Are przystanął i przyglądał się dwóm najstarszym drzewom w alei.
– Owszem, ale nasze drzewa są jeszcze silne, siostro.
– Ja już nigdy na nie nie patrzę – wyznała Liv. – Nie, ja myślę o tamtym, o tym strasznym przekleństwie. Kiedy nasz biedny ród się od niego uwolni?
Are uśmiechnął się.
– Zgodnie z podaniem przekleństwo można odmienić tylko wówczas, gdy zostanie odnalezione miejsce, w którym Tengel Zły kiedyś w dwunastym wieku zakopał ten okropny kociołek. I kiedy wykopie się kociołek. Jeśli teraz można jeszcze wierzyć w coś takiego.
– Tyle dziwnych i budzących grozę rzeczy dzieje się w naszej rodzinie, że chyba trzeba wierzyć, choć brzmi to groteskowo – westchnęła Liv, – Jakim sposobem można jednak odnaleźć to miejsce? Przecież ta może być wszędzie, w całej Norwegii.
Poszli dalej. Liv nawet przez myśl nie przeszło, że ona sama ponad ćwierć wieku temu trzymała odpowiedź w ręce.
I odłożyła ją do żelaznej skrzynki na strychu.
Kolgrim znalazł skrzynkę i zrozumiał. Tarjei także zrozumiał, ale obaj nie żyją.
A Liv zapomniała, że schowała do skrzynki Pamiętnik swojej matki. Ten piękny, kunsztownie zdobiony pamiętnik, który Silje dostała ad Benedykta Malarza i w którym opisywała życie w Lodowej Dolinie. Naszkicowała tam także mapę doliny i drogę do niej. Silje, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, opisała też dokładnie miejsce, gdzie Sol zobaczyła „złego człowieka”. Tarjei nie widział jednak szkicu drogi do doliny, bo resztki jedzenia Kolgrima zlepiły stronice…
A teraz żelazna skrzynka, kopnięta, potoczyła się pod szafę, której nikt pewnie nie ruszy.
– Wojna się nareszcie skończyła – powiedział Are.
– Ciągnęła się przez trzydzieści lat. I z jakim pożytkiem?
Tysiące ludzi przypłaciło ją życiem, dziesiątki tysięcy nie mają dachu nad głową. Po to tylko, żeby ten czy inny nienasycony władca mógł zagarnąć jakiś kawałek cudzego kraju. A sam wkrótce i tak umrze. Więc jaki z tego pożytek?
– Tak, chrześcijaństwo niczego nie zyskało na tej wojnie. Wprost przeciwnie, rozbicie jest głębsze niż kiedykolwiek przedtem, a wielu ludzi utraciło wiarę – westchnęła Liv. – Myślę, że ten rok, tysiąc sześćset czterdziesty ósmy, będziemy długo pamiętać! Pokój powrócił do zwaśnionych krajów, a Jego Wysokość król Christian opuścił ziemski padół. Robił co mógł dla obu swoich narodów. Miewaliśmy gorszych królów, chociaż lepszych pewnie też. Czy Andreas nie ma zamiaru się niedługo żenić? – zapytała, niespodziewanie zmieniając temat.
Przystanęli i patrzyli na młodego chłopca, pracującego na polu.
– Musiałby sobie najpierw znaleźć narzeczoną – uśmiechnął się Are. – A twój Mattias jest przecież dużo starszy. Czy on zamierza zostać starym kawalerem?
– To by była szkoda – powiedziała Liv.
Wiele się jednak miało wydarzyć zanim Andreas i Mattias znajdą swoje kobiety.
Na przykład tego roku, gdy Andreas dokonał wstrząsającego odkrycia na polach należących do Lipowej Alei…
To miał być trochę niespokojny, lecz także piękny rok dla Andreasa Linda z Ludzi Lodu.
Na razie jednak Liv ani Are, gdy tak szli wolno przez dziedziniec Lipowej Alei, niczego nawet nie przeczuwali…
W Grastensholm natomiast Kaleb i Gabriella zawołali małą Eli, a ona, podskakując, pobiegła za nimi do ich pokoju.
Kaleb usiadł na parapecie okna i położył dłonie na chudziutkich ramionach dziewczynki.
– Eli, jak wiesz, straciliśmy naszą małą córeczkę…
Eli poważnie skinęła głową.
– I wcale nie jest pewne, że będę miała więcej dzieci – dodała Gabriella, stojąca obok męża. Oczy zaszkliły jej się łzami i oboje wyglądali bardzo uroczyście.
Kaleb mówił dalej:
– Wiesz także, że nasz nowy dom będzie wkrótce gotowy i wtedy się tam przeprowadzimy…
– O, ja bym chciała, żebyście zostali! – szepnęła Eli zasmucona.
Na to oni uśmiechnęli się do niej tajemniczo.
– Eli – rzekł Kaleb. – Czy chciałabyś uczynić nam tę radość i przeprowadzić się z nami? Czy chciałabyś zostać naszą córką?
Drobna, o pięknych rysach twarzyczka Eli pokraśniała.
– Naszą własną córeczką – uśmiechała się Gabriella niepewnie. – Bardzo chcemy mieć cię u siebie. Na zawsze. Bardzo cię kochamy, wiesz o tym.
Broda dziewczynki zaczęła drżeć.
– Mieszkać u was? Na zawsze?
– W każdym razie tak długo, jak zechcesz – śmiał się Kaleb. – Pewnie znajdziesz sobie kiedyś męża i będziesz chciała zamieszkać z nim.
– O, nie! Nigdy! – zapewniała, ledwo mogąc oddychać. – O, zrobię wszystko, żeby stać się dobrą córką! Wiem, że nigdy wam nie zastąpię własnej córeczki, którą dopiero co utraciliście, ale zrobię, co w mojej mocy, to obiecuję – powiedziała jednym tchem.
– Dziękuję ci, Eli, dziękuję, że chcesz z nami zamieszkać – powiedziała Gabriella drżącym głosem i przytuliła małą. Wtedy dziewczynka objęła także Kaleba i tak stali wszyscy, wzruszeni.
Potem Eli wyrwała się, niemal wyfrunęła z pokoju i pomknęła w dół po schodach. W hallu spotkała Liv i Arego. Kaleb i Gabriella słyszeli jej cieniutki głos, odbijający się echem od ścian:
– Czy państwo słyszeli? Gabriella i Kaleb biorą mnie do siebie jako swoją córkę! Mam teraz własną mamę i ojca, i przeprowadzę się z nimi do ich nowego domu, i będę pracować jak niewolnica, żeby oni byli ze mnie zadowoleni…
Kaleb podszedł do schodów.
– Nie, Eli, nie! Nie będziesz dla nas pracować. Ty jesteś naszą córką, zrozum!
Dziewczynka stała na dole, przyciskając ręce do piersi.
– O, jestem taka szczęśliwa, taka szczęśliwa, że nie wiem, czy to wytrzymam!
Liv odetchnęła.
– To od dłuższego czasu najlepsze, co się stało w tym domu! Musimy to uczcić! Zasłużyliśmy na to, wszyscy!
Nadszedł oto koniec długiego i bardzo dla rodziny trudnego czasu. Teraz miało nastąpić sześć spokojnych, bardzo pięknych lat, aż do roku 1654. To zresztą także nie miał być zły rok, choć zaczął się dość nieszczególnie.
To, co tu powiedziano, odnosi się jednak tylko do norweskiej części rodziny. Niewielka duńska kolonia potomków Ludzi Lodu przechodziła w tym czasie różne koleje losu, przeżywała rzeczy dziwne i niezwykłe.
***