– Nie żyje? – zapytał Dominik.
– Oczywiście! Była tak sponiewierana, że budziło to niemal współczucie.
– Niemal? – prychnęła Villemo zaczepnie. – One także są ludźmi. Wszak nie znamy motywów, które popchnęły je do takiego życia. Na początku mogła nimi powodować ogromna rozpacz, a potem wszystko już potoczyło się jak lawina. No, ale co z tego? Zabójstwa ulicznic nie należą do rzadkości. Cóż takiego szczególnego było w tym przypadku?
– Przede wszystkim obrażenia, wskazujące na wyjątkowe okrucieństwo. Ale było coś jeszcze… coś, co do szaleństwa przeraziło ludzi, którzy ją znaleźli: Dalej mów ty, doktorze, to do ciebie trafiło sprawozdanie.
Medyk czuł się wyraźnie nieswojo.
– Mówiono, że miała…
– Przepraszam, że przerywam – wtrącił Tristan. – A więc nie badaliście jej sami?
– Nie, ci głupcy pogrzebali ją w popłochu. Włożyli także żelazo do trumny.
– Ach, tak! Mówcie dalej!
– Są więc dwa nadzwyczaj zadziwiające momenty tej sprawy. Po pierwsze cała przednia połowa jej ciała była lodowato zimna…
– To chyba naturalne – przerwała mu Villemo – jeśli leżała na dworze przez całą noc o tej porze roku?
– Nie, bowiem plecy były zwyczajnie chłodne, jak zawsze u nieboszczyka. Ale to nie wszystko, jeszcze większą grozą napawało coś innego. Leżała na plecach i cała była obsypana paskudnym szarym pyłem… całą przednią część ciała miała… jak gdyby weszła w kontakt z czymś… nie wiem, jak to określić.
– Czymś, co obróciło się w proch? – zapytała Villemo spokojnie. – Jak ziemia? Ziemia z grobu? Czy to właśnie chcecie powiedzieć?
– Nie ja – odparł nadworny medyk. – Lecz ci, którzy ją znaleźli. Nie umieli jednak określić tego słowami, tak jak prawdopodobnie trafnie sformułowaliście to teraz wy, pułkownikowo Lind z Ludzi Lodu.
Komendant usiadł wygodniej.
– Dlatego właśnie nie całkiem wierzymy w tę mrożącą krew w żyłach historię. Bo jeśli rzeczywiście było tak, jak powiadają ludzie, to jest całkiem jasne, że ktoś próbował ich straszyć, starał się stworzyć wrażenie, że mamy do czynienia z duchem.
– Takie jest również moje zdanie – potwierdził medyk. – Uważam, że powinniśmy trzymać się ziemi. Dość mamy zmartwień z żywymi Strażnikami, czyhającymi na życie Jego Wysokości.
Dominik włączył się do rozmowy.
– W tym, co opowiadaliście, jest jeden szczegół, który zwrócił moją uwagę. Młody żołnierz, który już gotów był odsłonić tajemnicę zakonu Strażników… Czy nie powiedział: „Już tego nie chcemy, ale nie potrafimy się stamtąd wyrwać”?
Tristan w zamyśleniu kiwnął głową. Villemo wydawało się, że w jego oczach kryje się jeszcze więcej smutku niż zazwyczaj.
– Tak, powiedział coś podobnego – przyznał. – I ja także kiedyś o tym myślałem, ale później w moim życiu tyle się wydarzyło, że o tym zapomniałem.
– Te słowa dowodzą, że młody żołnierz nie był sam – powiedziała usadowiona w najlepszym fotelu medyka Villemo, poprawiając fałdy malowniczo udrapowanych sukien. – Kogo miał na myśli, mówiąc „my”? Wszystkich?
– Na pewno nie – odparł komendant. – Macie rację, to jest być może ważny punkt, który pominęliśmy.
Nadworny medyk był tego samego zdania.
– Czy ten żołnierz miał jakiegoś przyjaciela? W ogóle kogoś bliskiego?
– Sprawdzę to od razu – oświadczył komendant. – Ale teraz sprawy zaszły już tak daleko, że nie wiadomo, kogo pytać. Nie mam odwagi nikomu zaufać.
Wyszedł.
Villemo wypytywała męża:
– Dominiku, czy nic tu nie wyczuwasz?
– Chodzi ci o atmosferę na zamku? Jest zagęszczona, ogromnie skomplikowana… Zbyt wiele wrażeń na jeden raz.
– Żadnego poczucia zagrożenia?
Dominik zastanawiał się.
