Zasnęła z myślą „Źle! Źle!” Było to w najwyższym stopniu frustrujące.
Następnego ranka stan Jordiego się ustabilizował. Wszyscy wstali wcześnie i siedzieli już w jadalni, kiedy zeszła zaspana Unni. Ale mój Boże, jak ten Jordi wyglądał! Uśmiechnął się wprawdzie do Unni tym swoim przyjaznym, jakby pospiesznym uśmiechem, ale ona się przestraszyła. Pedro i Elio podawali mu jedzenie, widać było bowiem, że kelnerki patrzą na niego Z lękiem.
Jeśli można mówić, że ktoś został naznaczony śmiercią, to to był właśnie ten przypadek. Wyglądał teraz gorzej niż tamtego dnia, kiedy spotkali go w Stryn. Rozgorączkowane oczy płonęły, policzki miał zapadnięte pod wystającymi kośćmi, a wzrok jakiś bezradny, desperacki, twarz trupio bladą. Cała postać przypominała Śmierć.
Wszystko, co dla niego w ostatnich czasach zrobili, by go wzmocnić i postawić na nogi, zniszczył ogień ciśnięty przez Wambę.
Ale dla Unni Jordi nigdy jeszcze nie był taki pociągający.
I jeszcze raz pomyślała: muszę chyba być szalona. To jakaś perwersja odczuwać taki pociąg do anioła śmierci. Nie domyślała się, że to jego rozpaczliwa sytuacja tak na nią działa, apeluje do jej współczucia. Jej miłość trwała niezłomnie od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyła go na pewnym lotnisku. Teraz, kiedy siedział przed nią taki złamany, taki przeraźliwie samotny, odezwały się też inne uczucia. Właśnie współczucie, zrozumienie. Poczucie wspólnoty. Pragnienie, by móc stać u jego boku niezależnie od tego, co z nim będzie.
I męczyło ją to, że nie potrafi do końca rozeznać się w jego uczuciach. A Unni nie należała do tych kobiet, które potrafią zapytać wprost. Na to miała za wiele autokrytycyzmu i zbyt duży kompleks niższości.
Och, świetnie wiedziała, że człowiek nie powinien się zakochiwać w kimś, kogo dobrze nie zna, ale tak właśnie zrobiła wiele lat temu na tamtym lotnisku. Każdy może przecież mieć wiele złych cech, które dopiero z czasem wychodzą na jaw, ale ją ujęła i oczarowała wewnętrzna dobroć wypisana na jego twarzy, całkiem niezależnie od jego wyglądu.
A teraz Jordi potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. I Unni chciała przy nim być, chciała pozostać przy nim na zawsze.
– Czas nagli, musimy ruszać jak najszybciej – powiedział Pedro, gdy wszyscy siedzieli już przy stole. – Z papierami Santiago, czy raczej don Felipe, musimy zaczekać na jakąś spokojniejszą chwilę. A ja zapewniam, że ukradkiem do nich nie zaglądałem, nawet do drzewa genealogicznego, choć to takie kuszące. Musimy dojechać do lotniska w Barcelonie na czas.
– Czy jednak mogę zjeść swoje płatki do końca? spytała Unni.
– Oczywiście! Czy wszyscy mogą zjawić się przy samochodzie za dwadzieścia minut?
Zdążyli. I podróż na wschód, w stronę Morza Śródziemnego, mogła się rozpocząć.
Trudno było się żegnać z Eliem, zdawali sobie bowiem sprawę, że prawdopodobnie więcej go nie zobaczą. On jednak nawet słyszeć o tym nie chciał. Przede wszystkim domagał się, by go informowano o postępach spraw, co akurat rozumieli. To przecież także jego historia. Był bliższym krewnym Santiago niż rodzina w Norwegii i był też najstarszym potomkiem rodu de Navarra z tamtych tajemniczych lat. Chętnie zostałby z całym towarzystwem do końca tej niezwykłej przygody, ale na zbyt długo już opuścił własną rodzinę. Teraz to oni najbardziej go potrzebują. W końcu Pedro obiecał utrzymywać z nim kontakt telefonicznie, przyrzekł, że wezwie Elia natychmiast, gdyby jego wsparcie było konieczne.
I z tą obietnicą się rozstali.
Miejsce Elia zajęła Flavia.
Unni musiała siedzieć na przedzie, obok Pedra, by nie być za blisko Jordiego. A Flavia nie przestawała mówić. Pytała i dyskutowała, chciała znać całą historię do najdrobniejszych szczegółów, a równocześnie zajmowała się swoim starym przyjacielem, Jordim, tak, że Unni ogarniał wstyd.
