– Przyjdziemy – obiecał chłop ponuro.
Powoli i niechętnie wsiadła Villemo na wóz. Teraz nie miała już żadnej wymówki, żeby znowu przyjść do Svartskogen.
Siedziała milcząco, gdy jechali przez las. Tristan też się nie odzywał, ale ona tego nie zauważyła. Dwoje pozostałych dyskutowało o czymś żywo. Nagle drgnęła i poczuła, że twarz jej płonie. Drogę zagrodziła im jakaś postać. Niklas zatrzymał woły.
– Gdzie byliście? – zapytał Eldar groźnie, choć przecież wiedział bardzo dobrze.
Niklas odpowiedział spokojnie:
– Sprzedaliśmy twojemu ojcu ziarna i mąkę.
– Sprzedaliście?
– Tak, macie to odpracować w Lipowej Alei przy remoncie stajni. Przyjdziesz?
Eldar sprawiał wrażenie, że zaraz gwałtownie zaprotestuje, ale nagle uspokoił się.
– Zobaczę.
I przepuścił ich.
Villemo posłał tylko jedno pośpieszne spojrzenie.
Gdy ruszyli znowu, odwróciła się i wtedy zobaczyła, że on wciąż stoi na skraju drogi. Ich spojrzenia spotkały się i Villemo nie spuściła wzroku. Gdy popatrzyła w te jego wąskie, pełne nienawiści oczy, odpływające od niej w miarę jak fura posuwała się do przodu, poczuła, że ziemia usuwa się spod kół wozu.
Zakręt spowodował, że ten kontakt został przerwany szybciej, niż by sobie życzyła.
Przez resztę drogi siedziała cicha, przepełniona jakąś trudną do opisania słodyczą. Dopóki nie dotarli do opłotków Grastensholm. Wtedy buzująca w niej radość sprawiła, że wyrzuciła ramiona w górę, ku niebu, i krzyknęła pełnym głosem.
– Aż tak się cieszysz powrotem do domu? – zapytał Niklas sucho. – Zresztą masz rację, ci ludzie, tam, są naprawdę nieprzyjemni.
Villemo nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć. Uważała, że teraz nic nie może jej urazić.
To wszystko działo się we czwartek, a już najbliższa sobota przyniosła nowe, podniecające wydarzenia.
Villemo szła do Grastensholm, z wizytą do Irmelin, i na dziedzińcu dworskim zobaczyła jakiegoś obcego konia.
Już w hallu wybiegła do niej Irmelin, wołając:
– Villemo, zgadnij, kto do nas przyjechał!
– Nie, chyba nie zgadnę. Widziałam konia, ale…
Zamilkła, bo w drzwiach salonu stanął wysoki młody mężczyzna. Wpatrywał się w Villemo połyskującymi złotym blaskiem oczyma z przyjaznym, wesołym uśmiechem.
– Dominik – szepnęła spłoszona. – Ty tutaj?
– Tak. Nie wiedziałaś, że przyjadę?
Ocknęła się.
– Oczywiście, ale…
Jak mogła o tym zapomnieć? No, właśnie, jak? Co się z nią dzieje?
Boże, jakiż on się zrobił przystojny! Głos miał ciepły i miękki jak aksamit, rysy męskie, lecz nie pozbawione łagodności, piękne oczy miały w sobie jakiś cień smutku i jakby delikatnej ironii.
Villemo z irytacją stwierdziła, że jej dawne skrępowanie wobec Dominika wraca.
Zbyt głośno i nieco sztucznie zawołała:
– O, witaj, Dominiku! Jak ty wyrosłeś!
– Tak, ciociu, mam jus dwadzieścia jeden lat i stlaciłem wsystkie mlecne zęby – seplenił jak mały grzeczny chłopczyk.
Villemo zaśmiała się nerwowo.
– Kiedy wyjeżdżasz? To znaczy, chciałam powiedzieć, jak długo zamierzasz zostać?
W jego obecności nigdy nie była w stanie wyrażać się właściwie. Nie mówiąc już o błyskotliwości.
– Jeśli nie będziesz miała ochoty pozbyć się mnie wcześniej, to chciałbym tu pobyć przez tydzień – uśmiechnął się. – Tak naprawdę to jestem kurierem do namiestnika Gyldenlove w Akershus, ale oczywiście chciałem przy okazji złożyć wizytę w domu.
Wzruszyło ją to jego „w domu”. Dominik, podobnie jak jego ojciec, Mikael, zawsze uważał, że tu są jego korzenie.
