– Och, dziękuję – odetchnął Morten, a potem wysłuchał długiej rozmowy po hiszpańsku, z której zrozumiał niewiele.
Wreszcie pani sekretarz odłożyła słuchawkę.
– Pańska przyjaciółka i tak miała być niedługo zwolniona, ponieważ, jak twierdzi, była jedynie statystką w całej sprawie, poza tym nigdy przedtem nie była karana. Dyrektor przyjął też pańskie zapewnienia o jej niewinności, w żadnym razie jej to nie zaszkodzi.
Morten dziękował i kłaniał się, czuł, że nogi ma już naprawdę sprawne, mógłby tańczyć, gdyby chciał.
Spełnił oto szlachetny uczynek i to go uskrzydlało.
Gdy tylko znalazł się na parkingu, gdzie zostawił samochód, natychmiast zadzwonił do hiszpańskiego więzienia, do którego numer dostał w konsulacie. Poprosił o chwilę rozmowy z Emmą.
Musiał bardzo długo czekać. Rany boskie, ile to będzie kosztowało? zastanawiał się. Mam nadzieję, że babcia nigdy nie zobaczy moich rachunków.
W końcu po tamtej stronie odezwał się zachrypły głos Emmy.
– Nie, Morten? Skąd ty dzwonisz? Wytłumaczył.
– No, a gdzie teraz mieszkasz? Także i tego się dowiedziała.
– I załatwiłem sprawy tak, że już niedługo cię wy – puszczą.
– Wspaniale! Morten, jesteś aniołem!
Rozmawiali jeszcze dość długo. Emma chciała wiedzieć tyle rzeczy. Co się dzieje z nimi wszystkimi, co robili i tak dalej. Morten popadł w konflikt sumienia. Nie miał prawa nikomu opowiadać o rycerzach i ich zagadce. Ale to przecież tylko Emma. Ona może wiedzieć.
Skończyło się na tym, że obiecał coś niejasno, opowie jej wszystko, kiedy się spotkają, mówił, bo tutaj nie może rozmawiać swobodnie.
Emma zapowiedź spotkania przyjęła z entuzjazmem i napomknęła, że będą kontynuować od punktu, w którym skończyli ostatnio, bo ona bardzo za nim tęskniła.
Morten miał kłopoty z oddychaniem, tak go to uszczęśliwiało.
Wsiadł do samochodu i w radosnym oszołomieniu pojechał na południe.
W hiszpańskim więzieniu Emma wróciła do swojej celi.
– No i o to właśnie chodziło – mruczała pod nosem. – Mój mały, głupi, nudny Morten! Teraz trzeba jak najszybciej wydostać stąd Alonza.
Z Leonem skończyła definitywnie. Zrobił się obrzydliwy.
Ale Alonzo! Alonzo jest słodziutki. I zdążyła już wzbudzić w nim płomienne pożądanie. Wystarczy kontynuować to, co rozpoczęte!
Pięciu dumnych, czarnych rycerzy zebrało się na zboczu wzgórza z dala od domu, mimo to z widokiem na niego.
„Powinniśmy być teraz u najsilniejszego”.
„Tak. Powinniśmy przyczynić się do jego uzdrowienia. Ale dzięki lekarskiej wiedzy brata i miłości dziewczyny moc czarownika została złamana. Musimy tylko dokończyć dzieła”.
„Tylko że naczynie z maścią utrudnia nam zbliżenie się do niego.
Jak mamy przekazać, że pragniemy mu pomóc?”
„Im nie wolno spuszczać oczu z naczynia z maścią.
Powiedzieliśmy im to jasno i wyraźnie. Dlaczego nie zdążyli jeszcze unicestwić pudełeczka?”
„Na parę godzin zapomnieli o naszych ostrzeżeniach i teraz muszą się borykać z nowymi trudnościami”.
„Niech będzie przeklęty złodziej, który ukradł ważne dokumenty naszego rodu! Czyż nasi potomkowie nie mają dość kłopotów z paskudnymi mnichami?”
„A teraz jeszcze ten chłopak dopuścił się takiego głupstwa, że wezwał jedną ze złych istot! Co z nim zrobić?”
„Wymierzyć surową karę! Popełnił grube przestępstwo”.
„Ukarzemy go zaraz teraz. Zasłużył sobie na to”.
Don Federico de Galicia sapał wzburzony. Don Ramiro, który był przodkiem nieszczęsnego Mortena, przyzwalająco kiwał głową.
Takich zachowań tolerować nie wolno, choć serce don Ramiro żywiło wiele czułości dla tego chłopca.
