I oto ukazało się Svartskogen z niskimi, ciemnymi zabudowaniami, ciemniejszymi niż inne budynki we wsi, bo las stanowił osłonę od wiatru i smoła, którą je smarowano, trzymała się tu dłużej. Dym unosił się nad dachami, mieszkańcy zajęci byli pracą.
Wpatrywała się w zagrodę trochę skrępowana.
Mieszkańcy Svartskogen przyjęli ich w milczeniu, ze ściągniętymi twarzami. Villemo znała ich teraz wszystkich, wypytała służbę w Grastensholm o imiona i stopień pokrewieństwa. Rozpoznawała ojca Eldara i Gudrun, zaciętego przygaszonego mężczyznę, który zapewne nie zaznał wiele radości w życiu. W końcu człowiekowi zaczyna sprawiać przyjemność zatruwanie sobie samemu życia na złość wszystkim innym. Przy kuchni stała jego żona o zdeformowanej licznymi porodami figurze. Kręciły się przy niej na wpół dorosłe dzieci, najwyraźniej czekające na jedzenie. Na ławie przy stole siedzieli dwaj mężczyźni. Byli to bracia ojca Eldara, obaj starzy kawalerowie, Villemo wiedziała, że w domu obok mieszkają ci, których społeczność odrzuciła, potomkowie zrodzonych z grzechu… Dwie rodziny z liczną gromadą dorosłych synów. Villemo widywała ich czasami i na pierwszy rzut oka nie postrzegała w nich niczego dziwnego. Ale co kryło się w ich duszach, tego, oczywiście, wiedzieć nie mogła. Mówiono, że są trochę dziwni.
Ale pewnie i ona byłaby dziwna, gdyby w jej rodzinie zdarzyło się coś tak nienormalnego i odpychającego, przekonywała sama siebie. Jeśli już nie z innego powodu, to choćby ze zmartwienia.
Przepełniona uczuciem jakiejś niezrozumiałej pustki wyszła na dwór, by pomóc rozładować wóz. Czego właściwie szukała tu w tym lesie? Naprawdę nie była w stanie zrozumieć swojego postępowania.
Na wyniosłym zboczu ponad domami stało rodzeństwo, Eldar i Gudrun, każde ze swoją wiązką chrustu.
– To znowu te przeklęte smarkacze z rodu Ludzi Lodu – stwierdziła Gudrun mrużąc gniewnie oczy. – Znowu mają ochotę poczuć się ważni i szlachetni?
Eldar nie odpowiadał. Jego twarz była jak kamień.
– Taka jestem na nich wściekła – mówiła dalej Gudrun. – Mam ochotę dać im nauczkę raz na zawsze. Zapłacić im za wszystko.
– To znaczy, za co? – zapytał Eldar cierpko.
– Dobrze wiesz. Za wszystkie upokorzenia, za tę troskliwość, która stoi mi kością w gardle. Będą musieli zapłacić za wszystko, co nam zabrali.
– Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby przedtem tu przychodzili z wyjątkiem tej ostatniej wizyty, niedawno. Ale też dzięki nim uniknęłaś śmierci.
– Eldar! Co z tobą?
– Nic. Chyba po prostu po tej długiej nieobecności patrzę na świat trochę inaczej.
– Mnie też tutaj nie było przez wiele lat. Ale ja nie zmieniłam poglądów!
– Nie, ty nie – przyznał Eldar z wyraźną niechęcią.
Gudrun była w Christianii. Życie, jakie tam wiodła, trudno by nazwać pięknym. Teraz wróciła do domu. Była chora i wyniszczona, więc klienci już jej nie chcieli. Gdy zdjęła ubranie, nikt nie mógł mieć złudzeń co do stanu jej zdrowia.
Wciąż jednak była kobietą przyciągającą wzrok, z oczami, w których czaiło się coś dzikiego, i z lekko kręconymi włosami, które sięgały jej do kolan. Gdy znowu zaczęła się lepiej odżywiać, figura nabrała powabnych krągłości. Ale świerzb i jeszcze znacznie gorsze dolegliwości szpeciły to młode ciało, co wprawiało ją we wściekłość. Dopóki była zdrowa, prowadziła w Christianii wesołe życie. Svartskogen uważała za ostatnią dziurę, ale teraz było to jedyne miejsce, w którym mogła się schronić.
W oczach Gudrun pojawiły się błyski, które zaniepokoiły Eldara.
– Może bym mogła…
– Co ty knujesz? – uciął.
– Może bym mogła ich trochę naznaczyć?
– Co przez to rozumiesz?
– Tego szczeniaka, tam – roześmiała się zimno. – Jak myślisz, co powie jego wytworna rodzina, kiedy on wróci do domu ze wstydliwą chorobą?