Teraz mówił dalej:
– Słyszeliśmy, że głód panuje w tej części kraju, i niepokoiliśmy się o was. Mam przekazać pozdrowienia od mamy i ojca.
Oczywiście! Na dodatek do wszystkiego zapomniała też spytać, co u nich słychać! Czy nie będzie końca tym gafom?
– Dziękuję. Jak oni się mają?
– Dziękuję, dobrze. I podróż też miałem dobrą.
– Jesteś za szybki jak na mnie – próbowała żartować i zakręciła się w kółko, zwiesiwszy ręce, niczym sześcioletnia dziewczynka, która chce się zaprezentować rodzinie.
W głowie miała tylko jedną myśl: Bogu dzięki, że on zostanie tu tylko tydzień! Teraz nie zniosłaby dłużej jego przenikliwego spojrzenia!
– Jak ta nasza mała Villemo wyrosła – powiedział po chwili Dominik. – Nieźle. Naprawdę nieźle!
– Ja wyrosłam? – krzyknęła zaczepnie. – A czy ty nie powinieneś mieszkać w Lipowej Alei?
– Tam właśnie mieszkam. Przyjechałem tu się przywitać. A później zamierzałem pojechać do Elistrand.
Z uczuciem irytacji stwierdziła, że najpierw odwiedził Irmelin. Choć to przecież naturalne, było mu po drodze.
– Słyszałem, że Tristan przyjechał do was w odwiedziny? Cieszę się, że i jego będę mógł zobaczyć. Najmniejszy chłopiec w rodzinie.
– Najmniejszy? Przerasta każde z nas o głowę!
– Tristan? Niemożliwe! Jeśli pozwolisz, to będę ci towarzyszył do domu w powrotnej drodze. Myślę, że koń udźwignie nas oboje.
– Mówisz tak, jakbym ważyła dwieście funtów – przerwała mu obrażona. – A zresztą nie wiem, czy to wypada, bym siedziała na twoim koniu…
– Usiądziesz, oczywiście, z tyłu, na końskim zadzie – chichotał zaczepnie.
Villemo oblała się rumieńcem. To myśl o tym, by siedzieć z przodu, czuć jego obejmujące ręce, tak ją początkowo przeraziła.
– Zobaczymy, jak to będzie – ucięła i odwróciła się. – Irmelin, przyszłam do ciebie umówić się na jutro do kościoła. Wybieram się na mszę.
Irmelin przyglądała jej się zdumiona. Villemo nie należała do ludzi zbyt gorliwie uczęszczających do kościoła.
– Ja, oczywiście, także idę. Spotkamy się przed kościołem?
– Znakomicie – ucieszyła się Villemo, a potem już starannie unikała rozmowy na ten temat.
W godzinę później odjechali oboje z Dominikiem do Elistrand. Villemo z wdzięcznością zajęła miejsce z tyłu za kuzynem. Unikała w ten sposób tego badawczego spojrzenia. Nie mogła pozbyć się uczucia, że on wie o niej wszystko, i akurat teraz nie była to myśl zanadto przyjemna.
Rozmawiali swobodnie o jakichś nieważnych sprawach. Villemo starała się nie trzymać kuzyna zbyt mocno. Wciąż chwytała rękami a to uprząż, a to konia lub pelerynę Dominika i delikatnie, bardzo delikatnie obejmowała go w pasie. W końcu zniecierpliwił się.
– Trzymaj się porządnie i nie wierć się jak zdenerwowany pająk! Można by pomyśleć, że się boisz, bym cię nie uwiódł!
Villemo zapłonęła gniewem.
– Naprawdę myślisz, że wzdycham ze wzruszenia, bo siedzę tak blisko ciebie? – syknęła ze złością.
Dominik zatrząsł się ze śmiechu.
– Kochana Villemo. Naprawdę nie wyobrażam sobie, że usychasz z tęsknoty za mną!
Mówił to tak, jakby wiedział, kto naprawdę zajmuje jej myśli.
Nie byłoby to zbyt wesołe, gdyby wiedział, pomyślała.
Kaleb z radością powitał Dominika i bardzo żałował, że Gabrielli nie ma w domu.
– A Tristan? – zapytał Dominik. – Gdzie on się podziewa?
– Akurat teraz nie ma go w domu. Pojechał do Svanskogen po sweter. Musiał go tam zostawić.
– Zostawił sweter? – zapytała Villemo gniewnie. – Ale to przecież ja bym mogła…
Zamilkła, widząc ich zdziwione spojrzenia:
– Dlaczego miałabyś się trudzić z powodu jego niedbalstwa? – zapytał ojciec.
Читать дальше