– Zresztą i tak chciałem cię prosić, żebyś wezwał dona Galindo de Asturias. Ale to jest ważniejsze. Wezwij ich, wszystkich pięciu, tu chodzi o twoje życie!
– I pospiesz się – prosił Elio. – Przecież tylko ty możesz to zrobić!
Jordi był w stanie mówić jedynie szeptem:
– Już to robiłem. Oni nie przybędą.
– Nie przybędą… – powtórzyła Unni głucho. – Ale przecież…
– Tak, gdzie oni się podziewają? – spytał Elio. – Już dawno się nie pokazywali. Tylko ten jeden z mieczem, ale on był ostatni.
Jordi nie był w stanie odpowiedzieć. Unni zwróciła się do Pedra:
– Nie masz czegoś na płuca? – spytała gorączkowo.
Pedro zaczął przeszukiwać swoją torbę.
– Już o tym myślałem. Maseczka tlenowa, proszę! Szybko trzeba ją założyć!
Pomagali wszyscy troje. Ręce im drżały z niecierpliwości i lęku, przeszkadzali sobie nawzajem, a Unni była zdumiona własnym zachowaniem. Wydawało jej się, że powinna gorzko płakać, ale tego nie robiła, jej umysł funkcjonował chłodno i trzeźwo. Myśl, Unni, myśl, co należy robić. Myśl!
Pedro wyjął strzykawkę, którą napełnił jakimś lekarstwem.
– Sam zażywałem to wielokrotnie, mam nadzieję, że jemu też pomoże.
– Choć to zabrzmi okropnie, to ja się cieszę, że jest wśród nas człowiek chory – powiedziała Unni.
– Ekschory – skorygował Pedro spokojnie i zrobił Jordiemu zastrzyk. – Szkoda tylko, że działamy tak strasznie po omacku. Kto wie, co pomaga na czarodziejskie trucizny?
Wszyscy jednak stwierdzali, że Jordi nie dyszy już tak ciężko, a jego kaszel nie jest już taki rozdzierający. Leżał wyczerpany, z przymkniętymi oczyma.
Nie opuszczaj mnie, Jordi, prosiła Unni w duchu. Nie mogę cię utracić. Wielki, silny i troskliwy Jordi. Ty, który zawsze myślisz o dobru innych, kto teraz tobie pomoże?
– Nie powinniśmy go jednak mimo wszystko zawieźć do szpitala? – spytała. – Gdybyśmy powiedzieli, że uległ zatruciu gazem?
Sam Jordi potrząsnął głową. Wykrztusił, że nie może jechać do szpitala, bo lekarze natychmiast by stwierdzili, że coś jest nie tak jak należy, poddaliby go długim badaniom i oględzinom, traktowaliby go jako obiekt studiów, doszliby do wniosku, że jest istotą nieziemską, może nawet by go zabili, żeby ratować ziemię.
– Nie zmuszajcie mnie, bym przez to przechodził – prosił, dzwoniąc zębami.
– A czego ty sam byś chciał? – spytała Unni, trzymając go za rękę.
– Wrócić do Norwegii – wyszeptał. – Do Antonia! Może rycerze też tam są.
Nikt w to specjalnie nie wierzył, ale poddali się jego woli.
A poza tym lekarstwa Pedra wyraźnie złagodziły cierpienia Jordiego. Na razie zostawili skarb Santiago. Pedro zabrał Jordiego do swego dużo większego pokoju, żeby być pod ręką, gdyby chory potrzebował lekarstwa. Unni najchętniej sama by go doglądała, ale nie mogła. Ręka, którą trzymała dłoń Jordiego, była już odmrożona.
Papiery nadal leżały na stole.
– Elio, jak sądzisz, mogłabym je przejrzeć?
– Nie wiem – odparł niepewnie. – Jeśli będziesz ostrożna… I nie dotykaj książki, kartki mogą się rozsypać. No to dobranoc!
Unni wyjęła swój kołonotatnik i zaczęła przepisywać arkusz zatytułowany „Teoria Santiago”, bo przetłumaczyć tekstu nie potrafiła, był dla niej za trudny. Kopiowała dokładnie tak, jak było napisane, nie rozumiejąc za wiele. Długo jednak nie mogła tak pracować, pismo było trudne do odczytania, język bardzo staroświecki.
Dała za wygraną i ostrożnie odłożyła papiery na miejsce.
Ukryła skrzynkę pod materacem tak, że na łóżku pojawiło się duże wybrzuszenie, ale co tam. W końcu zamknęła pokój na klucz i poszła do siebie.
Myślała o Jordim i serce jej się ściskało. Przeklęci rycerze!
Dlaczego oni wciąż ściągają na nich nieszczęścia? Dlaczego nie przychodzą, kiedy są najbardziej potrzebni?