– Gudrun! Czyś ty oszalała? Nie możesz tego zrobić!
– Ty nie wiesz, co ja mogę – odparła zaczepnie.
– Niklas z Lipowej Alei? On nigdy ci nie ulegnie. Nigdy!
– O, wiem o tym. Toteż wcale nie jego miałam na myśli.
– Tak? A kogo?
Eldar spojrzał w dół na młodych ludzi uwijających się pomiędzy wozem i spichrzem. Nikt z domowników im nie pomagał.
– Myślisz o tym młodym chłopcu, tam? Kto to jest?
– A ja wiem, kto. Nasze siostry go poznały. To jeden z Duńczyków. Paladin.
– Ależ, na Boga! Nie możesz tego zrobić! Ja… Ja ci zabraniam!
Popatrzyła na niego chłodno.
– To okropne, jak ty się zachowujesz! Masz może jakieś specjalne powody, że tak ci zależy?
– Nie bądź idiotką! Czy ty nie rozumiesz, co chcesz na nas ściągnąć? Nie dość już mamy prześladowców?
– Masz na myśli Wollerów? A co oni mają z tym wspólnego? Chodź, zejdziemy na dół.
– Nie, nie pójdę, dopóki oni tam są.
– To idę sama.
– Gudrun, zostaw tego chłopca w spokoju! Tylko nieszczęście z tego wyniknie.
– Dla nich, tak. O to mi właśnie chodzi.
– Dla nas także. Nie wolno ci tego robić! Zabiję cię, jeżeli mnie nie posłuchasz!
Podeszła do niego z groźną miną.
– Eldar, skąd nagle u ciebie taka słabość?
– To nie słabość, nie cierpię ich tak samo jak ty. To rozsądek, Gudrun!
Żądza zemsty w jej wzroku i upór ustąpiły miejsca rezygnacji.
– Dobrze, niech będzie, dam mu spokój. Ale teraz idę. A ty?
– Nie. Nie mogę na nich patrzeć. Poczekam, aż sobie pójdą.
Gudrun zbiegła lekko ścieżką w dół i weszła na podwórko.
– Oj, oj! – zawołała szyderczo. – A co to? Wędrowni kramarze do nas zawitali?
Oczy Villemo, które na moment rozbłysły nadzieją, natychmiast zgasły. Wyjaśniła, jak mogła najuprzejmiej, z czym tu przybyli.
– Jakie to wspaniałomyślne – powiedziała Gudrun, strzelając oczami w stronę Tristana. – Czy to twój krewniak?
– Tak, to mój wujeczny brat, Tristan Paladin.
– Naprawdę? Co ty mówisz? Kiedy widziałam go po raz ostatni, miał chyba nie więcej niż sześć lub siedem lat. Dzień dobry! – zawołała, wyciągając do niego rękę. – Jestem Gudrun. Witaj w Svartskagen!
Twarz Tristana przybrała barwę czerwonego buraka. Powstrzymał się od uwagi, że córka komornika nie powinna wyciągać ręki na powitanie Paladina, tylko ukłonić się dwornie. Skrępowany uścisnął podaną rękę, oczywiście zbyt mocno, ale ukłonił się po rycersku, tak jak się nauczył przy dworze.
Uśmiech Gudrun obiecywał wiele.
Villemo zastanawiała się, skąd w tamtej nagle tyle dobrej woli, ale nie miała czasu na rozmowy. Napełniła swój worek i zaniosła da spichrza.
Gudrun wciąż stała i rozmawiała z okropnie onieśmielonym Tristanem. Chłopak czerwienił się i bladł, wił się jak piskorz pad jej spojrzeniem. Uważał, że nigdy w życiu nie spotkał kogoś równie pięknego.
W końcu ze spichrza wyszedł Niklas i dziewczyna zniknęła w drzwiach domu.
– Gotowe – powiedział Niklas. – Wsiadać na wóz!
Z domu wyszedł gospodarz.
– Zapłacimy za to – oświadczył zaczepnie. – Nie chcemy jałmużny.
Niklas przyjrzał mu się uważnie i skinął głową.
– Oczywiście. Przecież nikt nie mówi o jałmużnie. Jesteśmy zobowiązani pożyczać w razie potrzeby żywność naszym komornikom. Umówmy się, że przyjdziecie za dwa tygodnie, we wtorek, i będziecie przez kilka dni pomagać przy naprawie stajni w Lipowej Alei, dobrze? Jedna ściana ledwo się trzyma, a zimowe wichury mogą być potężne. Stajnia wymaga gruntownego remontu.
Читать дальше