Don Sebastiano de Vasconia miał surowy wyraz twarzy, ale w głębi duszy skrywał wiele ciepłych uczuć dla swojej potomkini, młodej Unni, zachowującej się bez zarzutu. Don Galindo de Asturias i don Garcia de Cantabria siedzieli milczący i wyprostowani na swoich koniach.
Zgadzali się z tym, co zostało powiedziane.
Wkrótce ich sylwetki rozpłynęły się w powietrzu. Zbocze znowu było puste.
Na spalonej słońcem hiszpańskiej równinie stali mnisi. Rozglądali się, szukali.
„Gdzie oni są? Gdzie się podziali? Co to się porobiło?”
„Zniknęli, przepadli bez śladu. Ale co się dzieje z naszym wybranym?”
„Podlega przemianie, nie może myśleć tak jak dawniej. W jego umyśle jest teraz tylko pragnienie piwa i żądza zemsty, mózg całkiem mu skarlał”.
„Zamknięty. Wtłoczony do klatki razem ze swoimi ludźmi. Nie przedstawia już dla nas żadnej wartości”.
Mnich, który „widział” więcej niż pozostali, powiedział ochryple:
„Coś mi się wydaje, że oni teraz wypuszczają jego kobietę”.
„Kobietę? Tę piękną? Tę niebezpiecznie pociągającą, z rodu Emilii i Emile? No to skupmy się na niej i jej dajmy nasze wsparcie”.
„Ona może być dla nas ratunkiem przed tymi przeklętymi wrogami, którzy żyją”.
„Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie oni się podziewa – ją. Może ty to dostrzegasz, bracie?”
Jasnowidzący mnich wykrzywił twarz w grymasie, słysząc podlizujący mu się głos. Ale, prawdę powiedziawszy, on też nie dostrzegał nigdzie nawet śladu zaginionych. „Ja szukam, szukam, wkrótce ich wytropię”.
„Spiesz się tedy, bracie! Czas nagli. Oni byli już bardzo blisko rozwiązania zagadki tych przeklętych rycerzy!”
Ta myśl przeraziła ich śmiertelnie, więc bezradnie poderwali się z ziemi i dali się unosić wiatrowi ponad równiną.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Picie zbyt wielkich ilości coca – coli w cieple wczesnego lata mści się natychmiast, i to bardzo. Morten musiał się zatrzymać na najbliższym trochę szerszym poboczu, nie na parkingu, nie w zatoczce dla autobusów, po prostu przy krawężniku. Wbiegł pospiesznie do lasu, a kiedy wracał, oddychał z ulgą. „It was a great relief – cytował fragment tekstu z całkiem innej opowieści.
Kiedy już prawie doszedł do samochodu, nagle stanął jak wryty.
Co się dzieje? Skąd to uczucie, że jest otoczony? Przez jakieś wielkie, rozzłoszczone zwierzęta.
Cios bicza trafił go w ramię z taką silą, że zapiekło. Ale przecież nie widział żadnego bicza. Nic nie widział.
Gniew otaczał go niczym bardzo gęsta mgła. Skondensowany, trudny do złagodzenia gniew. Jeszcze jeden cios bicza. Morten próbował uciekać do samochodu, ale napotkał opór. Ktoś z całej siły cisnął nim o ziemię.
Musiał bardzo nad sobą panować, żeby nie zacząć krzyczeć.
Po chwili z nicości wyłoniło się pięciu rycerzy na swoich potężnych wierzchowcach we wspanialej uprzęży, z mieniącymi się lejcami.
Jego rodzony przodek, don Ramiro de Navarra, wymierzył dotkliwy cios leżącemu na ziemi. Morten skulił się bardziej ze strachu niż z bólu, gdyby bowiem rycerze byli ludźmi z krwi i kości, razy byłyby o wiele mocniejsze. Ciosy trafiały go jakby przez grubą bawełnę, mimo to później i tak paliły nieznośnie.
Morten był śmiertelnie przerażony i zrozpaczony, nie wiedział bowiem, że rycerze mogą okazywać gniew. Są przecież jego przyjaciółmi i nie zasłużył sobie na to, żeby…
Nagle pojął, co zrobił.
– Wybaczcie mi, wybaczcie! Popełniłem błąd, ale zrobiłem to z miłości i z wiary w niewinność. Ta nieszczęsna dziewczyna…
Pięciu wściekłych mężczyzn z królestwa śmierci uniosło pięć biczów.
– Nie, nie, oczywiście, już rozumiem, będę się starał naprawić szkodę, jaką wyrządziłem – zapewniał na pół z płaczem. Był rad, że właśnie przed chwilą opróżnił pęcherz, bo inaczej wyszedłby z tego spotkania z przodkami haniebnie mokry.
Читать дальше