Dla pewności Pedro sprawdził jeszcze raz, czy i hiszpańscy więźniowie nie wydostali się na wolność. Nie wydostali się.
Hiszpański arystokrata oparł się wygodnie w fotelu.
– Wiemy na pewno, że Leon nie ma więcej współpracowników.
Przypuszczam, że nigdy nie chciał dzielić się zdobyczą ze zbyt wieloma ludźmi. Cokolwiek by było tą zdobyczą, czyli tym skarbem, którego szuka. – Pedro długo i z powagą przyglądał się zebranym. – A to by znaczyło, moi przyjaciele, że w tej sprawie istnieje jeszcze trzeci uczestnik. I że znajduje się on tutaj, w Norwegii. Poza tym wie, gdzie my mieszkamy!
– Trzeci uczestnik? – jęknęła Vesla, – To chyba niemożliwe!
Pedro się zastanawiał. Właściwie głośno myślał:
– Jeden z norweskich kompanów Leona musiał się wygadać, może w jakimś barze, przy piwie, pochwalił się komuś niezainteresowanemu? I ten ktoś uległ gorączce poszukiwaczy skarbów?
– Tak, tylko co właściwie jakiś skarb ma z tym wspólnego? – zapytała Unni niecierpliwie. – Nie słyszeliśmy przecież o żadnym skarbie w związku z tragedią rycerzy.
– Nieprawda, słyszeliśmy – zaprotestował Jordi. – Nie mogę sobie tylko przypomnieć, w jakim kontekście to było. Ale, niezależnie od okoliczności, dla nas skarb jest bez znaczenia.
Wszyscy się z nim zgadzali. W ich przypadku należało rozstrzygnąć sprawy życia i śmierci. Problemem był wyścig z czasem.
I właśnie czas martwił Unni coraz bardziej. Antonio wyraźnie powiedział, że Jordi musi odpoczywać, i to bardzo długo. Z tą raną, jaką otrzymał, powinien już dawno nie żyć. Teraz jednak dostał jeszcze jedną szansę na wyzdrowienie. Nie wolno tej szansy zaprzepaścić.
Unni rozumiała to bardzo dobrze, ale czas, czas naglił! Bez Jordiego zaś pozostali niewiele byli w stanie zdziałać.
– Nnno, Unni – cedził Pedro złowieszczym głosem, ale z wesołym błyskiem w oczach. – Twoja niesubordynacja wyjdzie nam chyba mimo wszystko na dobre.
– Jak to? – zdziwiła się niemądrze.
– Szczerze mówiąc to niewybaczalne, że nie pytając mnie ani Jordiego o pozwolenie, przeglądałaś papiery. Teraz jednak może się to przydać.
Unni zdążyła tymczasem zrozumieć, o co chodzi. Zerwała się z miejsca i szybko przyniosła swój koło – notatnik. Opadła razem z nim na kanapę. Morten próbował ukradkiem zaglądać w notatki, ale ona gwałtownie się cofnęła.
– Taki jesteś ciekaw moich tajemnic?
– Tajemnic, ha! I co tam zapisujesz? „Dzisiaj kupiłam torebkę lukrecjowych cukierków?”
– To nie jest pamiętnik – odparła Unni z godnością. – A poza tym tobie od lukrecji skacze ciśnienie, więc się lepiej zbadaj, podglądaczu!
Morten zrobił żałosną minę.
– Boże, jak mi brakowało tych kłótni z tobą, Unni – mruknął. – Wszystko się teraz zrobiło takie poważne.
– No właśnie – westchnęła. – Wielka szkoda. Szukała w notatniku odpowiedniej strony, zebrani wokół niej zauważyli, że notatnik jest zapisany prawie do końca. To nie pamiętnik? W takim razie co?
– Obawiam się, że moje pismo nie jest zbyt wyraźne – zaczęła.
– Tak? To jest pismo? – pisnął Morten. – Myślałem, że przestraszone kurczęta nabazgrały to pazurami!
Unni nie zaszczyciła go odpowiedzią.
– Będzie więc najlepiej, jeśli przeczytam to sama. Zaczęła:
– „CUENTOS”. To znaczy bajki, prawda?
– Ależ kochani! – zawołała Vesla. – Nie będziemy przecież czytać bajek! W naszym stuleciu!
– Dlaczego nie? – zdziwiła się Unni. – Powiedzmy „Opowieści dwóch tysięcy i jednej nocy”…
– Do rzeczy! – upomniał je Antonio.
– Dobrze. Niewiele zdążyłam przepisać – wyjaśniała Unni. – Jeśli ja bazgrzę, to z Santiago było pod tym względem jeszcze gorzej.