– Nie śmiem wypowiadać się zdecydowanie.
– Chyba zabawnie mieć takie zdolności? – uśmiechnął się medyk.
– Nie – krótko odrzekł Dominik.
Wrócił komendant, podniecony i spięty.
– Ten młody człowiek, którego zamordowano, miał przyjaciela tu, w koszarach. Już po niego posłałem.
Tristan podniósł się natychmiast.
– To bardzo nieostrożne posunięcie. Przypomnijcie sobie, jak potoczyły się losy wszystkich tych, na których skierowano podejrzenia!
– Och, tak, to prawda. – Komendant szczerze żałował swego pośpiechu i lekkomyślności. – Chodźmy natychmiast!
Wszyscy poderwali się na równe nogi i pobiegli korytarzem ku kwaterom straży. Już prawie na miejscu dogonili żołnierza, którego komendant wysłał z poleceniem.
– Nie musisz szukać już chłopaka – oznajmił podwładnemu. – Sami się tym zajmiemy. Tylko dwa słowa: jak on wygląda? Gdzie przebywa?
Żołnierz ze zdumieniem spoglądał na biegnącą grupkę. Widok Ulvhedina zdecydowanie przyspieszył jego odpowiedź:
– Chyba teraz śpi, w nocy miał wartę. Mieszka w drugim pokoju na prawo. Wysoki, jasnowłosy. Ma cienką, rzadką bródkę. Bardzo młody.
– Dziękuję. Możesz wracać na służbę.
Pognali dalej.
– Ktoś mógł podsłuchać, gdy pytałem o niego przed chwilą – mruknął komendant. – Tu mamy koszary. Drugie drzwi na prawo…
Bez pukania z impetem wkroczyli do pokoju.
Buchnął kwaśny odór potu. Z jednego z czterech łóżek znajdujących się w pomieszczeniu uniósł głowę młody chłopak. Wokół walały się rozrzucone ubrania; poza tym pokój był pusty.
Dominik uznał, że nie należy tutaj prowadzić rozmowy i narażać się na dodatkowe niebezpieczeństwo.
– Załóż mój płaszcz – nakazał młodzieńcowi. – I kapelusz. O, tak. I chodź teraz z nami. Natychmiast.
– Ale ja nie rozumiem…
– Chodzi o twoje życie – szepnął komendant. – Naciągnij kapelusz na oczy. I idziemy!
Wysoki i chudy żołnierz, bardzo teraz blady, usłuchał rozkazu. Całą grupą przemierzali korytarze. Młodzieniec ze spuszczoną głową ciekawskim wydać się mógł szlachcicem, idącym w towarzystwie równych sobie.
Medyk wprowadził wszystkich do swej komnaty i starannie zamknął drzwi na klucz. Zaciągnął też ciężkie zasłony.
– Tutaj nikt nas nie usłyszy – powiedział cicho. – A teraz, mój dobry człowieku, pragniemy ci zadać kilka pytań.
– Mnie? – zdziwił się młodzian. Twarz pokrywał zimny pot. – Dlaczego?
– Byłeś dobrym przyjacielem młodego Christierna, tego, który zginął, prawda? – zapytał komendant.
Chłopakowi z wolna cała krew odpływała z twarzy.
– Cóż, dobrym przyjacielem… No, nie wiem.
– Powiadają, że od czasu jego śmierci chodzisz jakiś odmieniony.
– Nie rozumiem, do czego zmierzacie, łaskawi panowie.
– Christiern był już bliski wyznania nam całej prawdy o Strażnikach Pra…
– Ciii! – jęknął żołnierz z przerażeniem, zdradzając tym samym, że jest zamieszany w sprawę.
– Nikt nas nie usłyszy, upewniliśmy się co do tego już wcześniej – uspokoił go medyk. – I jak? Czy ty także chciałeś się od nich uwolnić?
Nieszczęsny chłopak padł na kolana. Łzy spływały po rzadkich kępkach włosów udających brodę.
– Na miłość boską, nie narażajcie mnie na śmierć! Oni mnie zabiją! Nie zdołam nawet dotrzeć do swego pokoju!
– A więc są na zamku?
– Są wszędzie! Nigdy i nigdzie nie można być pewnym. Błagam was, pozwólcie mi odejść od razu!
– Jeśli chodzi o ciebie, i tak już jest za późno – sucho rzekł komendant. – Jedyne więc, co możesz uczynić, to poinformować nas o wszystkim, co dotyczy Strażników. Tak, abyśmy mogli ich unieszkodliwić. Dopiero wtedy będziesz bezpieczny.
Читать дальше