Elio uznał, że pomysł jest świetny. Jednocześnie Pięciu rycerzy spotkało się w umówionym miejscu.
– Przyjaciele, bardzo się martwię – powiedział don Federico de Galicia.
– Ja także – przyznał don Ramiro de Navarra.
– To wszystko może się skończyć fatalnie – rzekł don Sebastian de Vasconia z powagą.
– A my nic nie potrafimy zrobić – westchnął don Garcia de Cantabria.
– Szybko, szybko, moje dzieci, byliście już na dobrej drodze – prosił don Federico.
– Zwracajcie uwagę na niewidzialne zagrożenia, nie przejmujcie się za bardzo tym, co widzialne – zakończył don Galindo de Asturias.
Przygnębieni rycerze odjechali.
Na lesistych wzniesieniach Nawarry, na drodze do ruin starego majątku, samochód złodziei i oszustów zakopał się po osie w błocie.
Próbowali sforsować zdradziecką krawędź pobocza i wtedy ziemia się osunęła, samochód przechylił się, po czym wolno ułożył na boku, jakby zamierzał udać się na spoczynek.
Obaj mężczyźni pocili się obficie, przeważnie ze strachu. No to dostanie im się bura, i od Leona, i od Alonza.
Pchali samochód i ciągnęli, zakładali linki na hak holowniczy, zapalali silnik, ale samochód ani drgnął.
No i ci, na których czekali tak długo, musieli oczywiście przyjść akurat w takiej chwili. Emma i Alonzo najpierw, biegli z przerażeniem w oczach. Leon, potykając się, podążał za nimi.
A jak on wyglądał! Mężczyźni przy samochodzie na jego widok odskoczyli w tył.
Włosy miał zmierzwione, twarz obrzmiałą i spoconą, w zapadłych oczach tliło się szaleństwo.
I wydawał się taki wielki! Barczysty, z obwisłym brzuchem piwosza, na który przedtem nie zwracali uwagi, posuwał się też jakimś dziwnym, kołyszącym się krokiem. Leon był zupełnie do siebie niepodobny, to po prostu ruina człowieka…
A może on udaje, odgrywa jakiegoś zbłąkanego dzikusa, czy…?
Zauważyli, że Leon z wielką irytacją drapie się i czochra po jednym boku jak pies, który wciąż nie może trafić w miejsce swędzące po ugryzieniu pchły.
Byli przygotowani, że ich zwymyśla za to, co się stało z samochodem, ale przecież nie na to, że oszalały z wściekłości wymierzy jednemu z nich taki cios w szczękę, że tamten przewróci się, uderzając głową w maskę wozu.
Emma też była wściekła i przerażona.
– Leon! – warknęła ostro. – Nie zachowuj się jak idiota! Pomóż postawić samochód i wiejmy stąd jak najprędzej!
Spoglądał na nich spod oka, zły jak pokrzywa, mamrotał coś pod nosem, ale zabrał się do roboty z takim samozaparciem, jakby wstąpiły weń siły jakiegoś olbrzyma. Wkrótce pojazd stał znowu na drodze. Leon nie spuszczał oczu z Emmy i Alonza. Podejmowali już próbę ucieczki bez niego, pod pozorem, że muszą odejść na bok i zapalić papierosa. Leon nie miał zaufania do Alonza, który mógł próbować uwieść nie domyślającą się niczego Emmę.
Nie przychodziło mu do głowy, że sprawy mają się dokładnie odwrotnie.
Po wielu próbach zawrócenia samochodu w błotnistym podłożu udało im się w końcu ustawić go we właściwej pozycji i ruszyli wolno w kierunku szosy.
Wszyscy, z wyjątkiem jednego, skarżyli się na okropny smród w aucie.
Koło szopy dróżnika czekało na nich trzech policjantów.
– Zawracaj! – wrzasnął Leon do kierowcy. – Zawracaj natychmiast!
Łatwo powiedzieć! Leśna droga nie stwarzała możliwości dla takich manewrów. Auto w kolorze zupy pomidorowej próbowało się cofać i utknęło ostatecznie w błocie.
Pasażerowie rzucili się do ucieczki, ale policjanci byli szybsi, poza tym, jak się rychło okazało, mieli też przewagę liczebną. Wyłapali uciekinierów, zanim ci zdążyli dobiec do lasu.
– Do cholery! – klęli słudzy prawa, którzy schwytali szarpiącego się rozpaczliwie Leona. – W czym ty się wytarzałeś, człowieku? W ludzkim truchle?