Potwornie trudno mi było odczytywać jego hiszpańskie pismo. Poza tym minęło sto lat, teraz pewnie pisze się inaczej. No więc – dodała pospiesznie, widząc, że przyjaciele zaczynają tracić cierpliwość. – Stwierdziłam, że na pierwszej stronie została spisana jedna cała bajka i pól drugiej. Pierwsza to najwyraźniej była znana bajka o lesie, wielkiej górze w tym lesie, trollu mieszkającym we wnętrzu tej góry i tak dalej. Zostawiłam to i zajęłam się następną.
– To mogło być rozsądne, mogło też być głupie – oznajmił Pedro. – Czytaj!
– Dobrze. Ta bajka miała tytuł: „LAS AGULAS TRES ENSENAN EL CAMINO”. Czy dobrze rozumiem, że to znaczy: „Orły trzy wskazują drogę”?
– Zdolna jesteś – pochwalił ją Pedro.
– Dziękuję – rozpromieniła się Unni. – Myślę jednak, że byłoby lepiej, gdybyś to ty czytał i od razu tłumaczył. Ja mogę siedzieć przy tobie i podpowiadać, gdyby moje pismo było za bardzo nieczytelne.
Tak zrobili i Pedro zaczął czytać: „Orły trzy wskazują drogę.
Istnieje pewna droga, ukryta w lesie tak dokładnie, że dęby milczą, a orchidee porastające ziemię odwracają się, gdybyś je pytał. Tylko ten, kto zna szlaki orłów, może…”
Pedro spoglądał na Unni sponad okularów.
– To już wszystko? – Bardzo mi przykro. Tu przerwałam. To było zbyt skomplikowane.
– Tak, widzę, że źle odczytywałaś niektóre litery. Musiało ci nie być łatwo. Tym bardziej ci dziękuję, że opuściłaś pierwszą bajkę i zabrałaś się za tę. Dzięki tobie mamy nowe, dobre informacje.
Vesla była wściekła.
– To szaleństwo, że jakiś idiota siedzi na całym tekście!
– No właśnie. I wspomniany idiota może podjąć pościg w każdej chwili. Straszna szkoda, że tak się stało!
– Coś jednak mamy – pocieszał go Antonio. – „Orły trzy wskazują drogę”.
– Dęby i orchidee – zastanawiał się Jordi. – To bez wątpienia daleko na północy.
– W Pirenejach rośnie mnóstwo orchidei – przytaknął Pedro. – Ale dęby? Występują w niewielu miejscach. Wyjątkiem są wielkie dąbrowy w Sierra de Ancares. Tylko że to leży… Unni, gdzie twoja wspaniała mapa?
Przyniosła mu ją błyskawicznie. Pedro szukał.
– No tak, tak jak myślałem. Góry Ancares to akurat granica trzech krain: Galicii, Asturii i Leon. Ale twoim zdaniem, Unni, rycerze jechali na północ. Musieli zatem jechać z południa, z Leon. A z tą częścią kraju my nie mamy nic wspólnego.
– Czy kiedyś Asturia i Leon to nie była ta sama kraina?
– Owszem, ale nie w piętnastym wieku. Bo wtedy to Leon już dawno przejęło dawną Asturię. I władzę. Nie, rycerze nie przybyli stamtąd, to mogę gwarantować.
Unni studiowała mapę.
– Mogli natomiast przybyć z południowo – wschodniej Galicii.
– I posuwali się wzdłuż granicy z Leon? No, owszem, tylko że to skalisty teren, w wielu miejscach trudno dostępny. A oni musieli wyruszyć z jakiegoś zamku, czy klasztoru, gdzie mieszkało wiele ludzi. Z mapy nic takiego nie wynika.
– Uważam, że powinniśmy rozpatrywać teren bliżej Pirenejów – powiedział Jordi. – Albo może wschodnie części Gór Kantabryjskich.
Powinniśmy się trzymać wzniesień, prawda, Unni?
– Tak. Z głębokimi przełęczami wśród gór. I porosłych starymi lasami, zwłaszcza pod koniec podróży.
Odezwał się telefon komórkowy Flavii. Włoszka przeprosiła i wyszła do przedpokoju.
– Unni – powiedział Antonio z naciskiem. – Mogłabyś sobie przypomnieć, czy w tamtej podróży, kiedy obserwowałaś rycerzy, nie było czegoś, co mogłoby mieć związek z orłami?
Zastanawiała się bardzo długo, wysiłek było widać na twarzy.
– Nie – odpowiedziała w końcu stanowczo. – Żadnych orłów.
Читать дальше