przeżyciach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Po wizycie nieproszonych gości musieli być bardziej ostrożni i nie odchodzić zbyt daleko od domu. Ogród mieli jednak rozległy, z gęstym, wysokim żywopłotem, chroniącym przed spojrzeniami sąsiadów, Unni spacerowała więc po alejkach i rozkoszowała się nieśmiałą wiosenną roślinnością. Pod ścianą domu pyszniła się grządka tulipanów, a obok mnóstwo jakichś niebieskich kwiatków, na trawnikach zaś rosły w grupach, rozrzuconych to tu, to tam, narcyzy.
Żeby tylko Jordi mógł jak najprędzej przyjść tu razem ze mną.
Unni wciąż go przed sobą widziała, Jordi był z nią nieprzerwanie. W zachodzie słońca, w urodzie natury, widziała go, patrząc na rozgwieżdżone niebo, nie opuszczał jej też w ciemnościach. Nikt nie mógł się do niej zbliżyć tak bardzo jak on, choć tak naprawdę mogli być razem tylko przez krótkie chwile każdego dnia.
W ciągu tych długich lat, gdy Jordi był dla niej jedynie bajkową postacią, zapamiętaną z jednego spotkania na lotnisku, często miewała wrażenie, że to tylko sen. Teraz znajdował się niedaleko, było tak dzień i noc, a zakochanie na odległość przerodziło się w miłość tak wielką, że aż sprawiała jej ból. I mimo to nie mogła go mieć!
Читать дальше