Unni siedziała w swoim pokoju na krawędzi wysokiego łóżka i machała nogami. Było jeszcze wcześnie i chociaż brak snu dawał jej się we znaki, na razie nie była gotowa się kłaść. Pisać też nie mogła.
Uczucia wciąż wracały do czegoś, czego nie potrafiłaby nazwać.
Podejmowała rozpaczliwe próby wezwania rycerzy, chociaż wiedziała, że tylko Jordi może to zrobić. Zwracała się do swojego przodka, dona Sebastiana de Vasconia. W wielkim skupieniu i natrętnie raz po raz powtarzała jego imię.
– Usłysz mnie, szlachetny książę (księciem to on chyba nie był, ale może taki tytuł uczyni go łaskawszym, myślała, zdając sobie sprawę z tego, że to niezbyt piękne postępowanie), don Sebastianie de Vasconia… znaleźliśmy się w wielkiej potrzebie, konieczna jest pańska pomoc. Jedyna miłość mojego życia, Jordi, chyba nas opuszcza. Zwróć mu zdrowie, szlachetny panie! Uratuj go, ja nie potrafię… my nie potrafimy bez niego nic zrobić.
I powtarzała swoje modły wielokrotnie, a tymczasem w mieście domy w tej godzinie zachodu nabierały złocistoczerwonej barwy.
I oto… Nie wiedziała, co to jest, nie umiała zdefiniować, jakby jakaś rozedrgana myśl przeniknęła pokój.
Natężała uwagę, jak tylko mogła. Czy to jedynie wytwór jej zmęczonego umysłu, czy…?
„Nie mogę przybyć. Źle! Źle!”
Unni zeskoczyła z łóżka i przestraszona stała na podłodze.
– Tak! To właśnie wyczuwałam! To było to! Źle! Coś ułożyło się strasznie źle!
Atmosfera powoli wracała do normy, owo dziwne rozedrganie ustało. Unni wierzyła i miała nadzieję, że don Sebastian tutaj był i starał się przekazać coś bardzo ważnego pozbawionej odpowiednich zdolności współczesnej osobie. Swojej dalekiej potomkini, obdarzonej odrobiną umiejętności jasnowidzenia.
Nie odważyła się pójść z tym do przyjaciół. Elio i Pedro układają się pewnie na spoczynek, nieprzyzwoitością byłoby do nich wpadać. Postanowiła zadzwonić do pokoju Pedra.
Kiedy podniósł słuchawkę, opowiedziała mu o tym, co się stało, tak szybko, że połykała słowa.
Minęła dłuższa chwila, nim odpowiedział.
– To bardzo dziwne, Unni. Wiesz chyba, że ja mam swego rodzaju kontakt z rycerzami. Nie tak bliski jak Jordi, rzecz jasna, ale jestem jak gdyby numer dwa, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Wygląda mi na to, że ty jesteś numerem trzy. Ja także próbowałem ich wzywać i przeżyłem coś podobnego jak ty. Nie mogą przybyć, nie wiem, dlaczego. Ale mam też weselsze nowiny…
– Jordi? – wykrzyknęła z nadzieją.
– Nie, u niego nie ma żadnej zmiany, natomiast rozmawiałem z Flavią. Rodzina de Navarra czuje się znakomicie i Flavia przyjedzie jutro przed południem, by spotkać Elia na lotnisku w Barcelonie. I przyjedzie z nią też pewien mówiący po hiszpańsku pan, który odwiezie Elia do Włoch. Flavia zaś pojedzie z nami do Norwegii.
Szczerze powiedziawszy, jest to niezbędne, bo sam nie byłbym w stanie siedzieć bez odpoczynku za kierownicą, a przecież ze względu na Jordiego musimy jechać bez przerw.
– O, jak to dobrze – ucieszyła się Unni. – Nareszcie będę miała damskie towarzystwo.
Unni mogła się w końcu położyć. Była śmiertelnie zmęczona, brak snu dawał jej się porządnie we znaki, mimo to zdobyła się jeszcze na szczerą, prostą modlitwę do wszystkich, kto tylko przyszedł jej na myśl: Do Boga, pięciu rycerzy, świętego Jerzego, ponieważ imię Jordi jest odmianą imienia tego właśnie świętego, a także do czarownicy Urraki, wszelkich możliwych istot nadprzyrodzonych, do długiego szeregu świętych, archaniołów i na koniec do własnego Anioła Stróża. Błagała wszystkich, by uratowali Jordiego, zabliźnili rany na jego ciele. Bo co by było, gdyby Jordi umarł? Jakby wtedy wyglądało jej dalsze życie? Byłaby to niekończąca się pustka, droga bez celu.
Читать дальше