Ale duchy uśmiechały się tylko, ich twarze stały się obojętne, głowy pochyliły się, po czym przybysze powolutku rozpłynęli się w nicość.
Irovar wciąż stał w chłodnym powietrzu poranka, obejmując ramionami drobne ciałko Shiry.
– Zdradziłem cię – szeptał. – Zdradziłem cię w imię ludzkości. Mam tylko nadzieję, że ludzkość okaże się tego warta.
Ogień na palenisku już dogasał, gdy Irovar skończył swoją opowieść. Mar dorzucił chrustu i znowu w górę buchnęły z sykiem iskry i płomienie, odbijając się krwawym blaskiem w jego zwierzęcych oczach.
Przez chwilę wokół Irovara panowała cisza. Tysiące pytań zawisło w powietrzu, ale nikt nie ważył się odezwać pierwszy. Daniel nie chciał nic mówić, on wiedział swoje, i odmówił Sarmikowi, który częstował go pobudzającym korzeniem. Tymczasem wystarczy!
Ukradkiem spoglądał na Shirę, która siedziała z pochyloną głową tak, że twarz była niewidoczna. Choć bardzo starał się zwalczyć w sobie tę myśl, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jest w niej coś nieziemskiego, coś… z tamtego świata.
Na koniec ciszę przerwał Orin.
– Ten Demon w Ludzkiej Skórze to nie kto inny jak Tan-ghil.
Tengel Zły, pomyślał Daniel. Nie, w głowie mi się kręci! My, w naszej rodzinie, uważaliśmy się zawsze za wyjątkowych, bo mieliśmy ponadnaturalne zdolności, ale cóż to jest wobec tego tutaj? Tym razem przekroczyliśmy granicę tego, co człowiek może zrozumieć i zaakceptować! Tutaj powinien być Ulvhedin! Nie ja, pospolity śmiertelnik!
Mimo to słuchał z uwagą, o czym mówią inni. Czyż nie po to tu przybył? By się dowiedzieć, jak unieszkodliwić przekleństwo ciążące nad jego rodem?
Irovar mówił:
– W rodzie Daniela i Vendela wierzy się, że Tan-ghil nadal żyje…
– To się wydaje bardzo prawdopodobne – powiedział Sarmik. – Teraz, kiedy wysłuchaliśmy twojej historii, my też w to wierzymy. Ale gdzie on jest? Przecież chyba nie tutaj?
– Nie – wtrącił się Daniel. – Mój ojciec próbował pewnego razu pójść jego śladami i zawędrował dość daleko na południe Europy. To daleko, bardzo daleko stąd, w kraju, gdzie zawsze jest ciepło.
To zrobiło wrażenie. Kraj, gdzie zawsze jest ciepło, musi leżeć naprawdę daleko od ich zimnej ojczyzny.
Daniel mówił dalej:
– Wiemy także, że Tan-ghil ukrył coś w naszym kraju, tam gdzie się osiedlił. Ale nie można tego odnaleźć, bo jego duch strzeże miejsca.
Sarmik rzekł z powagą:
– Ten młody człowiek, krewny Vendela… Co on ma z tym wspólnego?
– On jest tym obcym, którego przybycie miało być znakiem, że czas się dopełnił – odparł Irovar.
– Wspomniałeś, że ma on potężnego obrońcę. Kogo?
– Nie kogo, a co. Danielu, pokaż mu to – poprosił Irovar z błyskiem w oczach. – Pokaż im wszystkim!
Daniel rzucił pospieszne spojrzenie w stronę Mara i Milo.
– Czy to konieczne?
– Wzbudziliście naszą ciekawość – powiedział Sarmik. – Powinniśmy wiedzieć!
Daniel z wahaniem zdjął łańcuszek z szyi i ostrożnie położył alraunę na dłoni. Zebrani wstrzymali dech i podeszli bliżej, by się przyjrzeć. On zaś opowiadał o kwiecie wisielców i pochodzeniu alrauny.
Milo chciał chwycić amulet, ale Daniel zdążył zacisnąć dłoń. Mar cofnął się niepostrzeżenie, a jego zęby błysnęły złowieszczo.
– Skąd ją masz? – zapytał Sarmik spokojnie.
– Jest w naszej rodzinie od wielu setek lat. Mówi się, że należała do Tan-ghila, ale że przynosiła mu tylko nieszczęście, więc się jej pozbył. Wszyscy nasi krewni obciążeni dziedzictwem, którzy ją posiadali, skończyli źle. Została pochowana wraz z jednym z nich, ale wyszła z grobu i moja matka ją znalazła. Kiedy matka zrozumiała, że alrauna przynosi szczęście tylko mnie, dostałem ją. I chroniła mnie w czasie długiej podróży tutaj do was.
