– Ale bądźcie ostrożni, na litość boską! – błagał. – Tam prowadzi jeszcze jedna droga, z miasta. Możecie zostać zaskoczeni. I…
Umilkł. Drżały mu wargi.
– Nie, nic już. Uważajcie!
– Czy na dzisiaj wyznaczono spotkanie?
– Nie, nie tam. Sądzę, że wkrótce ma się odbyć wielkie składanie ofiar we właściwym miejscu, gdziekolwiek ono jest. Ale mnie nie wolno brać w tym udziału.
Nie wydawał się tym wcale zmartwiony.
Dominik przypatrywał się chłopcu w zamyśleniu. Było coś… Coś w jego wzroku, świadczącego, że skrywa jakiś sekret.
Villemo i Ulvhedin spojrzeli na Dominika. Cała kociooka trójka, przybyła z Norwegii, była przekonana, że Sivert nie powiedział wszystkiego. Wiedzieli jednak, że nigdy nie zdołają z niego wyciągnąć tajemnicy. „Bądźcie ostrożni!” ostrzegł i to było jedyne, na co mógł się zdobyć.
Wszystko zostało wykonane zgodnie z planem i w kilka godzin później wtajemniczeni: komendant, medyk, Tristan, Dominik, Villemo i Ulvhedin, znaleźli się w piwnicy, której istnienia dotąd nawet nie podejrzewali. Doktor chciał zabrać ze sobą żołnierzy, lecz komendant zdecydował, by jeszcze z tym poczekać. „Sivert powiedział przecież, że nie ma ich tam – stwierdził. – Może więc sami się trochę rozejrzeć.”
Z trudem odnaleźli belki kryjące kamienną płytę i zeszli na dół sekretnymi schodami.
– Och, do czorta – szepnął Tristan. – To bardzo stare mury. Spójrzcie na ściany!
Villemo odruchowo szukała silnej, dającej poczucie bezpieczeństwa dłoni Dominika. Gdy ją znalazła, strach od razu odpłynął z jej serca. Villemo nie należała do tchórzliwych, ale tu było coś, czego nie potrafiła rozpoznać. Zapach? Wrażenie?
Tranowe lampy migotały w przewiewie powstałym w tajemnych korytarzach.
– Chyba tędy – zdecydował komendant, prowadząc ich do drzwi najwyraźniej niedawno umieszczonych w tym miejscu.
Minęli kilka brunatnych mnisich opończy wiszących na kołku w ścianie. Villemo obeszła je szerokim łukiem.
Wkrótce wdarli się do świętej piwnicy zakonu Strażników.
– Oto i studnia! – wskazał medyk. – I pomyśleć, że takie coś przez cały czas znajdowało się pod nami! Zajrzyjmy do niej!
– Poczekajcie chwilę – szeptem nakazała Villemo. – Dominiku, co powiesz o tym pomieszczeniu?
Skoncentrował się. Zmarszczył czoło. W tym czasie Tristan szybko obiegł wzrokiem ściany i niskie mroczne sklepienie. Wszędzie tkwiły resztki łojowych świec, daleko w ciemnym rogu dostrzegł stosik drobnych, budzących grozę rzeczy, których nie miał zamiaru bliżej badać. Z daleka rozpoznał jedynie samotne kurze pióro, które walało się na nierównej podłodze.
Dostrzegli, że Dominikiem wstrząsały dreszcze, kiedy mówił:
– Nie czuję się tu dobrze. Ale studnia nie jest niebezpieczna, tak mi się przynajmniej wydaje. Jest coś innego…
Wszyscy drgnęli na dźwięk ochrypłego głosu Ulvhedina.
– Dominik ma rację. Powinniśmy stąd odejść. Natychmiast.
– Czy zdążymy zajrzeć do studni?
Ulvhedin skrzywił się z powątpiewaniem.
– Dobrze, ale prędko!
Podczas gdy komendant odważnie opuszczał się w głąb studni, Dominik zwrócił się do Ulvhedina:
– Nie wiedziałem, że masz takie zdolności.
– Tutaj tak – odparł krótko, a Villemo zdumiała się, jak doskonale pasuje Ulvhedin do tego nierzeczywistego otoczenia.
– Tak – mruknął Dominik. – Tu jest prawdziwa czarna moc.
– Była – sprostował Ulvhedin. – Pozostała jeszcze w ścianach. Bardzo chciałbym, byśmy się pospieszyli.
– Czy to zło? – dopytywała się Villemo.
– Ogromne – odparł Dominik.
Skierowali wzrok na kamień leżący koło studni. Widniała na nim ciemna, rdzawoczerwona plama.
Komendant wynurzył się z szybu.
– Chodźmy – nakazał zdenerwowany Dominik. – Wyjdźmy stąd jak najprędzej!
Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, że winni go natychmiast usłuchać. Relację komendanta można odłożyć na później.
Pospiesznie opuścili piwnicę. Gdy poganiani bezimiennym strachem dotarli do najniższych prastarych schodów, wiodących do zamkowych piwnic, poczuli lodowaty podmuch wiatru i usłyszeli trzask zamykanych gdzieś ciężkich żelaznych drzwi. Ulvhedin nakłaniał do pośpiechu podążających przed nim towarzyszy i jako ostatni prześlizgnął się przez otwór, który wcześniej przesłaniała kamienna płyta. Opuścił ją z przeraźliwym łomotem i ukląkł na niej. Dominik pomógł mu, dając znak komendantowi, by odnalazł żelazną sztabę przytrzymującą płytę.
Wszyscy jednak słyszeli kroki podążające za Ulvhedinem po schodach. I teraz wszyscy rozszerzonymi przerażeniem oczami patrzyli, jak ciężki kamień unosi się popychany od dołu. Tristan i medyk rzucili się na pomoc, by go przytrzymać, a komendant i Villemo starannie zaparli płytę wielką żelazną sztabą. Dla większego bezpieczeństwa umieścili jeszcze na płycie podłogowe belki i kamienny blok, który odpadł od ściany.
Pospieszyli w górę schodów i pędzili korytarzami, aż w końcu znów znaleźli się w sypialni medyka.
Młody Sivert opuszczał już miasto w trumnie z dziurkami, dzięki którym mógł oddychać. Leżał w niej, mając nadzieję, że podróż w trumnie o całe życie za wcześnie nie podziała jak zły omen.
– A więc – zdyszany komendant zwrócił się do swych sprzysiężonych – zostaliśmy odkryci.
– Teraz nasza kolej na ostrożność – orzekł Tristan. – Uważam, że przez cały czas powinniśmy trzymać się razem.
– Bezwzględnie – przyświadczył medyk. – Zwłaszcza wy, pułkownikowo, nie powinniście zostawać sama.
Villemo wcale nie marzyła o samotności.
– Ale czy oni nas widzieli? Czy wiedzą, kim jesteśmy? – zastanawiał się Tristan.
– Nie mam pojęcia – powiedział Dominik. – I dlaczego mówisz „oni”? Słyszałem tylko jednego. Ulvhedinie szedłeś ostatni. Co ty na to?
– Chyba był tylko jeden.
– Za to miał nadludzkie siły – mruknęła nieswoim głosem Villemo. – Ucieczka to do was niepodobne, chłopcy. Ale doskonale to rozumiem. Sama nie mogłam wydostać się stamtąd tak szybko, jak bym chciała. Czułam się… ścigana!
– Uważam, że nas nie widział – orzekł Ulvhedin. – Był na samym dole schodów, podczas gdy większość z nas dotarła już na górę. A ja się nie odwracałem.
– To dobrze – odetchnął Dominik. – No cóż, komendancie? Co takiego odkryliście w studni?
– A, studnia! Jedno wielkie oszustwo! Szalbierstwo i blaga! Rzeczy, które znalazłem na dole, były zbyt duże, inaczej zabrałbym je ze sobą i zdemaskował tych kłamców. Wziąłem ze sobą tylko jeden przedmiot. Widziałem tam stos węgla drzewnego, a w nim wielkie kamienie. Znalazłem też drewniane naczynia na wodę.
– I co z tego wynika?
– To niezbicie dowodzi, że wylewano zimną wodę na rozgrzane kamienie. W ten sposób powstawały obłoki pary unoszące się z szybu i wprowadzające nastrój tajemniczości. Dalej było w studni oddzielne, nieduże pomieszczenie, w którym stało wielkie żelazne naczynie.
– Aha – błysnął bystrością umysłu Tristan. – Ktoś tam siedział, prawda?
– Tak. Kapłan miał pomocnika, który mówił nachylony nad żelaznym garnkiem i w ten sposób powstawał głuchy pogłos jakby z otchłani. Ktoś odpowiadał w tym samym, bez wątpienia wymyślonym języku.
– A więc wszystko to tylko kuglarskie sztuczki – pogardliwie skrzywił się medyk.
– Nigdy nie uwierzyliśmy w tę gadaninę o Ludziach z Bagnisk – powiedział komendant. – I nie to jest niebezpieczne. Najgroźniejszy jest prawdziwy zamach na Jego Wysokość. Jasne, że oni, oficerowie i szlachcic, przyjaciel króla, żądni są władzy. Omamili wysokich, silnych mężczyzn, twierdząc, że mają powiązania z pradawnymi mieszkańcami Danii, mistycznymi Ludźmi z Bagnisk.
Читать дальше