Dlaczego to ja nie wpadłam na pomysł, żeby go otulić kocem?
Dlaczego nie poiłam go gorącą, dodającą sił kawą z termosu?
Dlaczego nie miałam dla niego pożywnego drugiego śniadania?
– O, jak ja wam zazdroszczę tej podniecającej wyprawy do starej posiadłości! – westchnęła Flavia.
Pedro, który z wielką czułością powitał ją w Barcelonie, teraz śmiał się z niej.
– Ty, Flavio, na takiej wycieczce? Ty byś się martwiła połamanymi paznokciami i tym, że kolczaste krzewy podrą ci kosztowne ubranie, a kamienie na drodze zniszczą piękne buty na wysokich obcasach. Ty byś zalała las strugami perfum, żeby zlikwidować odór Wamby, a poza tym byłabyś śmiertelnie przerażona wszystkim, co żyje w lesie i co wybiega na twoją drogę.
Stałabyś się bardzo łatwą zdobyczą dla Leona i jego kompanów.
– W takim razie ty mnie wcale nie znasz – powiedziała elegancka Włoszka nieco urażona. – Kiedy naprawdę trzeba, jestem silna.
– Wiem o tym. Tak tylko się z tobą droczę. Flavia przybrała trochę na wadze, od kiedy widzieli ją po raz ostatni, ale wyglądała i tak znakomicie. Niebywale wytworna i zadbana, z długimi rzęsami nad ciemnymi oczyma. Niebieskawoczarny kolor włosów musiał chyba powstać pod ręką doświadczonego fryzjera, ale to nic nie szkodzi. Unni uważała, że rzeczą naturalną jest, iż kobiety starają się ująć sobie trochę lat. Jej matka również zaczęła malować siwiejące włosy i to czyniło ją o kilka lat młodszą. Unni nie mogła raczej zrozumieć, dlaczego mężczyźni tego nie robią, dlaczego tak uparcie trwają przy naturze? Czy to bardziej męskie? Głupstwa!
Flavia dowiadywała się o samopoczucie swego pasierba, Mortena. Zgodnie z ostatnimi raportami, chłopak czynił wielkie postępy. Chodząc, używa już tylko laski.
Miło będzie znowu zobaczyć Mortena, pomyślała Unni zaskoczona. Zaskoczona tym, że tak całkiem zapomniała o swoim dawnym świecie. O życiu w Norwegii. Teraz ono znowu do niej wraca, jakby idzie jej na spotkanie, kiedy ona wraca samochodem do domu.
Spontanicznie odwróciła się i wyciągnęła rękę.
– Jordi, teraz wyjeżdżamy z Hiszpanii. Ale ja bardzo bym chciała znowu zobaczyć twój kraj – jak najszybciej!
– Obawiam się, że zbyt szybko – mruknął Pedro. Ale Jordi ujął jej rękę i uśmiechnął się.
– Dziękuję ci, Unni! Wiedziałem, że polubisz Hiszpanię. Antonio przynależy jakby bardziej do Norwegii, ale ja chyba bardziej tutaj.
Chociaż i w Norwegii czuję się dobrze. Wiesz, to pewnie wrodzone.
To coś, co człowiek czuje w głębi, gdzie tak naprawdę jest jego dom.
– Tak. Ale ja nie mogłabym powiedzieć, że Chile to jest ten kraj, który noszę w sercu.
– To coś całkiem innego. Ty przyjechałaś do Norwegii jako niemowlę.
– Jordi, mam wrażenie, że wyglądasz trochę zdrowiej. Nie odpowiedział jej na to, odwrócił głowę i patrzył przez okno. I Unni pojęła, jak wiele wysiłku kosztowało go to, by rozmawiać z nią normalnie. Krótko uścisnęła jego rękę i powróciła do normalnej pozycji. Zaczął mówić Pedro:
– Najpierw zastanawiałem się, czy by nie pojechać inną drogą i nie wyprowadzić Leona w pole, gdyby się przypadkiem za nami wybrał. I wtedy moglibyśmy jechać przez Albi w południowej Francji, gdzie w trzynastym wieku miała miejsce tragiczna wojna przeciwko katarom. Uświadomiłem sobie jednak szybko, że Jordi nie ma czasu na objazdy.
– Kim właściwie byli katarzy? – Chrześcijańską sektą, jeśli tak to można określić.
Około roku tysięcznego przybyli ze wschodu i ich nauka rozprzestrzeniała się w Europie Zachodniej. Byli cierniem w oku władzy papieskiej, ich nauka bowiem pozostawała w ostrej sprzeczności z nauczaniem Kościoła katolickiego. Odrzucali między innymi cały Stary Testament…
Читать дальше