Nie, nie potrafiła nawet nazwać tego, co tu się działo.
Zastanawiała się jednak dalej nad swymi skojarzeniami. Czy naprawdę było tak, jak twierdził Tengel, że jego źli przodkowie nie mieli absolutnie nic wspólnego z Szatanem? No tak, Tengel uważał przecież, że księga ciemności nie istnieje. Czy pierwszy Tengel mógł należeć do innego rodzaju ludzkiego? Czy mógł być kvenem? Silje wiedziała, że kvenowie pochodzą z kraju zwanego Finlandią. Ani Tengel, ani Hanna i Grimar nie przypominali jednak Finów, choć było wśród nich z pewnością wielu znających się na czarach. A może zły Tengel towarzyszył kvenom w ich podróży na zachód w kierunku Norwegii, a sam przybył z daleka, ze wschodu? Z kraju sag i przerażenia, kraju, którego ona nie znała?
Nie, to tylko przypuszczenia. Tengel sam przecież powiedział, że nie ma podstaw, by twierdzić, że jego praprzodek nie był Norwegiem.
Słyszała, że kvenowie są mali, a Tengel był olbrzymem. Nie byli też tacy ciemni, ale mieli wydatne kości policzkowe akurat tak jak Tengel. Krótki nos…
Dość tego! Musi zapanować nad tymi natrętnymi myślami.
Wyprostowała się i powiedziała drżąc:
– Chciałabym, by Tengel nie łączył chorób z drzewami. Chyba jestem przeczulona, zaczęłam przyglądać się wszystkim naszym drzewom ze strachem.
– Czy są zdrowe?
– Tak. Wszystkie są zdrowe.
I znów z zamku Akershus posłano po Tengela. Zdarzało się to czasami. Starał się wtedy spełniać życzenia możnych w taki sposób, by nie szkodziło to biedakom. Nie zabiegał o względy osób wysokiego rodu mieszkających na zamku.
Zamek tętnił życiem. Jeszcze zanim Tengel znalazł się w jego obrębie, dostrzegł wielkie zmiany. Budowano na sposób włoski system bastionów z ziemnymi wałami obłożonymi kamieniami od strony Ovrevoll. Wewnątrz zaskoczył go niezwykły pośpiech. Nocą przybyło tu kilku duńskich gości, a jeden z nich zaniemógł podczas podróży.
– Śpiesząc ciemnymi korytarzami, oświetlonymi tylko tam gdzie było to niezbędne, Tengel uśmiechał się pod nosem. Jego myśli krążyły, wokół wydarzeń, kiedy to spełniły się marzenia żony i Silje nareszcie ujrzała swego króla, a nawet dwóch. Tengel zabrał ją ze sobą, gdy trzy lata temu składano hołd Christianowi IV. Silje była trochę zawiedziona, gdyż rzeczywistość nie dorównywała jej marzeniom. Monarcha okazał się czternastoletnim młodzieńcem, z pewnością pięknie i strojnie odzianym, poza tym jednak zupełnie zwyczajnym. Nie brali, rzecz jasna, udziału w samej ceremonii, stali z boku, podczas gdy władca odbierał hołd ludu. Czego się spodziewałaś? śmiał się Tengel. Króla z baśni w koronie na głowie i z berłem ze złota?
Większy przepych towarzyszył jej pierwszemu spotkaniu z królem. Miało ono miejsce w listopadzie 1589 roku, kiedy król szkocki Jakub IV miał zawrzeć małżeństwo z siostrą Christiana IV, Anną. Początkowo planowano, że to księżniczka Anna popłynie do Szkocji, ale ponieważ statek, którym miała podróżować, rozbił się u wybrzeży Norwegii, niecierpliwy pan młody przybył do narzeczonej do Oslo. Cóż to był za ślub! Silje, wyprosiwszy podróż do Oslo, z bliska mogła oglądać orszak. Przez następne pół roku nie mówiła o niczym innym.
Było to jednak pięć lat temu, jej entuzjazm w znacznym stopniu już wygasł.
Z drugiego końca korytarza zbliżała się ku niemu jakaś para, rozmawiająca po duńsku. Tengel przygotował się na normalny w takich sytuacjach wybuch przerażenia.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Dama po prostu zemdlała.
Tengel zirytował się.
– Bardzo proszę, nie opowiadajcie tylko bzdur o spotkaniu Diabła we własnej osobie – powiedział, zajmując się damą i pomagając jej stanąć na nogi. – Mam ich już dość.
Mężczyzna, wyglądający na wysoko urodzonego szlachcica, powiedział arogancko:
– Niczego innego nie możesz oczekiwać, człowieku! Powinno się żądać, byście przynajmniej uprzedzali z góry! To wy musicie być tym medykiem – demonem, z którego tak dumny jest namiestnik?