– W takim razie widocznie tobie jest przeznaczona – stwierdził Sarmik. – A dla nas jest to znak, że to ty właśnie jesteś tym, na którego Shira czeka. A zatem czas się dopełnił!
Inni potakiwali. Z wyjątkiem Mara, który odsunął się jeszcze dalej pod ścianę.
Pomocnik Shamy. Jeden z tych, z którymi Tan-ghilowi czy Tengelowi Złemu naprawdę się udało. A tym samym wróg Shiry.
– Teraz pozostaje nam już tylko odnaleźć źródła życia, prawda? – zapytał Vassar.
– Ja też tak sądzę. Co ty na to, Irovarze? Bo chyba tamtej nocy już nie dostałeś od duchów żadnych dokładniejszych informacji? O tym, co właściwie Shira ma zrobić?
– Nie, tylko tyle, że ona będzie wiedziała.
Wszyscy spojrzeli na Shirę. Dziewczyna w zakłopotaniu gładziła ręką czoło.
– Nie wiem – szepnęła. – Ja nic nie wiem. Ale domyślam się, że macie rację. Czas się dopełnił. Żebyśmy tylko wiedzieli coś więcej!
– Nigdy potem nie widzieliście już tych duchów? – zapytał Sarmik.
– Nigdy – odparł Irovar. Wsparł głowę na ręce. – Czasami myślałem, że to wszystko to był tylko sen. W końcu byłem pewien, że mi się to śniło. Ale Shira widziała kilka razy Shamę i on na nią czekał. Tak że musimy wierzyć. Musimy! Nieszczęście polega moim zdaniem na tym, że wszystko, co wiem, to to, iż kiedyś, dawno, dawno temu istniała legenda o źródłach życia. Ale ja jej nie pamiętam. Tun-sij znała tę legendę i to ona mi ją opowiadała pewnej nocy, ale ja byłem wtedy taki zmęczony, że musiała mnie nieustannie budzić. To było w pierwszym okresie naszego wspólnego życia. Później całkiem zapomniałem o legendzie i o źródłach życia. Była to tak stara opowieść, że nikt inny też jej już nie pamięta.
– Wybacz mi – powiedział Daniel ostrożnie. – Ale mam wrażenie, że mógłbym odgadnąć, gdzie się te źródła znajdują.
Irovar skinął zachęcająco głową.
– Ja także mam pewien pomysł, gdzie można by je znaleźć. Ale słucham najpierw ciebie.
Daniel poczuł się zakłopotany, gdy uwaga wszystkich skupiła się na nim.
– No więc kiedy jechałem do Nor, mijałem wyspę o nazwie Góra Czterech Wiatrów, która leży na wprost wybrzeży Taran-gai. Góra rzucała zimny, niemal dławiący cień na naszą łódź i wtedy zdawało mi się, jakby mnie ze szczytu śledziły jakieś czujne oczy.
Irovar wciąż kiwał głową.
– Zgadzam się z tobą, Danielu. Jeżeli te źródła istnieją, to należy ich szukać na Wyspie Czterech Wiatrów. To najwłaściwsze miejsce. Ponieważ jednak nie znamy legendy, byłoby błędem wyprawiać się tam bez przygotowania. Czy w ogóle ktoś kiedyś był na tej wyspie? – zapytał Taran-gaiczyków.
– Ja próbowałem – odparł Orin. – Z kilkoma towarzyszami. Ale nie udało nam się. Widzieliśmy kilka szczelin w skalnej ścianie, którędy może dałoby się wspinać, ale znajdowały się one zbyt wysoko i nie zdołaliśmy się tam dostać. Wyspa jest niedostępna, to jedno nie ulega wątpliwości.
Irovar westchnął.
– W takim razie pozostaje nam polegać na zapewnieniu duchów, że los sam zaprowadzi Shirę na miejsce walki z Demonem w Ludzkiej Skórze, gdy czas nadejdzie. Tymczasem musimy czekać.
– No tak – westchnął Sarmik. – Wobec tego proponuję, byśmy się zajęli tymi diabłami, które próbują wymordować nasze plemię. Tymi zbiegłymi więźniami, nędznikami, którzy nie warci są nawet tego, żeby ich wdeptać w ziemię.
– Ale ich jest znacznie więcej niż nas – wtrącił Vassar pesymistycznie.
– Wielu rzeczywiście nas nie ma – rzekł Sarmik ostro. – Ale po prawdzie to trafili im się niebezpieczni przeciwnicy! Czy zapomniałeś, mój synu, że jedno z nas ma po swojej stronie cztery potężne duchy? A drugiemu pomaga Shama? Trzeci zaś nosi fantastyczny amulet, korzeń kwiatu wisielców. To kompania prawie nie do pokonania.
Читать дальше