Margit Sandemo - Fatalny Dzień
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Fatalny Dzień» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Fatalny Dzień
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Fatalny Dzień: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fatalny Dzień»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Fatalny Dzień — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fatalny Dzień», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Sarmik podniósł głowę.
– Jeśli Targenor rusza do walki, zajmę miejsce, jakie mi wyznaczył: dowódcy Taran-gaiczyków. Tengel Zły odebrał Targenorowi siostrę. Ja straciłem synów. Król Ludzi Lodu może mi zaufać.
– Doskonale, Sarmiku! Zaczynamy więc od razu. Oto mój plan…
Kat-ghil naradzał się na wzgórzu z Zimowym Smutkiem, Strachem i Okiem Zła.
– Oni pokonali Kata – oznajmił ochryple. – Ale i my ich pojmamy, po kolei, jedno po drugim.
– Nie odważą się znów tu przyjść – z pogardą stwierdził Strach.
– Są dostatecznie głupi, by próbować – odparł Kat-ghil. – Stańmy w pewnej odległości od siebie. Wyłapiemy ich jak muchy.
– Mnie zostawcie chłopca – powiedział Strach z uśmiechem wyrażającym okrucieństwo.
– Ja chcę tego wyrośniętego o białej skórze – syknął przez zęby Oko Zła.
– A ja te dwie kobiety – zarechotał Zimowy Smutek. – Potnę je na kawałki, tak jak się kroi trupy.
– A potem – rzekł Kat-ghil z głębokim zadowoleniem w głosie – potem weźmiemy resztę tych nędzników.
Czekali spokojnie. Wszyscy czterej przykucnęli przy ogniu. Wiatr szarpał lodowatą poranną mgłę, ale dym z ogniska nadal wznosił się prosto.
– Ja jestem najstarszy – oznajmił Zimowy Smutek. – Mnie należy się najwięcej ofiar, bym mógł złożyć je na moim ognisku.
– O, nie – zachrypiał Oko Zła. – Najwięcej ofiar dostanie ten, kto ich najwięcej zdobędzie.
– Ja mam szczególną umowę z bogami – oświadczył rozzłoszczony Strach. – To ja w Taran-gai składałem im najbogatsze ofiary. Teraz bogowie także się tego spodziewają.
– Ognisko jest moje – przerwał im ostro Kat-ghil. – Ja tu decyduję.
Spoglądali po sobie ze złością, przyczajeni, gotowi skoczyć sobie do oczu. Nie potrafili się zjednoczyć tak jak ich przeciwnicy.
Zakończyli wreszcie tę słowną próbę sił. Odetchnęli i obojętnie zaczęli grzebać w żarze ogniska.
– No i nie mówiłem? – ożywił się Strach. – Nie ośmielą się tu wrócić.
Kat-ghil podniósł się bezszelestnie, pozostali poszli za jego przykładem.
Gdzieś daleko we mgle widać było ciemną plamę. To zbliżali się szamani z Taran-gai. A jednak odważyli się podejść do wzgórza!
– Jest ich teraz więcej – mruknął Zimowy Smutek.
– Jeszcze jacyś dwoje – syknął Oko Zła. – Dwa białe demony.
Halkatla i Rune z pewnością by się zdumieli słysząc, że ktoś nazywa ich demonami, ale cztery straszne duchy na wzgórzu takim mianem określały wszystkie istoty, których nie znały.
– Ten chłopiec nadal jest z nimi. – Stracha zdumiała taka nierozwaga. – Teraz go złapię.
Wyciągnął ramiona i podniósł głos zawodząc swą magiczną pieśń, kiedy nagle z rąk Gabriela padł snop światła tak ostrego i oślepiającego, że zły czarownik odskoczył w tył i przerażony zakrył dłońmi oczy.
Stało się tak za sprawą wielkiego reflektora Marca, „tysiącmetrowca”. Halkatla wprost go uwielbiała. Gdyby pozwolono jej nim się bawić, baterie już dawno by się wyczerpały.
– Czary, czary – szepnął Kat-ghil. – Ale dostaną za swoje.
Tun-sij i Gwiazda także włączyły się do walki, i to w szczególny sposób. Szalona Halkatla dostała od Nataniela i Marca kilka rakietnic. Pokazała szamankom, jak ich używać, i teraz jedna za drugą rakiety z sykiem rozzłoszczonych os przelatywały nad głowami okrutnych przodków, osmalając im włosy. Wszyscy czterej odruchowo się pochylali i w zamieszaniu, jakie zapanowało na wzgórzu, nacierającym udało się podejść bliżej. Tun-sij śmiała się uradowana.
Oko Zła ledwie zdążył sobie przypomnieć, że jego zdobyczą ma być Ulvhedin, kiedy nagle w dłoniach „białego olbrzyma” pojawił się ogień. Była to zapalniczka Tovy. Właściwie Tova nie paliła papierosów, zdarzało się to jedynie wtedy, gdy czuła bunt wobec świata i chciała zademonstrować swoją niezależność. Ostatniego papierosa wypaliła już dawno temu, ale zapalniczkę po prostu nosiła w torbie.