Leon próbował na nich pluć, został jednak sprawnie zakuty w kajdanki i wepchnięty do policyjnego samochodu.
– Co ty tak piszesz, Unni? – spytał Elio. – Pedro chce z nami rozmawiać, pójdziesz?
Wzięła swój kołonotatnik oraz długopis i poszła za nim.
Czwórka przyjaciół zebrała się znowu nad listem dona Felipe.
– Ciekawa jestem, o jakim to skarbie gadał Leon i jego ludzie?
Czy im chodziło o ten tutaj, skarb Santiago? Ten piękny krzyż, na przykład? Z pewnością jest dużo wart.
– Niewątpliwie. Chociaż nie. Takie krzyże można w katolickim świecie znaleźć w wielu miejscach – odparł Pedro. – Nie, szczerze mówiąc, nie wiem, na co oni polują.
– A czy można w tych okolicach znaleźć jakieś zaginione skarby?
– Cóż za pytanie! Mnóstwo, moje dziecko. Mnóstwo! Pamiętaj, że północna Hiszpania została w ciągu dziejów zdeptana wzdłuż i wszerz przez rozmaitych najeźdźców. Pojawiali się tutaj coraz to nowi zdobywcy. Rzymianie, Wizygoci, to znaczy Goci Zachodni, Maurowie… a wszyscy gromadzili nieprzebrane skarby. Aż doszło do tego, że chrześcijanie zaczęli się buntować przeciw Maurom i narzucanemu przez nich islamowi. Tak naprawdę bunty rozpoczęły się w Asturii, w Covadonga.
– Asturia – uśmiechnęła się Unni. – Tę nazwę już znamy.
– Oczywiście. Później Kościół prześladował katarów, a następnie przyszła inkwizycja, która dokończyła dzieła ich zmiażdżenia.
Określenie „katarzy” oznacza ryle samo co heretycy… Tak, no na tym możemy chyba poprzestać, bo, jak się zdaje, tak zwany skarb Leona pochodzi z czasów rycerzy.
– Ale czy można przypuszczać, że oni szukają jakiegoś konkretnego przedmiotu?
Pedro musiał się zastanowić.
– Mówi się wprawdzie, że Józef z Arymatei zabrał ze sobą świętego Graala do Europy. I że klejnot zaginął gdzieś w Anglii lub w Hiszpanii, może nawet w południowej Francji, w każdym razie ostatnio mieli go katarzy.
– Nie, w świętego Graala to ja nie wierzę – zaprotestował Jordi.
– Jest tak nadużywany w książkach i filmach, że w końcu stało się to śmieszne.
– Owszem, masz rację. W takim razie może to być złoty ptak z Ofir.
– Ofir? Istnieje ten kraj złota?
– Oczywiście. Są tylko kłopoty, gdzie go zlokalizować. Indie, południowa Afryka, Arabia Saudyjska – brać i wybierać! Wszędzie tam Fenicjanie prowadzili handel i sądzi się, iż to oni zabrali bezcenny klejnot z Ofir, złotego ptaka z masywnego złota, wysadzanego szlachetnymi kamieniami.
– Ale to chyba nie to samo co rycerski sokół z Malty?
– Nie, nie, tamten jest o wiele starszy. Ofir zostało wymienione w Starym Testamencie, potem już nigdy. Fenicjanie osiedlili się w Kartaginie, a kiedy Maurowie, przybywając z północnej Afryki właśnie, podbili Półwysep Iberyjski, to znaczy Hiszpanię, przynieśli ze sobą tutaj złotego ptaka. Potem klejnot przepadł, a stało się to w czasie wojny niebywale uzdolnionego mauryjskiego wodza, Almanzora, z chrześcijańskimi rebeliantami w Asturii. Podobno Almanzor był wściekły. Pedro zastanawiał się.
– Istnieje też trzecia możliwość…
Nieoczekiwanie Jordi jęknął boleśnie.
Przerazili się, kiedy zobaczyli, jak on wygląda, musiał bardzo cierpieć, z trudem oddychał, krew odpłynęła mu z twarzy, ale zachowywał przytomność.
– Jordi! – krzyknęła Unni przestraszona i uklękła przy nim. – Nie możesz nas opuścić!
– Jordi – rzekł Pedro z naciskiem. – Rycerze uzdrowili mnie.
Uratowali wielu ludzi, dlaczego ich nie wezwiesz?
– No właśnie – wtrąciła Unni błagalnie. Pedro mówił dalej:
Читать дальше