Jego wyblakłe oczy stawały się coraz większe.
– Unieszkodliwić? Ich? To przecież niemożliwe!
– Oczywiście, że możliwe. Ilu was jest? Trzynastu?
W końcu się poddał. Pojął wreszcie, że nie ma wyboru, bo i tak był już skompromitowany; wystarczyło, że przyszli po niego. Opadł na krzesło i przymknąwszy oczy głęboko oddychał, jak gdyby pragnąc oczyścić płuca ze złego powietrza.
– Niech Bóg zmiłuje się nad moją duszą – szepnął. – Dobrze, opowiem. Przeklinam ten dzień, gdy Christiern i ja usłuchaliśmy namowy Hansa Pedera, by przyłączyć się do tajemniczego, ezoterycznego kręgu. Hans Peder to ten, którego dawno temu znaleziono powieszonego w mieście.
Otarł twarz z potu. Oczy wypełniły mu się po brzegi łzami litości nad sobą i nieprawdopodobnego lęku.
– Jak masz na imię? – cicho zapytała Villemo.
– Sivert. Moja opowieść nie nadaje się dla uszu dam…
– Nie przejmuj się nią – brutalnie powiedział Tristan. – Ona jest silniejsza od ciebie. Mów, jak to się stało, że tobie i twojemu przyjacielowi Christiernowi pozwolono przyłączyć się do zakonu? Jesteście tacy młodzi i słabi. Takie sprzysiężenie nie powinno mieć żadnych niepewnych ogniw.
– Skłamaliśmy – wyjaśnił Sivert, przerażony tym, jak wiele zdawał się wiedzieć Tristan. – Oszukaliśmy ich mówiąc o naszym wieku i o całej masie okrutnych czynów, których rzekomo się dopuściliśmy.
– I gotowi byliście dokonać zamachu na króla? – zapytał komendant.
Chłopak popatrzył na niego z przerażeniem.
– Dowiedzieliśmy się o tym dopiero później. Kiedy już dostąpiliśmy wtajemniczenia. Śmiertelnie się przeraziliśmy, obaj. Christiern usiłował nas z tego wyciągnąć. I został zamordowany…
Twarz Siverta była już całkiem zielona. Dominik, chcąc odwrócić jego uwagę od strasznych myśli, zapytał jeszcze raz:
– Było was więc trzynastu?
– Na początku. Wciągnęli kogoś nowego na miejsce Hansa Pedera, ale nikogo za Christierna.
– Jest was zatem tylko dwunastu? Jedenastu bez ciebie?
– Tak! To znaczy nie! Dziesięciu! Był jeszcze oficer, który popełnił samobójstwo.
Grdyka poruszała mu się rytmicznie w górę i w dół.
– A teraz najważniejsze. Kim jest przywódca? I gdzie się spotykacie?
Okazało się, że dwa pytania naraz to zbyt dużo dla zdjętego strachem umysłu młodzieńca. Otworzył i zamknął usta, nie dając żadnej odpowiedzi.
Komendant przykucnął przed nim i zapytał miodowo słodkim głosem:
– Zbieracie się w zamku? Tutaj?
Sivert z trudem chwytał powietrze.
– Nie wolno mi tego powiedzieć.
Komendant bez pardonu chwycił go za rękę i wykręcił ją do tyłu.
– Odpowiadaj!
– Au! Ach! Au! Już mówię. Obyście tylko mnie nie ścięli za zamach na Jego Wysokość… bo ja tego nie chciałem.
Pojmowali, przed jakim stanął dylematem. Nie wiedział, co gorsze: zostać zgładzonym przez ludzi króla, czy też przez zakon Strażników? Komendant przyrzekł mu ułaskawienie, jeśli wszystko szczerze wyzna.
– Tak, spotykamy się na zamku. W piwnicy. A właściwie głęboko pod piwnicą. W dawnym klasztorze mnichów.
– Znajduje się pod zamkiem? – zdumiał się komendant. – Nie wiedziałem.
– Znaleźli drogę na dół. A tam…
– Co? – ponaglał medyk.
Głos Siverta zamierał, niemal niknął.
– Dokopali się do…
– Co ty mówisz, chłopcze? Mów tak, by można cię było usłyszeć! Dokopali się do czego?
– Do…
Nie był w stanie nic więcej z siebie wykrztusić.
– Do Ludzi z Bagnisk? – dokończył Dominik z błyskiem wesołości w oku.
Młodzieniec ciężko dyszał.
– Nie wypowiadajcie na głos ich imienia!
– Głupstwa! – orzekł komendant. – Skąd wiesz, że to Ludzie z Bagnisk? Kto ci to wmówił?