Ulvhedin dzielnie kroczył naprzód. Kierował się wprost na Oko Zła, bezustannie gasząc i zapalając zapalniczkę, aż wreszcie Gabriel dyskretnym klepnięciem w ramię musiał mu przypomnieć, że w ten sposób zapalniczka może definitywnie zgasnąć.
Na Oku Zła wywarło to jednak dostatecznie duże wrażenie, by przerażony się wycofał, przynajmniej na kilka chwil.
– Przydałby nam się teraz motocykl – szepnął Gabriel Runemu.
Chłopak-alrauna nie odpowiedział natychmiast, jakby słowa Gabriela dały mu do myślenia.
– Dlaczego by nie? – powiedział wreszcie z błyskiem w oku. – Jeśli nasi latający sprzymierzeńcy potrafią przenosić ludzi, dlaczego mieliby nie poradzić sobie z motocyklem? Masz, weź pistolety, których, jak przypuszczałem, użyjemy. Rozdziel je między naszych towarzyszy, teraz nadeszła ich kolej…
Pokazał Gabrielowi, w jaki sposób powinni celować, a potem szybko odszedł.
Pięciu małych Taran-gaiczyków dostało po pistolecie i Gabriel szybko objaśnił, jak mają się nimi posługiwać. W tym czasie Ulvhedin i dwóch szamanów zatrzymywało cztery złe stwory na szczycie wzgórza, zapalając zapałki i wzniecając drobne pożary w zwiędłej zeszłorocznej trawie. Nie było to wcale łatwe, bo śnieg stopniał w niektórych tylko miejscach po nasłonecznionej stronie i trawa wciąż była wilgotna. Ale niektóre kępy dały się podpalić. Było ich dostatecznie dużo, aby Kat-ghil i jego kompani zdumieli się potęgą magii wrogów.
Dla ludzi przeszłości ogień był świętością i fakt, że wrogowie z niczego potrafili wyczarować płomienie, wprawił ich w kompletne oszołomienie.
Ale i przyjaciele Gabriela zaniemówili na widok takich cudów. Jednego z Taran-gaiczyków ogarnęło podniecenie i nie zastanawiając się, cisnął zapaloną zapałkę prosto w Oko Zła. Tego nie powinien był robić. Oko Zła usunął się i rzucił na małego szamana okrutne zaklęcie. Taran-gaiczyk z jękiem zaczął wić się w konwulsjach. Przelęknieni towarzysze odciągnęli go na tyły.
W tym czasie pięciu innych nauczyło się posługiwać pistoletem. Pierwszy strzał oddał Gabriel. Kula trafiła obok ogniska, obsypując ziemią Stracha. Chłopiec zapowiedział Taran-gaiczykom, by nie celowali w złych szamanów na wzgórzu. To nie miałoby sensu, szamani byli wszak duchami, a poza tym prędko by się zorientowali, że kule wcale nie są groźne, w każdym razie nie dla nich.
Wszyscy więc naśladowali chłopca: celowali w podłoże pod takim kątem, że rozpryskująca się ziemia i trawa sypała się złym stworom prosto w twarze.
Przyjaciele Gabriela pokrzykiwali z radości. Prowadzili ogień z takim zapałem, że musiał ich powstrzymywać i przykazać, by nie strzelali jednocześnie. Gdyby się nie opanowali, magazynki wkrótce byłyby puste, a chodziło przecież o to, by przeciągnąć czas. Na razie Kat-ghil i jego kamraci nadal zajęci byli ocieraniem oczu z piasku, ale atakującym już wkrótce mogły skończyć się kule.
I właśnie wtedy zjawił się Rune.
Cztery ohydne istoty na wzgórzu otarły z twarzy resztki ziemi i podniosły głowy, gdyż dobiegł je dźwięk, jakiego nigdy jeszcze nie słyszały. Ryk ciężkiego, rozpędzonego motocykla.
Rune nie potrafił nim manewrować, widział jednak, jak z pojazdem radził sobie Marco, no i miał jako takie pojęcie o silnikach.
Doprawdy był to imponujący widok, kiedy oszołomiony prędkością Rune z hałasem pędził po nierównym górskim płaskowyżu. Siedział wyprostowany i uśmiechnięty, rozczochrane włosy powiewały mu na wietrze. Niebezpiecznie się przechylając, jechał wprost ku wzgórzu. Sprzymierzeni, mali Taran-gaiczycy, pierzchali w popłochu na boki, ale Rune gnał dalej. Gabrielowi przyszła do głowy straszna myśl, że Rune nie wie, jak zatrzymać maszynę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Fatalny Dzień»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fatalny Dzień» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Fatalny Dzień» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.