To nic, Emma i na to miała radę. Co prawda myślała, że kaci sami dokonają kidnapingu, bo przecież o istnieniu Zareny nic nie wiedziała. A mnisi woleli nie mówić.
Mając rady Emmy w myślach, Zarena ruszyła w drogę. Przybrała znowu ludzką postać i zdobyła niezbędne wyposażenie w pewnym sklepiku – nie płacąc za nie, rzecz jasna – po czym zrobiła to, co Emma wymyśliła.
Zarena od dawna tęsknie spoglądała na ludzi w szybko się posuwających powozach. Teraz wynalazła piękny egzemplarz, włamała się do niego bez problemów i usiadła za kierownicą, tak jak robią to ludzie.
Ruszyć jednak nie potrafiła!
Phi! Takie szczegóły to dla Zareny naprawdę nic wielkiego.
Antonio i jego przyjaciele nie ujechali daleko, gdy rozległ się za nimi odgłos szybko zbliżającego się samochodu, który dawał im znaki, by się zatrzymali.
Spełnili polecenie.
Podszedł do nich młody mężczyzna w bardzo ciemnych przeciwsłonecznych okularach.
– Antonio Vargas? – spytał z przyjaznym, jakby trochę kobiecym ruchem ręki.
W pierwszej chwili pomyśleli, że to ktoś, kto znalazł ich telefony.
Ale tak nie było.
Młody człowiek wyjaśnił, że szukał Antonia w hotelu, w którym spędzili noc, i tam powiedziano mu, że pojechali właśnie w tę stronę. Ma bowiem wiadomość dla Antonia Vargasa. Otóż pewna pani nazwiskiem Vesla Ødegard jest w drodze do Hiszpanii i za kilka godzin wyląduje na lotnisku w San Sebastian.
– Vesla? W San Sebastian? Teraz? – bąkał Antonio niezbyt inteligentnie, ale był kompletnie oszołomiony.
– Tak, wszystko się zgadza – potwierdził młody mężczyzna, który przedstawił się tak szybko, że nikt nie zrozumiał jego nazwiska. Otóż biuro podróży, w którym jest zatrudniony, wysłało go na poszukiwanie podróżnych, bowiem nie można się było z nimi skontaktować przez telefon. Gotów był zawieźć Antonia na lotnisko i później odstawić jego i Veslę, dokąd będą chcieli.
– Ale my jedziemy aż do doliny Carranza.
– To zawiozę państwa tam. Będziecie mogli spotkać swoich przyjaciół w Ramales de la Victoria.
Vesla tutaj? Czy to dlatego nie mogli się do niej dodzwonić?
Dość zakłopotany poprosił Flavię, by usiadła za kierownicą, on zaś poszedł za obcym Hiszpanem do jego samochodu.
– Zobaczymy się w Ramales de la Victoria! – zawołał, machając im na pożegnanie. Oni też mu pomachali, zaskoczeni tak samo jak on.
Antonio nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, siedział w samochodzie, który młody mężczyzna o lekko kobiecych rysach prowadził bardzo pewnie i niebezpiecznie szybko.
Co się stało, że Vesla zdecydowała się tu przyjechać, skoro do rozwiązania zostało jej już tak niewiele czasu? Co się stało? Czy ona przed czymś ucieka? Pełen był jak najgorszych przeczuć i żałował, że zostawił ją w domu samą.
Chciał prosić szofera, by szybciej jechał na lotnisko, ale szybciej by już nikt jeździć nie powinien.
I chyba by nie mógł.
Dotarli do dużego skrzyżowania. Kierowca elegancko skręcił w jedną z dróg, nie przejmując się zbytnio zasadami ruchu. Antonio zmarszczył brwi.
– Ale… to chyba nie tak? Nie powinniśmy byli skręcić w prawo?
– Tamta droga jest akurat zamknięta. Ale to tylko maleńki objazd.
Antonio zesztywniał. Przeczuwał, że coś jest nie tak. I to bardzo.
– Czy mógłby mi pan pożyczyć swój telefon komórkowy? – spytał. Chciał o tej całej sprawie z Veslą porozmawiać z Jordim lub chociaż z rodzicami Unni.
Hiszpan zrobił niepewną minę.
– Komórka… Ale ja nie mam.
A gdy Antonio zdziwił się jeszcze bardziej, że pracownik biura podróży nie ma telefonu, pospiesznie dodał:
– Nie mam przy sobie.
Te słoneczne okulary. W bardzo dobrym gatunku. Markowe.
