– A czy w ogóle coś widziałaś?
– No, oczywiście! Rozległe równiny. Szczyty gór w oddali.
– A domy? Ludzi?
– Żadnych ludzi. Zresztą po większej części była noc. Ale dość jasna, widziałam sporo. Poza tym w dzień też jechaliśmy. Ale domy…? Mam takie wrażenie, jakbym pamiętała jakiś klasztor na zboczu góry. I…
Czekali.
– I jedną wieś.
– Tylko jedną? Niepewność.
– Tak. Tylko jedną. Z czymś, co mogło przypominać gospodę.
Dużą. Dach porośnięty trawą. A może to była strzecha? Ale co to ma za znaczenie. To, co widziałam, pochodziło z piętnastego wieku.
– Jasne. Jednak wieś może jeszcze istnieć. W każdym razie jakieś ślady po niej – rzekł Pedro.
– Mogła się też rozrosnąć i teraz jest to duże miasto – wtrącił Antonio niezbyt optymistycznie. – Natomiast klasztor to mógłby być trop.
Wróciła Flavia, widać było, że coś jej leży na sercu.
– Muszę wracać do Włoch prędzej, niż myślałam. Dzwoniła moja siostra. Mama zachorowała i jest z nią źle.
– Jakie to przykre – zapewniali ją wszyscy, rozumiejąc własne słowa podwójnie. Nie chcieli właśnie teraz rozstawać się z Flavią.
Przerwali pracę nad papierami. Gudrun poszła do kuchni, by zrobić coś z panującym tam bałaganem.
– Ja ci pomogę, babciu – Morten zerwał się z miejsca.
Towarzyszyły mu złośliwe komentarze: „Co takiego? Morten do kuchni?”, „Morten, źle się czujesz, chłopcze?” i tak dalej, w tym samym stylu. Ale on nie reagował.
– Muszę teraz jechać do miasta – oznajmiła Flavia. – Powinnam załatwić bilet i masę innych spraw. Wybierzesz się ze mną, Pedro?
Ten się wahał.
– Może później, moja droga. Antonio będzie taki dobry i mnie zawiezie, mam nadzieję. Zamów dla mnie pokój w hotelu, dobrze?
Flavia wyglądała na zakłopotaną.
– Pokój w hotelu? Ale… – głęboko wciągnęła powietrze. – Oczywiście, że zamówię dla ciebie pokój.
– Dziękuję ci. Zjemy razem kolację, tylko ty i ja!
– Załatwię i to – odparła Flavia ze sztywnym uśmiechem.
Wszyscy odprowadzali Flavię do przedpokoju, pomagali jej włożyć płaszcz, żegnali się na wypadek, gdyby następnego dnia nie mogła już przyjechać, a ona obiecywała, że będzie z nimi w kontakcie. Martwiła się, jak oni, tym trzecim, nieznanym uczestnikiem gry.
– Ja też się martwię – zawołał Morten z kuchni. – I żałuję, że się pytałem, kiedy będzie koniec tych nieszczęść. Nie powinienem był tego mówić, bo zanim jeszcze skończyłem, to już spadło na nas nowe.
Słuchacze mieli ponure miny. Sytuacja w żadnym razie nie nastrajała do żartów. Unni westchnęła gniewnie.
– Wiecie, kogo nienawidzę najbardziej w tej całej zaplątanej historii? – spytała.
– Nie.
– Tego, co zamordował Santiago. Emile.
– No, to prawda – przytaknęła Vesla.
– Mara na ten temat własną teorię – mówiła dalej Unni. – Najpierw jednak muszę ją dokładnie opracować i sprawdzić.
I znowu ze zdziwieniem stwierdziła, że między wieloma mieszkańcami domu panuje jakaś dziwnie napięta atmosfera.
Nie mogła też pojąć, dlaczego nieoczekiwanie zrobiło jej się żal tej silnej, eleganckiej, światowej Flavii. Coś w jej zachowaniu martwiło Unni. Sprawiała wrażenie bardzo smutnej i bardzo samotnej.
Ale może to choroba matki tak ją niepokoi?
– Jak to miło z twojej strony, że chciałeś mi pomóc, Morten – mówiła w kuchni Gudrun. – Może mógłbyś włożyć brudne naczynia do zmywarki?
– Oczywiście! Ale, kochana babciu, całą szyję masz pokrytą czerwonymi plagami! Można by pomyśleć, że wkroczyłaś w okres klimakterium. Przypominasz ciotkę z czasów, kiedy to przechodziła.
Też tak wyglądała.