– Tak, to ja. Myślę, że dama przyszła już do siebie. Mój pacjent czeka.
Skłonił się chłodno i pospieszył dalej.
Oczekiwał na niego służący.
– Tędy, panie Tengelu! A więc natknęliście się, panie, na Jakuba Ulfelda? Był pewnie rozdrażniony. Ta kobieta nie jest jego żoną. Nie żebym podejrzewał, że łączy ich nieczysty związek, ale już samo to, że widziano go z panną Marsvin, może zaszkodzić jego reputacji.
Tengel odwrócił głowę i obejrzał się za parą, która akurat znikała za rogiem. Jak na komendę ten sam ruch wykonał Ulfeld i ich spojrzenia skrzyżowały się w długim ciemnym korytarzu.
Marsvin? Gdzież on mógł słyszeć to nazwisko? Ależ oczywiście! Jeppe Marsvin, ojciec Daga. Może był spokrewniony z tą damą? Prawdopodobnie tak było.
Nazwisko ojca Daga zdradziła mu Silje. Nie chciała mieć przed Tengelem żadnych tajemnic. On nigdy nie zawiódł jej zaufania, nigdy nie zdradził sekretu.
Często jednak nawiedzały go myśli o tym szubrawcu żonatym mężczyźnie, który zabawił się dobrą, nieszczęśliwą panną Charlottą, znikając po jednym spędzonym z nią wieczorze i nie pytając o nią nigdy więcej. Czy nie rozumiał, jak bardzo potrzeba jej było miłości? Jak bardzo była samotna? A może sądził, że udając zainteresowanie niezbyt ładną dziewczyną robi jej łaskę? Może jeszcze winna dziękować mu za szlachetność?
Tengela ogarniał coraz większy gniew na nieznanego szlachcica, aż idąc zderzył się ze służącym. Poprosił go o wybaczenie i oprzytomniał.
Jakub Ulfeld…
Było to pierwsze spotkanie Tengela z rodziną Ulfeldów. Nigdy dotąd nie słyszał takiego nazwiska. Ani on, ani szlachcic nie przypuszczali nawet, jak bliskie związki będą kiedyś łączyć ich krewniaków.
Żadnemu z nich z pewnością nie spodobałby się taki pomysł.
Pacjentem Tengela okazał się sympatyczny, życzliwie usposobiony Duńczyk, który z anielską cierpliwością poddał swe schorowane ciało bardzo przykrym zabiegom. Tengel zakończył swe lekarskie czynności podaniem środków przeciwbólowych. Duńczyk przyjął je z wdzięcznością.
Wizyta nie była łatwa. Wraz z obłożnie chorym w komnacie przebywało dwóch młodzieniaszków i jeden podstarzały fircyk. Ich hałaśliwe i niewybredne komentarze przy kielichach irytowały Tengela. Gdy poprosił, by mieli wzgląd na stan pacjenta, roześmieli mu się w nos i oświadczyli, że mają ochotę popatrzeć, co też potrafi cyrulik z norweskiej prowincji. Po chwili zabrali jednak swoje wino i przenieśli się do sąsiedniej komnaty. Tengel nadal słyszał, o czym mówili. Wkrótce dowiedział się, że ten antypatyczny, niewyżyty amant to nikt inny tylko Jeppe Marsvin, który przez tyle lat przyprawiał go o gniew. Teraz, słuchając przechwałek Marsvina, czuł się tak, jakby płomień rozsadzał mu czaszkę. Jeppe cynicznie rozprawiał o swej nowej zdobyczy tu na zamku. Chodziło o młodą norweską damę, z którą miał umówione spotkanie w swej komnacie późnym wieczorem.
– Cudna dziewczyna, nie ma jeszcze szesnastu lat, z pewnością dziewica. Długo nią nie pozostanie.
Cała trójka zaniosła się śmiechem.
– Oj, oj, Marsvin – rzekł jeden z młodzieńców. – Rozumiem, że używasz sobie, kiedy nie ma z tobą twej żony?
– Ja zawsze sobie używam – odpowiedział zadowolony z siebie uwodziciel. Wywołało to nową salwę śmiechu.
Tengel nie wytrzymał. Kiedy skończył ze swym miłym pacjentem, przeszedł do mężczyzn. Nachylił się nad ich stołem prosząc, by zechcieli czuwać w pobliżu starego hrabiego na wypadek, gdyby ten potrzebował pomocy. Obydwaj młodzieńcy obiecali pozostać przy chorym; żaden z nich nie zauważył, jak Tengel wsypał szczyptę proszku do kielicha Jeppego Marsvina.
Читать дальше