Sivert nagle stał się gadatliwy, spieszył się bardzo, aż słowa potykały się o siebie.
Sam ich słyszałem! Z jamy unoszą się opary i dobiega stamtąd jakiś głos, przemawiający w dziwnym języku, którego nie rozumie nikt poza kapłanem.
– Nareszcie! A więc wasz przywódca jest księdzem?
– Nie, jest tylko kapłanem w naszym zakonie.
– A kim jest w rzeczywistości?
– Właścicielem ziemskim. Nie mieszka na zamku. Jest z zewnątrz.
– A czy jest wśród was ktoś z zamku? Z drabantów króla? Lub inni?
Ze łzami w oczach i potem spływającym po twarzy Sivert wydał dwóch oficerów, jednego drabanta i, ku zdumieniu i przerażeniu wszystkich, jednego z najbliższych przyjaciół króla, szlachcica cieszącego się jak dotąd nieposzlakowaną opinią.
Nikogo więcej nie znał. Najpewniej pochodzili z zewnątrz.
Przez chwilę stali w milczeniu. Słychać było jedynie urywany oddech Siverta.
– Znam dobrze ludzi, o których mówisz – przyznał komendant ze smutkiem. – To zimni, podli mężczyźni. Bez odrobiny litości dla innych, mam na to masę dowodów. I wszyscy są tacy wysocy! Dlaczego?
– Taki był jeden z warunków przyjęcia nas do zakonu – żałosnym głosem wyjaśnił Sivert. – Dlatego Hans Peder wybrał Christierna i mnie, chcieli mieć żołnierzy z osobistej gwardii króla. No i dlatego, że pociągał nas mistycyzm.
– Kto zdecydował, że macie być tacy wysocy?
Chłopak uciekał ze wzrokiem.
– Tego nie mogę zdradzić.
Nie nalegali, w zamian medyk ostro zapytał:
– A kiedy macie złożyć króla w ofierze?
– Ja nie chcę brać w tym udziału. Miałem zamiar uciec.
– Ale nie złożyć nam raportu?
– Nie śmiałem. Chyba rozumiecie?
– Kiedy to ma się odbyć?
Kręcił głową.
– Wymieniali jakieś dziwne słowa
– Noc Walpurgi?
Otworzył usta ze zdziwienia.
– Wy chyba wiecie wszystko.
– Czy ofiara ma zostać złożona w piwnicy klasztoru?
– Nie – odparł Sivert. – W miejscu ofiarowania. Nigdy tam nie byłem. Nie wiem, gdzie to jest.
– Sądziłem, że składacie ofiary w piwnicy? – zdziwił się Dominik.
– Tylko te mniej znaczące. To… to, co naprawdę koszmarne, odbywa się gdzie indziej.
– Wydawało mi się, że każde składanie ofiar jest koszmarne – sucho rzekła Villemo.
Teraz Tristan przejął inicjatywę.
– Czy to odbywa się w lasku, w Kopenhadze?
– Nie – z wahaniem odparł chłopak. – Zrozumiałem, że miejsce znajduje się poza miastem. I to dość daleko. Może… może na południe? Na południowy zachód? Nie nie wiem, chociaż mam wrażenie, że słyszałem nazwę.
– Nazwę?
– Nie, chyba nie. Przychodzi mi na myśl wiatrak…
Usiłowali wyciągnąć z niego więcej, ale strach całkiem sparaliżował jego umysł i mowa przerodziła się w nieskładny bełkot.
Nadworny medyk oparł mocno dłonie na poręczy krzesła, a jego twarz znalazła się na wysokości twarzy Siverta.
– Posłuchaj teraz, chłopcze. Sprowadzę trumnę. Zostaniesz w niej stąd wyniesiony i przetransponowany w bezpieczne miejsce do wiejskiej zagrody. Będziesz tam mieszkał dopóty, dopóki nie rozprawimy się ze Strażnikami i nie zniszczymy ich doszczętnie.
– Ich nie da się zniszczyć.
– Da się, da. – Medyk nie wątpił w to, co mówi. – Ale w zamian za ocalenie własnej skóry musisz nam zdradzić drogę do piwnicy mnichów.
– Mam zostać zamknięty w trumnie?
– A jak inaczej miałbyś się stąd wydostać, nie rozstając się z życiem? – zimno zapytał komendant. – Jesteś już dostatecznie skompromitowany.
Tak, młodzieniec nareszcie zdał sobie z tego sprawę. Drżącym głosem przyrzekł dokładnie opisać podziemną drogę
Читать дальше