– Dziękuję ci za komplement, moje dziecko! Nie. Jestem tylko trochę spięta. Wszystko jest takie nowe dla mnie. I wciąż tyle się dzieje!
– Ale wygląda mi na to, że coś cię martwi?
– Myślisz, że to by było bardzo dziwne? Ale dość już o mnie. Jak ty się czujesz?
– Ja? Bardzo dobrze. Zycie stało się naprawdę ekscytujące. A poza tym prawie całkiem wróciłem do zdrowia.
– Tak, to wspaniałe!
Morten kręcił się jednak po kuchni z taką miną, jakby go coś dręczyło. W końcu wykrztusił:
– Babciu… Jeśli ktoś ma naprawdę dobrego przyjaciela, który znalazł się w tarapatach… To czy powinien temu przyjacielowi pomóc?
Gudrun zdążyła się pogrążyć we własnych myślach.
Odpowiedziała nieobecna duchem:
– Jasne, że powinien. To jego obowiązek wobec przyjaciela. Czy mógłbyś mi zdjąć tę małą tarkę, z tamtej półki?
Morten również pracował jak automat, nie zastanawiał się nad tym, co robi. Na jego twarzy malowało się teraz wielkie zdecydowanie, ale to akurat nie miało nic wspólnego ani z kuchnią, ani z tarką.
Otrzymał odpowiedź, jaką otrzymać pragnął.
– Jeśli już ci do niczego więcej nie będę potrzebny, babciu, to chyba mógłbym sobie pójść?
W drzwiach wpadł na Pedra. Gudrun posługiwała się tarką tak niezdarnie, że skaleczyła rękę.
Pedro rzucił się do pomocy, przyniósł plaster, zakładał opatrunek.
– Babciu, mógłbym pożyczyć twój samochód? – spytał z pozoru bardzo obojętnie Morten następnego ranka.
Gudrun spojrzała na niego uważnie.
– Możesz. Pod warunkiem, że masz już stopy na tyle sprawne, by przyciskać pedały.
– Oczywiście! Od dawna trenuję na podwórzu.
– Daleko się wybierasz?
Odpowiedź zabrzmiała jeszcze bardziej nonszalancko.
– Mam coś do załatwienia w Oslo.
Gudrun trochę to zmartwiło, bo w miejskim ruchu najtrudniej dać sobie radę. Morten jednak obiecał, że zostawi samochód na parkingu w znacznej odległości od centrum i dalej pojedzie taksówką, pozwoliła mu wziąć samochód. Chłopak ma przecież dwadzieścia cztery lata.
– Coś się tak wystroił? – spytała Unni w przedpokoju. – Wybierasz się na randkę?
– Może – odpowiedział tajemniczo. – Wszyscy się tu podzielili na pary, tylko ja czuję się niechciany.
– Co za głupstwa! Mogłabym się z tobą zabrać na pocztę?
Morten się, rzecz jasna, zgodził, pobiegła więc po kopertę z nieznaną osobom postronnym zawartością. Oczy jej lśniły.
– Właściwie chyba nie powinniśmy się afiszować aż tak otwarcie – zastanawiał się Morten w samochodzie. – Chociaż, z drugiej strony, kryjówka i tak została ujawniona.
– Masz rację – przyznała Unni, rozglądając się jednak wokół, czy nie ma gdzie jakiego szpiega. Nikogo nie było widać.
– Stop! Minąłeś pocztę! – zawołała po chwili. Morten wysadził ją i ruszył wolno w stronę Oslo.
Unni nadała list i piechotą wróciła do domu, by siedząc w kącie pokoju Jordiego, rozmawiać z nim z daleka.
Taksówka zatrzymała się przed hiszpańskim konsulatem. Morten zapłacił i przez dłuższą chwilę stał przytłoczony elegancją imponującego budynku. Serce biło mu głośno, raz po raz odchrząkiwał zdenerwowany. Optymistyczny nastrój, w jakim opuszczał dom, teraz gdzieś się ulotnił.
Dukał najpierw w recepcji niezrozumiale, w końcu został skierowany do sekretarza, kobiety, która wysłuchała jego historii.
– I ja wiem, że Emma jest niewinna – zakończył z zapałem. – Ona wpadła w szpony złych łudzi. Jestem gotowy za nią poręczyć, jeśli tylko władze pani kraju zechcą ją wypuścić na wolność.
Słuchająca go Hiszpanka westchnęła cicho. Oznajmiła Mortenowi, że wiele zrobić nie może, ale zadzwoni mimo wszystko do dyrektora więzienia w Hiszpanii i wypyta o wszystko, co nie jest tajemnicą.
Читать дальше