Ciemne, ale nie całkiem. Czasami Antonio miał możność dostrzec oczy tego człowieka.
Czy Vesla naprawdę by chciała…?
Jechali z oszałamiającą prędkością, ale też Antonio miał wyjątkowo zdolnego kierowcę.
– W San Sebastian to chyba nie ma normalnego lotniska cywilnego – zaczął Antonio ostrożnie. – Dlaczego ona nie leci do Bilbao?
– To było jedyne możliwe połączenie.
Glos był łagodny, niemal przymilny. Ubranie…?
Antonio chciał się przyjrzeć ubraniu swojego towarzysza i wtedy jego dłonie mimo woli zacisnęły się na krawędzi obitego skórą siedzenia.
Kierowca ów nie trzymał stóp na pedałach. A kiedy przed chwilą skręcał… no tak, to właśnie to było nie tak: kierowca nie trzymał kierownicy!
Vesla nigdy w życiu nie wybrałaby się w swoim stanie w taką długą podróż!
Antonio wciągnął powietrze ze świstem. Jeszcze raz dał się podejść magicznej sile.
Kierowca usłyszał jego oddech. Wolno odwrócił się do Antonia, a samochód jechał sobie sam.
Antonio spojrzał w roześmianą, teraz już wyraźnie kobiecą twarz. I zobaczył dwoje triumfujących kocich oczu za słonecznymi okularami, po czym wszystko zniknęło, a on pogrążył się w mroku.
Zarena zatrzymała samochód, zdjęła okulary i wybuchnęła głośnym śmiechem.
W oddali dało się słyszeć zwycięskie wycie katów inkwizycji.
Oba samochody wolno toczyły się po ostatnim zboczu w dół do Veigas. Jordi i jego grupa znajdowali się bardzo daleko od Antonia i jego nad wyraz przykrej sytuacji.
Nad rzeką, w miejscu gdzie droga się kończyła, stał mały czerwony samochód. Zaparkowali obok niego, a potem poszli przez drewniany most ze zwyczajną poręczą, nie spuszczając oczu ze znajdującej się przed nimi, prastarej miejscowości.
Veigas przycupnęło u stóp stromego zbocza, w najszerszej części doliny. W górze, na stokach, i w dole, nad rzeką, wciąż jeszcze było widać małe poletka, teraz pożółkłe.
Dwa wielkie psy, najwyraźniej zaciekawione, ujadały głośno, na widok zbliżających się podróżnych. Strumień, bo to był raczej strumień niż rzeka, szumiał poniżej, szeroko tocząc swoje wody. Poza tym panowała cisza. Wielka cisza wieczności.
Przejęci goście chłonęli szczegóły. Domy zostały zbudowane z szarych i brunatnych kamieni, również dachy wykonano z kamiennych płyt. Były starannie obrobione, ale mech i rośliny zdołały się wcisnąć w szczeliny, porastały również ściany domów i małe podwórka. Tu i ówdzie otwory okienne i drzwi ziały pustką dawno opuszczonych siedzib. Pewna część wsi była jednak najwyraźniej zamieszkana aż do naszych czasów, a ostatnio została odrestaurowana. W tej części też znajdował się najwyższy we wsi budynek i przybyli zastanawiali się, czy to nie właśnie tam są pokoje dla turystów.
To, że nowoczesność dotarła do wsi widać było też po obecności ładnego, zielonego pojemnika na śmieci oraz przezroczystej plastikowej osłony wokół jednego z kominów.
Gudrun bardzo cieszyła ta modernizacja, a już zwłaszcza nowa droga do wsi.
Unni szła za Miguelem pod niewielką nadbudówką między dwoma domami. Uliczki zostały wyłożone płytami kamiennymi w dekoracyjne wzory. Veigas musiało być bardzo sympatycznym miejscem do mieszkania w czasach, kiedy w tutejszych domach żyli jeszcze ludzie.
Przyjrzała się Miguelowi. Od tyłu właściwie można go było pomylić z Jordim. Ta sama sylwetka, włosy podobnej długości i tak samo szerokie barki.
Unni zastanawiała się, dlaczego tak naprawdę on tu z nimi przyjechał. Chciał im służyć za przewodnika do Veigas? Owszem, ale po tym jak pokazał im na mapie Taramundi, sami mogli znaleźć dalszą drogę. Nie wiedział o Veigas więcej niż oni, odkąd opuścili Lugo nie podał ani jednej informacji.
Читать дальше